porozumienia: czolo pochodu bedzie tworzyl jeden Amerykanin, jeden Francuz i kambodzanska tlumaczka. Za nimi szli lekarze, a dopiero potem cala reszta; aktorka amerykanska znalazla sie na koncu.

Szosa byla waska a wzdluz niej ciagnely sie pola minowe. Co chwila napotykali przeszkody: droge tarasowaly dwa bloki betonowe z drutem kolczastym, miedzy ktorymi bylo ciasne przejscie. Musieli isc gesiego.

Mniej wiecej piec metrow przed Franzem szedl slawny niemiecki poeta i spiewak, ktory napisal juz 930 piesni w obronie pokoju i przeciwko wojnie. Na dlugiej tyczce niosl biala choragiew, ktora ladnie pasowala do jego czarnego zarostu i odrozniala go od reszty.

Wokol tego drugiego pochodu biegli reporterzy z kamerami. Szczekali i warczeli swymi aparatami, wybiegali w przod, zatrzymywali sie, przykucali, znow wstawali i biegli do przodu. Od czasu do czasu wolali po imieniu ktoras ze slaw, mezczyzne czy kobiete, tak by tamci machinalnie odwracali sie w ich strone: w tym momencie naciskali na spust migawki.

17.

Cos wisialo w powietrzu. Ludzie zwalniali i ogladali sie za siebie.

Amerykanska aktorka, ktora umieszczono na koncu pochodu, zdecydowala nie godzic sie dluzej na to ponizenie i ruszyla do ataku. Zaczela biec. Wygladalo to jak bieg na piec kilometrow, kiedy zawodnik, ktory az do tej chwili oszczedzal sily i trzymal sie konca peletonu, rusza do przodu i wszystkich przegania.

Mezczyzni usmiechali sie z zazenowaniem i schodzili z drogi, by umozliwic slynnej biegaczce zwyciestwo, ale kobiety krzyczaly:

– Do szeregu! To nie jest marsz dla gwiazd filmowych!

Aktorka nie dala sie zastraszyc i biegla wciaz naprzod, a wraz z nia pieciu fotoreporterow i dwoch operatorow.

Potem pewna francuska profesor lingwistyki chwycila aktorke za przegub reki i powiedziala do niej (upiorna angielszczyzna):

– To jest pochod lekarzy, ktorzy chca leczyc smiertelnie chorych Kambodzanczykow, a nie spektakl dla hollywoodzkich gwiazd!

Profesor lingwistyki trzymala przeguby aktorki jak w kleszczach i ta nie miala dosc sil, by sie wyrwac.

Powiedziala (swietna angielszczyzna):

– Niech sie pani da wypchac. Bylam juz na setkach takich marszow! Wszedzie chodzi o to, zeby gwiazdy byly widoczne! Na tym polega nasza rola! To jest nasz moralny obowiazek!

– Gowno! – powiedziala profesor lingwistyki (swietna francuszczyzna).

Aktorka amerykanska zrozumiala to i rozplakala sie.

– Nie ruszaj sie! – krzyknal operator i uklakl przed nia. Aktorka wpatrzyla sie w obiektyw powloczystym spojrzeniem, a po twarzy plynely jej lzy.

18.

Profesor lingwistyki puscila wreszcie przeguby amerykanskiej aktorki. W tym momencie zawolal cos do niej niemiecki piosenkarz z czarna broda i biala choragwia.

Aktorka amerykanska nigdy o nim nie slyszala, ale w momencie ponizenia byla wrazliwsza niz zazwyczaj na przejawy sympatii i podbiegla do niego. Piosenkarz przelozyl drzewce choragwi do lewej reki, a prawa objal aktorke.

Wokol aktorki i piosenkarza podskakiwali wciaz reporterzy i operatorzy. Slynny fotograf amerykanski chcial zmiescic w wizjerze obydwie ich twarze wraz z choragwia, co nie bylo latwe, poniewaz drzewce bylo dlugie. Pobiegl wiec tylem na ryzowe pole. Traf chcial, ze nastapil na mine. Rozlegl sie wybuch i jego cialo rozszarpane na kawalki rozprysnelo sie wokol, kropiac prysznicem krwi europejskich intelektualistow.

Piosenkarz i aktorka zlekli sie i nie byli w stanie ruszyc z miejsca. Potem obydwoje podniesli wzrok ku choragwi. Byla poplamiona krwia. Ten widok znow ich przestraszyl. Potem jeszcze kilkakrotnie spogladali niesmialo w gore, az zaczeli sie usmiechac. Napelnila ich szczegolna i nieznana im dotychczas duma, ze oto choragiew, ktora niosa jest poswiecona krwia. Ruszyli do przodu.

