Kiedy zadzialala zaprawiona narkotykiem herbata i filizanka wypadla z reki Sama, Mei-Mei poderwala sie przerazona z miejsca. Chang Jiechi powiedzial jej o morfinie i o tym, co zamierza zrobic. Probowala go powstrzymac, lecz byl jej tesciem i musiala poddac sie jego woli. Chang Jiechi wzial pistolet, usciskal Mei-Mei, po raz ostatni dotknal czola swojego syna i opuscil mieszkanie.
Teraz wszedl sztywnym krokiem do eleganckiego apartamentu Ducha.
– Czy ja cie nie znam? – zapytal gospodarz, patrzac na niego dziwnie.
– Mozliwe – odparl Chang Jiechi. – Dzialam w tongach w tutejszym Chinatown.
Jeden z barbarzyncow pozostal w poblizu i przygladal sie nieufnie staremu. Drugi usiadl w glebi pokoju.
– Jaki masz powod, zeby wydac Changow? – zapytal Duch.
– Potrzebuje pieniedzy dla mojego syna. Jest chory.
Duch wzruszyl ramionami.
– Przeszukaj go – polecil barbarzyncy. – Chce zobaczyc, czy ma przy sobie jakies papiery.
Nie moge na to pozwolic, pomyslal z niepokojem Chang Jiechi.
– Prosze – powiedzial, podnoszac reke. – Jestem starym czlowiekiem. Nalezy mi sie szacunek. Sam wam pokaze moje dokumenty.
Barbarzynca uniosl brew i zerknal na Ducha. W tym samym momencie Chang Jiechi wyjal z kieszeni pistolet i bez wahania strzelil mu w bok glowy. Oprych padl na podnozek fotela i legl na nim bez ruchu.
Duch zareagowal natychmiast i skoczyl za ciezka kanape. Chang Jiechi oddal kolejny strzal. Kula przebila skorzane obicie, nie mial jednak pojecia, czy trafila szmuglera. Odwrocil sie w strone drugiego barbarzyncy, ktory celowal juz do niego z pistoletu. Chang Jiechi uslyszal strzal, poczul, ze kula trafia go w udo, i wyladowal na wznak na podlodze. Barbarzynca podbiegl do niego, ale stary zdazyl sie odwrocic i kilkakrotnie strzelic w kanape, za ktora schowal sie Duch.
A potem zdal sobie sprawe, ze jego pistolet milczy. Skonczyly sie naboje. Czy zdolal trafic Ducha?
Na scianie pojawil sie cien. Duch wstal zza kanapy, caly i zdrowy, z wlasnym pistoletem w dloni. Trzymajac go na muszce, obszedl dookola mebel.
– Jestes ojcem Changa – powiedzial.
– Tak, a ty diablem wybierajacym sie do piekla.
– Ale nie z twoim biletem – zasmial sie Duch.
Drugi barbarzynca podszedl do starego, celujac do niego z pistoletu.
– Nie, Yusuf – warknal niecierpliwie Duch, dajac mu znak, zeby sie cofnal. – Najpierw musi nam powiedziec, gdzie sa inni.
– Nigdy – padla stanowcza odpowiedz.
– Nie mamy duzo czasu – rzucil Duch do wspolnika. – Ktos na pewno uslyszal strzaly. Musimy uciekac. Skorzystaj ze schodow. Przy tylnym wyjsciu stoi furgonetka. Biegnij.
Chang Jiechi zaczal rozpaczliwie pelznac ku najblizszym drzwiom, ktore prowadzily do sypialni. Odwracajac glowe, zobaczyl w kuchni Ducha, ktory wyciagal z szuflady dlugi noz do filetowania.
Pedzac sto dziesiec kilometrow na godzine swoim kanarkowozoltym camaro, Amelia Sachs zobaczyla przed soba budynek, w ktorym znajdowala sie kryjowka Ducha. Byl szeroki i mial mnostwo pieter. Odnalezienie apartamentu szmuglera moglo przysporzyc duzych klopotow.
W glosniku jej motoroli rozlegly sie trzaski.
– Uwaga, wszystkie zmotoryzowane patrole w poblizu Battery Park City, dostalismy informacje o strzelaninie. Nie rozlaczac sie… Mam adres. Patrick Henry Street osiemdziesiat piec.
Ten sam dom, do ktorego zmierzala… dom Ducha. Czy to zbieg okolicznosci? Malo prawdopodobne. Kilka sekund pozniej znalazla sie na miejscu. Kiedy wbiegala do srodka, pod dom podjechaly dwa kolejne zaalarmowane wozy patrolowe i umundurowani policjanci popedzili do holu wejsciowego. Za nimi biegli Sellitto i Li. Pojawil sie ambulans, a potem dwie furgonetki pelne policjantow sil specjalnych.
