W pazdzierniku delegacja mogla juz odjechac. Kobieta ponownie zostala sama. Jej dni biegly w takim samym przewidywalnym rytmie jak dawniej, chociaz teraz uwazniej prowadzila czerwony skuter i nigdy nie wyszla na spacer po wzgorzu bez wczesniejszego sprawdzenia prognozy pogody.
Potem, w dzien Wszystkich Swietych, znikla. Carlos zwrocil uwage, ze kiedy odjezdzala land-roverem w strone Lizbony, miala przy sobie tylko torebke z czarnej skory. Nie wziela skrzypiec. Nastepnego dnia poszedl do kawiarni i powiedzial Manuelowi o tym, co widzial. Manuel pokazal mu wzmianke w “International Herald Tribune”. Ogrodnik nie znal angielskiego, totez Manuel przetlumaczyl tekst.
– Smierc ojca to potworna tragedia – skomentowal Carlos. – Ale morderstwo… To cos znacznie gorszego.
– Fakt – przyznal Manuel i zlozyl gazete. – Powinienes jednak uslyszec, co sie stalo z matka tej biednej kobiety.
Carlos wlasnie pracowal w winnicy, przygotowujac drzewka do nadejscia zimy, kiedy powrocila z Zurychu. Zatrzymala sie na podjezdzie, aby rozpuscic wlosy na wietrze wiejacym od morza, a potem znikla w willi. Chwile pozniej Carlos ujrzal, jak szybko przechodzi obok okna pokoju na pierwszym pietrze. Nie zapalila swiatla. Zawsze cwiczyla po ciemku.
Gdy zaczela grac, mezczyzna opuscil glowe i powrocil do pracy, rytmicznie tnac galazki sekatorem, zgodnie z rytmem uderzen fal na plazy. Skrzypaczka wybrala jeden z czesto wykonywanych utworow: mistyczna, porywajaca sonate, zapewne zainspirowana przez samego diabla. Od czasu wypadku nie potrafila jednak nalezycie zagrac tego dziela. Carlos przygotowal sie na nieuchronny wybuch… Po pieciu minutach jego sekator zamilkl, a on sam podniosl wzrok ku willi. Muzyka byla tak kunsztowna, jakby w domu grali dwaj skrzypkowie, a nie jeden.
Powialo wieczornym chlodem. Delikatna morska mgielka powoli skradala sie po zboczu. Carlos podpalil stos zielska i przykucnal w poblizu plomieni. Nadchodzila pora trudnych taktow utworu, zdradzieckiej sekwencji coraz nizszych nut. Z usmiechem pomyslal, ze to diabelski fragment. Ponownie przygotowal sie na najgorsze, tego wieczoru jednak wybuchala tylko muzyka, opadajac w gwaltownym tempie ku cichej konkluzji pierwszej czesci.
Na kilka sekund zapadla cisza, a potem zabrzmiala druga czesc. Carlos spojrzal na wzgorze. Wille oswietlaly pomaranczowe promienie zachodzacego slonca. Maria krzatala sie na dworze, zamiatajac taras. Ogrodnik zdjal kapelusz i uniosl go w powietrze. Zamarl w oczekiwaniu, az Maria dojrzy jego znak: krzyki lub inne halasy nie wchodzily w gre, gdy ich chlebodawczyni cwiczyla. Po chwili Maria odwrocila glowe i znieruchomiala z miotla w reku. Carlos wymownie rozlozyl rece: Jak myslisz, Maria, czy tym razem wszystko pojdzie dobrze?. Kobieta splotla dlonie i podniosla wzrok ku niebu: Dzieki Ci, Boze.
Racja, pomyslal Carlos, przypatrujac sie, jak dym z jego ogniska tanczy na wietrze. Dzieki Ci, Boze. Dzisiaj mamy dobry wieczor. Pogoda nam sprzyja, winnica jest gotowa na nadejscie chlodow, a Nasza Panienka ze Wzgorza znowu gra swoja sonate.
Cztery godziny pozniej Anna Rolfe opuscila skrzypce i ulozyla je w futerale. Natychmiast ogarnal ja osobliwy nastroj – polaczenie wyczerpania i niepokoju, ktore odczuwala po zakonczeniu kazdej sesji cwiczen. Poszla do sypialni i polozyla sie na chlodnej koldrze, szeroko rozkladajac rece i nasluchujac wlasnego oddechu oraz szumu wieczornego wiatru, szemrzacego pod okapem. Opadlo ja nie tylko zmeczenie i niejasny lek, ale takze cos, czego nie czula od bardzo dawna. Podejrzewala, ze to satysfakcja. Sonata Tartiniego zawsze nalezala do jej numerow popisowych, lecz od wypadku podstepne kombinacje i nielatwe podwojne tony przerastaly mozliwosci jej dloni. Tego wieczoru zagrala utwor wyjatkowo sprawnie, najlepiej w calym okresie rekonwalescencji. Zawsze zywila przekonanie, ze nastroj znajduje odzwierciedlenie w grze. Zlosc, smutek, niepokoj – wszystkie te emocje dochodzily do glosu, gdy dotykala smyczkiem strun skrzypiec. Zastanawialo ja, czemu uczucia uwolnione po smierci ojca pozwolily jej ponownie zagrac sonate Tartiniego.
Nagle ogarnela ja potrzeba ruchu. Usiadla wyprostowana, sciagnela mokra koszulke i wlozyla bawelniany sweter. Przez kilka minut krecila sie bez celu po pokojach, a to wlaczajac lampe, a to opuszczajac zaluzje. Gladkie podlogi z terakoty chlodzily jej rozgrzane, bose stopy. Calym sercem uwielbiala to miejsce, jego bielone sciany i wygodne fotele obite plotnem. Zupelnie nie przypominalo ono domu na Zurichbergu, gdzie sie wychowala. Pokoje byly przestronne i widne, a nie male i ciemne, meble bezpretensjonalne i proste. Tak powinien wygladac uczciwy dom, dom bez tajemnic. To byl jej dom.