19.

Granice tworzyla mala rzeczka, ale nie bylo jej widac, poniewaz wzdluz niej ciagnal sie dlugi mur. Mial poltora metra wysokosci, a na gorze ulozono worki z piaskiem dla strzelcow tajlandzkich. Mur byl przerwany tylko w jednym miejscu. Przebiegal tam przez rzeczke most. Nikt nie mial prawa nan wejsc. Po drugiej stronie rzeki stalo niewidoczne wojsko wietnamskie. Jego pozycje byly idealnie zamaskowane, ale wiadomo bylo. ze gdyby ktos wszedl na most, niewidoczni Wietnamczycy zaczeliby strzelac.

Uczestnicy pochodu podchodzili do muru i wspinali sie na palce. Franz wcisnal glowe w szpare miedzy workami, starajac sie cos zobaczyc. Nie zobaczyl niczego, poniewaz zaraz odepchnal go jeden z fotografow, ktory czul sie w prawie zajac jego miejsce.

Franz obejrzal sie za siebie. Korone samotnego drzewa jak chmara ogromnych wron obsiadlo siedmiu fotoreporterow z oczyma utkwionymi w przestrzen po drugiej stronie granicy.

W tym momencie idaca na przedzie pochodu tlumaczka podniosla do ust szeroka tube i zawolala po kmersku na druga strone rzeki: Sa tu lekarze, ktorzy domagaja sie, aby pozwolono im wejsc na terytorium Kambodzy, by mogli spelnic swoj lekarski obowiazek; ich akcja nie ma nic wspolnego z zadna ingerencja polityczna, chodzi wylacznie o ratowanie ludzkiego zycia.

Z drugiej strony odpowiedziala glucha cisza. Cisza tak calkowita, ze wszyscy poczuli przygnebienie. Szczek spustow aparatow fotograficznych rozbrzmiewal w niej jak brzeczenie jakichs egzotycznych owadow.

Franz poczul nagle, ze Wielki Marsz doszedl do kresu. Wokol Europy zaciaga sie kurtyna ciszy i przestrzen, na ktorej odbywa sie Wielki Marsz nie jest niczym innym jak malutkim podium posrodku planety. Tlumy, ktore kiedys otaczaly te scene, dawno juz odwrocily sie i skierowaly spojrzenia zupelnie gdzie indziej, a Wielki Marsz idzie dalej samotnie i bez publicznosci. Tak, mowi sobie Franz, Wielki Marsz wciaz kroczy naprzod, mimo obojetnosci swiata, ale staje sie goraczkowy, nerwowy: wczoraj przeciwko Amerykanom okupujacym Wietnam, dzis przeciwko Wietnamowi okupujacemu Kambodze, wczoraj za Izrael, dzis za Palestynczykow, wczoraj za Kube, jutro przeciw Kubie, zawsze przeciwko Ameryce, raz przeciwko masakrom, raz na poparcie innych masakr. Europa maszeruje, a zeby nadazyc za rytmem wydarzen, zeby zadnego nie opuscic, musi przyspieszac kroku, potyka sie. tak ze Wielki Marsz jest juz marszem podskakujacych, zagonionych rodakow, a scena coraz bardziej sie kurczy, aby ktoregos dnia stac sie malym, niewymiernym punkcikiem.

20.

Tlumaczka ponownie wykrzyczala do tuby swoj apel. W odpowiedzi znow zabrzmiala niezmierna i nieskonczenie obojetna cisza. Franz rozejrzal sie. To milczenie z drugiej strony rzeki bylo dla wszystkich jak policzek. Nawet piosenkarz z biala flaga i aktorka amerykanska stali zawstydzeni, zazenowani i nie wiedzieli jak sie zachowac.

Franz odczul nagle ich wspolna smiesznosc, ale swiadomosc tej smiesznosci nie oddzielala go od reszty, nie napawala ironia, przeciwnie, wlasnie teraz poczul do nich wszystkich bezmierna milosc jaka odczuwamy do ludzi, ktorzy sa skazani. Tak, Wielki Marsz zblizal sie do konca, ale czy to powod, aby Franz mial go zdradzic? Czyz jego wlasne zycie rowniez zbliza sie do konca? Czy ma wysmiewac ekshibicjonizm tych, ktorzy odprowadzili dzielnych

Вы читаете Nieznosna lekkosc bytu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату