Klank.
Duch nie zajmowal zadnej z kabin mieszczacych sie nad nia – po tej stronie statku, ktora zwrocona byla w gore. Dwie najwyrazniej nie byly zajete, trzecia nalezala do kapitana. Znalazla tam morskie pamiatki oraz fotografie lysego wasatego mezczyzny, w ktorym rozpoznala kapitana Sena ze zdjec w domu Rhyme'a.
Poplynela w dol, zeby sprawdzic kajuty zwrocone w strone dna. Trzy nie byly zajete podczas tego rejsu. Zostala jej tylko jedna – i te musial zajmowac Duch.
Zlapala za klamke i przekrecila. Zamek puscil i ciezkie drewniane drzwi opadly w dol.
W wodzie unosilo sie moze z tysiac studolarowych banknotow, wypelniajac kabine niczym platki sniegu w plastikowej kuli. Sachs wplynela do srodka i banknoty zawirowaly wokol niej. Zgarnela ich troche i wsadzila do torebki. Zauwazyla rowniez teczke i znalazla w niej jeszcze wiecej pieniedzy – tym razem chinskich. Garsc juanow rowniez wyladowala w torebce.
Klank, klank, klank.
Po chwili znalazla pistolet maszynowy Uzi i berette kalibru dziewiec milimetrow. Przekonawszy sie, ze numery seryjne na uzi zostaly zdrapane, wypuscila bron z reki. Jednak na beretcie numery byly wyrazne, co oznaczalo, ze byc moze uda sie dotrzec jej tropem do Ducha. Wsunela pistolet do plastikowej torebki. Rzut oka na manometr. Sto trzydziesci barow. Szybko zuzywala powietrze.
Klank, klank… klank.
Ignorujac mrozace krew w zylach odglosy, rozejrzala sie wokolo. Gdzie mozna cos ukryc w takim malym pomieszczeniu? Zajrzala do szafy, ale byly tam tylko ubrania. Ubrania? Niewykluczone. Zaczela je sprawdzac. W jednej z marynarek od Armaniego znalazla mala szpare w podszewce. Wewnatrz byla koperta z jakims chinskim dokumentem. Wsunela ja do torby.
Dobra, wynosze sie stad.
Klank, klank, klank… klank… klank… klank.
Nagle zatrzymala sie i zlapala za framuge. Uswiadomila sobie, ze jest cos szczegolnego w niesamowitych odglosach, ktore slyszala. Trzy krotkie i trzy dlugie.
To byl nadawany alfabetem Morse'a sygnal SOS – uniwersalne wolanie o ratunek. Dochodzilo skads z glebi statku.
Ktos tam byl! Czy miala wracac po innych nurkow?
Ale to zajeloby zbyt duzo czasu. Cisnienie w butli wynosilo mniej niz osiemdziesiat piec barow.
Lepiej sie pospiesz, pomyslala. Wyplynela z powrotem na korytarz i odepchnawszy sie mocno nogami, ruszyla w kierunku, z ktorego dochodzilo stukanie. Ale korytarz zaraz sie skonczyl. Skierowala latarke na sciane i odkryla w niej male drzwiczki. Otworzyla je i wzdrygnela sie, gdy tuz obok przeplynal niespiesznie zielony wegorz. Czekajac, az uspokoi jej sie serce, zajrzala do srodka, lustrujac wzrokiem wnetrze statku. To musiala byc kuchenna winda, ktora prawdopodobnie dostarczano posilki z nizszego pokladu na mostek. Boki szybu mialy szescdziesiat centymetrow szerokosci.
Amelia Sachs wcisnela sie do srodka, poplynela na sam dol i starajac sie zachowac spokoj, przedostala sie przez otwor windy do kambuza „Fuzhou Dragona”. Nad soba zobaczyla migotliwa powierzchnie duzej poduszki powietrznej i zwisajace nogi mezczyzny. Lysy mezczyzna z wasami trzymal sie kurczowo przymocowanego do sciany kuchennego regalu. Podplynela do niego szybko i wynurzyla sie.
Natychmiast go rozpoznala – nie dalej jak przed minuta ogladala jego zdjecie w kabinie. To byl Sen, kapitan frachtowca. Mamrotal cos niezrozumiale i zsinial do tego stopnia, ze wydawal sie granatowy, niczym ofiara uduszenia.
Sachs nerwowym ruchem wyciagnela drugi ustnik i wsadzila go do ust Sena. Chinczyk zaczerpnal gleboko powietrza i zaczal dochodzic do siebie. Kiedy wskazala palcem w dol, pokiwal glowa. Spuscila wowczas troche powietrza z kamizelki i obejmujac ramieniem bezwladne cialo mezczyzny, poplynela do szybu windy.
Zerknela szybko na manometr: piecdziesiat barow. Teraz oboje korzystali z jej butli.