W kuchni wziela duzy kieliszek i nalala sobie czerwonego wina. Pochodzilo z miejscowych winnic: czesc mieszanki stanowily jej winogrona. Po chwili splynal na nia blogi spokoj. Oto maly, wstydliwy sekret swiata muzyki klasycznej: alkohol. Pracowala z orkiestrami, ktorych czlonkowie powracali z przerwy na lunch do tego stopnia odurzeni alkoholem, ze chyba tylko cudem udawalo sie im cokolwiek zagrac. Zajrzala do lodowki. Malo jadla w Zurychu i umierala z glodu. Podsmazyla na oliwie pieczarki i pomidory, dodajac do nich troche miejscowych ziol. Potem wbila na patelnie trzy rozbeltane jaja i posypala je tartym zoltym serem. Po upiornych przezyciach w Zurychu ta prosta, domowa czynnosc zagwarantowala jej niezwykle przyjemne doznania. Przyrzadziwszy omlet, usiadla na wysokim stolku przy blacie kuchennym, by spokojnie zjesc kolacje i dopic wino.
Dopiero wtedy dostrzegla migoczace swiatelko na automatycznej sekretarce. Nagraly sie cztery wiadomosci. Juz dawno temu wylaczyla dzwonki we wszystkich telefonach, aby nie przeszkadzaly jej, gdy grala. Wsunela kes omletu do ust i wcisnela przycisk odtwarzania.
Pierwszy telefon byl z Zurychu. Prawnik jej ojca mial dla niej kolejna porcje dokumentow do podpisania.
“Czy odpowiadaloby pani przeslanie ich blyskawiczna poczta kurierska prosto do willi?” – chcial wiedziec prawnik.
Pomyslala, ze owszem, odpowiadaloby jej to. Zdecydowala, ze zadzwoni do niego rano.
Drugim dzwoniacym okazal sie Marco. Kiedys sie zareczyli, trwaly przygotowania do slubu. Podobnie jak Anna, Marco byl utalentowanym solista, lecz poza granicami Wloch malo kto o nim slyszal. Nie potrafil sie pogodzic z faktem, ze Anna jest gwiazda, a on nie. Ukaral ja, idac do lozka z polowa kobiet w Rzymie. Po rozstaniu z Markiem poprzysiegla sobie, ze juz nigdy nie zakocha sie w muzyku.
“W gazecie natrafilem na informacje o twoim ojcu, kochanie. Tak mi przykro, najdrozsza. Co mam robic? Jak moge ci pomoc? Przylatuje najblizszym samolotem”.
Tylko nie to. Zadzwoni do Marca rano, zaraz po telefonie do prawnika. Przy odrobinie szczescia nie zastanie go i nagra stosowna odpowiedz na sekretarce, oszczedzajac sobie przykrosci rozmowy.
Trzecia wiadomosc pozostawila Fiona Richardson, jedyna osoba, ktorej Anna ufala bez zastrzezen. Za kazdym razem, gdy Anna miala klopoty, zjawiala sie Fiona, aby skutecznie postawic ja na nogi.
“Anno, jestes juz w domu? Jak tam pogrzeb? Zaloze sie, ze koszmarnie. Tak to bywa. Myslalam o Wenecji, moze powinnysmy to przelozyc. Zaccaria zrozumie, twoi wielbiciele takze. Od nikogo nie mozna oczekiwac wystepow niemal bezposrednio po czyms takim. Potrzebujesz czasu, aby dojsc do siebie, nawet jesli gardzilas tym starym sukinsynem. Zadzwon”.
Anna nie zamierzala przekladac wyjazdu do Wenecji. Zdumialo ja, ze Fiona w ogole wysunela taka propozycje. Odwolala juz dwa recitale; wsrod dziennikarzy, dyrygentow i organizatorow koncertow pojawily sie pierwsze oznaki niezadowolenia. Gdyby zrezygnowala z trzeciego wystepu, szkody stalyby sie nieodwracalne. Rano zadzwoni do Fiony, aby wyjasnic, ze za dwa tygodnie jedzie do Wenecji.
Ostatnia wiadomosc: ponownie Fiona.
“Jeszcze jedno, Anno. Dwa dni temu do biura wpadl pewien niezwykle sympatyczny dzentelmen z ambasady izraelskiej. Oznajmil, ze chcialby sie z toba skontaktowac. Podobno dysponuje informacjami na temat smierci twojego ojca. Sprawial wrazenie calkowicie nieszkodliwego. Moze chcesz wysluchac, co ma ci do powiedzenia? Zostawil numer telefonu. Masz cos do pisania?”.
Fiona podyktowala numer.
Carlos umiescil w palenisku kominka wiazke szczap oliwnych. Anna podlozyla ogien pod podpalke i wyciagnela sie na kanapie, obserwujac, jak plomienie liza drewno. W ich swietle uwaznie wpatrywala sie w dlon. Migotliwy blask stwarzal zludzenie, ze blizny sie poruszaja.
Zawsze zakladala, ze po smierci ojca obudzi sie w niej wewnetrzny spokoj, jak czesto powtarzaja Amerykanie. Perspektywa sieroctwa wydawala sie Annie znosniejsza niz alienacja wynikajaca z oddalenia. Zapewne znalazlaby spokoj, gdyby ojciec zmarl zwykla smiercia starca, a nie zostal zastrzelony w swoim wlasnym domu.