– Tak mi przykro. Byl dobrym czlowiekiem.
– Owszem, byl. – Sachs odwrocila sie do gliniarzy. – Musze teraz zabezpieczyc dowody rzeczowe. Czy moge was wszystkich prosic o cofniecie sie?
O Boze, pomyslala, wstrzasnieta tym, co musiala teraz zrobic. Nalozyla na glowe sluchawki, podlaczyla je do radia i zadzwonila.
Klikniecie.
– Tak? – odezwal sie Rhyme.
– Jestem na miejscu – rzekla.
– I? – po krotkiej chwili.
Wyczula, ze stara sie, by w jego glosie nie zabrzmiala nadzieja.
– On nie zyje. Przykro mi, Lincolnie – powiedziala cicho.
Kolejna pauza.
– Bez imion, Sachs. To przynosi pecha, pamietasz? – dodal lekko zalamujacym sie glosem. – Dobrze. Zabezpiecz dowody rzeczowe. Changowie maja coraz mniej czasu.
– Jasne, Rhyme. Pamietam o tym.
Pol godziny pozniej umiescila wszystkie dowody w torebkach, podpisala dolaczone do nich metryczki i zadzwonila ponownie do Rhyme'a.
– Sonny zostal trzykrotnie postrzelony w piers, ale mamy cztery luski. Jedna z nich jest z tokariewa. Pozostale z czterdziestki piatki. Wyglada na to, ze zostal zabity z tej drugiej broni. Na jego nodze znalazlam slady: strzepy zoltego papieru i suszona substancje roslinna. Ta sama substancja znajdowala sie na bruku.
– Jaki jest twoj scenariusz, Sachs?
– Moim zdaniem, Sonny zauwazyl Ducha, kiedy ten wychodzil ze sklepu, niosac cos w zoltej torbie. Pobiegl za nim, dopadl go i odebral pistolet. Zakladal, ze to jego jedyna bron i pewny swego, kazal mu sie polozyc na ziemi. Duch wyciagnal jednak drugi pistolet, tokariewa, i strzelil przez torbe, obsypujac Sonny'ego strzepami papieru i kawalkami roslin. Kula chybila, lecz Duch rzucil sie na niego, odebral czterdziestke piatke i zabil.
– Chcesz odwiedzic okoliczne sklepy i sprawdzic, gdzie maja zolte torby?
– Nie. To zabraloby zbyt duzo czasu. Najpierw trzeba ustalic, co to za rosliny. To prawdopodobnie jakies chinskie ziola. Mam zamiar wpasc do Johna Sunga z ich probka. Chyba bedzie mi mogl powiedziec, co to jest. Mieszka zaledwie pare przecznic stad.
V Wszystko w swoim czasie
Aby mozna bylo ich ujac… sily przeciwnika musza zostac
calkowicie okrazone i pozbawione wokol siebie jakiegokolwiek
wolnego pola… Dokladnie jak na wojnie, kiedy zolnierze
z otoczonego posterunku brani sa do niewoli.
ROZDZIAL CZTERNASTY
Wpatrywal sie przez okno w szary zmierzch. Glowa opadla mu na piers – nie z powodu uszkodzonych wlokien nerwowych, lecz ze smutku. Rhyme rozmyslal o Sonnym Li, samotnym gliniarzu, ktory zawedrowal doslownie na koniec swiata, zeby dopasc podejrzanego. O Li, malym czlowieczku, ktory pragnal jedynie, by krzywdy, ktorych doznali obywatele jego rewiru, zostaly ukarane. I wystarczala mu w zamian radosc mysliwego i byc moze odrobina szacunku.
– Dobra, Mel – powiedzial po chwili twardym glosem. – Co tam mamy?
Mel Cooper sleczal nad plastikowymi torbami, ktore policyjny motocyklista przywiozl z miejsca przestepstwa w Chinatown.
– Odciski stop – odparl.
– To na pewno byl Duch?
– Tak – potwierdzil Cooper, spogladajac na pobrane przez Amelie elektrostatyczne odciski. – Sa identyczne. – Nastepnie rozlozyl ubranie Li nad czystym bialym papierem i zbadal okruchy, ktore spadly na arkusz. – Brud, drobinki farby, strzepki zoltego papieru pochodzace prawdopodobnie z tej torby oraz suszona substancja roslinna, o ktorej wspomniala Amelia.
– Sachs sprawdza teraz te rosliny – poinformowal go Rhyme.
Patrzac na zakrwawione ubranie Li, poczul, jak cos kluje go w sercu.
– Probka spod paznokci – oznajmil Cooper, odczytawszy napis na kolejnej torbie, po czym umiescil slady na szkielku mikroskopu.
– Daj to na ekran, Mel – poprosil Rhyme i odwrocil sie do monitora. – Tyton – rzekl, usmiechajac sie smutno na wspomnienie nikotynowego nalogu chinskiego policjanta. – Co jeszcze widzimy? Co to za mineraly? Jak sadzisz, Mel? Krzemiany?
– Na to wyglada. Puscmy to przez chromatograf.
Wkrotce mieli wyniki: magnez i krzem.
– To talk – stwierdzil Rhyme. – Znajdz wszystko, co mozna, na temat talku i krzemianu magnezowego.
W tym samym momencie zadzwonil telefon. Thom wlaczyl tryb glosno mowiacy.
– Tu mowi doktor Arthur Winslow z centrum medycznego Huntington.
– Slucham, doktorze?
– Mamy tu pacjenta, Chinczyka. Nazywa sie Sen. Przywieziono go do nas po tym, jak straz przybrzezna wydobyla go z zatopionego statku. Powiedziano nam, zebysmy przekazywali wszystkie wiadomosci na jego temat i sadze, ze jest cos, o czym powinniscie wiedziec.
John Sung przebral sie. Mial teraz na sobie golf – w ktorym przy tej pogodzie wygladal dziwnie, ale bardziej elegancko – oraz nowe robocze spodnie. Byl zaczerwieniony i wydawal sie rozkojarzony i zdyszany.
– Dobrze sie czujesz? – zapytala Amelia Sachs.
– To joga – wyjasnil. – Wykonywalem moje cwiczenia. Herbaty?
– Nie mam duzo czasu – odparla. Na dole czekal na nia Alan Coe.
Sung wreczyl jej papierowa torebke.
– Ziola na plodnosc, o ktorych mowilem ci wczoraj wieczorem.
– Dziekuje, John – powiedziala, biorac ja machinalnie do reki.
– Cos sie stalo? -zapytal, wpatrujac sie w jej twarz. Zaprosil ja gestem do srodka i usiedli na kanapie.
– Pamietasz tego policjanta z Chin, ktory nam pomagal? Przed godzina znaleziono go martwego. To sprawka Ducha.
Sung westchnal.
– Och nie… Tak mi przykro.
– Mnie tez. – Sachs siegnela do kieszeni i wyciagnela plastikowa torebke z suszonymi roslinami. – Znalezlismy to w miejscu zabojstwa.
– Daj mi obejrzec. – Sung otworzyl torebke i przez chwile przygladal sie substancji i wdychal jej zapach. – Czuje traganek, bialy grzyb, imbir, troche zenszenia i zabieniec. Mozna to kupic u kazdego zielarza i w kazdym sklepie spozywczym w Chinach. Moglibyscie sprawdzic sklepy, ktore znajduja sie w sasiedztwie –