Nie mogli zmiescic sie obok siebie w windzie, przepchnela wiec kapitana przodem, stopami w gore.
Kolejne zerkniecie na manometr: trzydziesci barow.
„Wracamy na gore przy czterdziestu. To zelazna zasada”.
Po chwili wydostali sie z szybu i poplyneli korytarzem. Sachs trzymala kapitana za skorzany pasek. Nagle zatrzasl nim jakis paroksyzm. Machnal mocno noga, trafiajac ja w twarz. Latarka zgasla i wypadl jej z ust automat oddechowy.
W kompletnej czerni plywala w kolko, szukajac rozpaczliwie ustnika. Gdzie byli jej opiekunowie ze strazy przybrzeznej? Jak ma im dac znac, ze z nia niedobrze?
Poklepala siatke z dowodami, znalazla w niej berette, po czym przycisnela lufe do drewnianej sciany, zeby nie zranic Sena, i pociagnela za spust. Blysnelo i rozlegla sie glosna eksplozja.
Prosze, pomyslala. Prosze…
W kompletnej ciszy pojawily sie nagle swiatla. Szef i jego pomocnik wplyneli do korytarza. W usta wcisnieto jej awaryjny ustnik i mogla znowu zaczerpnac powietrza. Szef wetknal swoj drugi ustnik kapitanowi. Strumien babelkow byl niewielki, ale swiadczyl o tym, ze Sen oddycha.
A potem we czworke wrocili na mostek i do pomaranczowej boi. Kiedy opuszczali wypelniony trupami statek, Sachs koncentrowala sie tylko na tym, zeby nie wynurzyc sie za szybko i prawidlowo oddychac.
Na kutrze wytarla sie, przebrala w dzinsy, T-shirt i bluze i pobiegla na mostek, zeby zadzwonic do Rhyme'a.
– Znalezlismy na statku kogos zywego. To kapitan. Powinnismy uzyskac od niego wiecej informacji na temat dzialalnosci Ducha. Jest teraz nieprzytomny. Zadzwonia do nas ze szpitala, kiedy tylko beda cos wiedziec.
– Wracaj szybko z powrotem, Sachs. Stesknilismy sie za toba. Wiedziala, ze to
ROZDZIAL TRZYNASTY
Zamiast jednak gnac bez przerwy z miejsca na miejsce, tak jak to robila Hongse w swoim zoltym samochodzie, Li pozostal wiemy taoistowskiej zasadzie: „Zycie realizuje sie nie poprzez dzialanie, lecz poprzez bycie”.
Udal sie zatem do najelegantszej, jaka zdolal znalezc, herbaciarni w Chinatown, usiadl przy stoliku i zamowil filizanke herbaty, aby moc tam zostac tak dlugo, jak tylko zechce. Rozsiadl sie wygodnie i popijal malymi lyczkami aromatyczny napoj. Minelo trzydziesci minut. Potem czterdziesci piec. W koncu jego cierpliwosc zostala nagrodzona. Do herbaciarni weszla atrakcyjna Chinka, usiadla przy sasiednim stoliku i zamowila herbate.
Miala piekna czerwona sukienke, a na nogach wysokie szpilki. Li podszedl do jej stolika i przedstawil sie.
– Przepraszam, ze zawracam pani glowe – powiedzial – ale byc moze bedzie mi pani mogla pomoc. Czlowiek, dla ktorego pracuje, nie ma szczescia. Uwazam, ze to z powodu sposobu, w jaki urzadzone jest jego mieszkanie. Pani najwyrazniej ma bardzo dobrego doradce
Mowiac to, wskazal na ozdoby, ktore powiedzialy mu, ze Chinka rzeczywiscie pilnie przestrzega zasad feng shui – pretensjonalna bransoletke z dziewieciu chinskich monet, szpilke w ksztalcie bogini Guan Yin i szarfe, na ktorej namalowana byla czarna ryba. Dlatego wlasnie wybral te kobiete – a takze poniewaz byla bogata, co oznaczalo, ze zwraca sie do najlepszych ekspertow, tych samych, ktorych porady najpewniej zasiegal Duch.
Piekna Chinka usmiechnela sie do niego i pogrzebala w torebce.
– Pan Zhou – powiedziala, wskazujac wizytowke. – To jeden z najlepszych ekspertow w miescie. Jest bardzo drogi. Ale na pewno pana zadowoli.
Li podziekowal jej i wyszedl. Poczekal, az pedzaca taksowka znajdzie sie trzy metry od niego, po czym przebiegl tuz przed jej maska. Kierowca zaklal i pokazal mu srodkowy palec. Li rozesmial sie. Ucial ogon demonowi bardzo blisko i pozbawil go mocy. Teraz, odporny na wszelkie przeciwnosci, znajdzie Ducha. Zerknal na wizytowke i ruszyl ulica w strone Sklepu Szczesliwej Nadziei.