W motoroli Amelii ponownie rozlegly sie trzaski.
– Jestes tam, Sachs? – uslyszala glos Lincolna Rhyme'a.
– Tak, weszlam do budynku. Jest tutaj Lon i sily specjalne.
– Posluchaj – rzekl kryminolog. – Rozmawialem z dyspozytorem. Wyglada na to, ze strzelano na osiemnastym albo dziewietnastym pietrze, gdzies posrodku zachodniej strony budynku.
– Przeczeszemy teren, Rhyme – odparla. – Oddzwonie do ciebie.
Kilku funkcjonariuszy sil specjalnych pilnowalo juz holu wejsciowego. Sachs wraz z grupa innych weszla do jednej z wind i wjechala na osiemnaste pietro. Kiedy drzwi kabiny sie otworzyly, odsuneli sie od nich i jeden z policjantow wystawil na zewnatrz lusterko na drazku.
– Korytarz czysty.
Wyskoczyli z kabiny i ruszyli ostroznie po krytej dywanem podlodze. Majac po bokach dwoch policjantow, Sachs zapukala do pierwszych drzwi.
W srodku rozlegly sie jakies odglosy i cichy trzask. Sachs wyciagnela z kabury pistolet i cofnela sie dwa kroki. Po chwili drzwi sie otworzyly i zobaczyli drobna siwowlosa kobiete, ktora zmierzyla ich ufnym wzrokiem.
– Jestescie z policji. Pewnie w sprawie tych fajerwerkow, na ktore sie skarzylam.
– Owszem, prosze pani – odpowiedziala Amelia.
– To chyba pod osiemnascie K, w glebi korytarza. Dlatego pomyslalam, ze to fajerwerki… bo mieszka tam jakis Azjata. Uzywaja sztucznych ogni w swoich obrzedach.
– W porzadku, prosze pani, dziekuje. Czy moglaby pani wrocic do srodka i zamknac drzwi na klucz? Niech pani nie otwiera bez wzgledu na to, co pani uslyszy.
Amelia Sachs poprowadzila grupe do mieszkania 18 K.
Jeden z policjantow zapukal glosno.
– Otwierac drzwi, policja!
Bez odpowiedzi.
Policjanci rozbujali duzy taran i walneli nim mocno w drzwi obok klamki. Zamek natychmiast ustapil i drzwi sie otworzyly. Czlonkowie druzyny wbiegli do srodka, Amelia wslizgnela sie w slad za nimi.
Policjanci rozbiegli sie po mieszkaniu i sprawdzili wszystkie pomieszczenia. W apartamencie rozbrzmiewaly ich szorstkie glosy.
– Teren zabezpieczony… kuchnia zabezpieczona… nie ma tylnego wyjscia. Teren zabezpieczony.
Duch zniknal.
Jednak podobnie jak poprzedniego dnia na Easton Beach, jego sladem szla smierc. W salonie znalezli zwloki mezczyzny podobnego z wygladu do Ujgura, ktorego Sachs zastrzelila przed mieszkaniem Wu. Lezal przy skorzanej kanapie podziurawionej przez kule. Obok na podlodze poniewieral sie tani chromowany automat. Drugie cialo odkryli w sypialni.
Stary Chinczyk spoczywal na plecach, wbijajac przed siebie nieruchomy wzrok. Mial rane postrzalowa na udzie.
Przybyli na miejsce pielegniarze potwierdzili, ze nie zyje.
– Jaka jest przyczyna smierci? – zastanawial sie jeden z nich.
Sachs przyjrzala sie bardzo uwaznie trupowi i nagle pochylila sie do przodu.
– Mam – powiedziala, wskazujac dlon mezczyzny, w ktorej tkwil brazowy sloiczek. Rozluznila jego palce. Napis na etykiecie byl po chinsku i angielsku. – Morfina – mruknela. – Popelnil samobojstwo.
Przybyli ludzie z ekipy dochodzeniowej – dwaj technicy dzwigajacy duze metalowe walizy. Sachs otworzyla je i zalozyla kombinezon.
– Musze sprawdzic ten lokal – oswiadczyla. – Czy mozecie panowie wszyscy wyjsc na korytarz?
Pracowala przez pol godziny. Konczac, poczula w nozdrzach papierosowy dym. Podniosla wzrok i zobaczyla stojacego w drzwiach Sonny'ego Li.
– Znam go ze statku – powiedzial. – To ojciec Sama Changa.
– Tak myslalam. Dlaczego probowal to zrobic?
– Dla dobra rodziny – odparl cicho Li. – Dla dobra rodziny.
ROZDZIAL DWUNASTY