zainteresowania i innych przyjaciol.

Zadzwonil jego telefon.

– Polecenie, odebrac telefon – rzucil.

– Z panem Li, prosze – odezwal sie glos z chinskim akcentem.

Li pochylil sie do glosnika i zaczal mowic szybko po chinsku. Miedzy nim i dzwoniacym wywiazala sie nader ozywiona rozmowa. Po kilku chwilach rozlaczyl sie.

– To Cai, z tongu – oznajmil z usmiechem. – Popytal wsrod mniejszosci. Jest taka grupa, nazywaja sie Ujgurowie. To muzulmanie, Turcy. Chiny zajely ich tak jak Tybet i nie bardzo im sie to podoba. Byli zle traktowani. Cai odkryl, ze Duch zatrudnia ludzi z osrodka turkiestanskiego w Queens. Ten facet, ktorego zastrzelila Hongse, to jeden z nich. Hej, mialem racje, Loaban? Mowilem, ze to z mniejszosci.

– Oczywiscie, miales racje, Sonny.

– Przetrzepac ich? – zapytal Sellitto.

– Mam lepszy pomysl – odparl Rhyme. – Duch dotarl tutaj wczoraj rano i prawdopodobnie od razu zadzwonil do osrodka, zeby zalatwili mu jakichs zbirow. Sprawdzimy wszystkie przychodzace i wychodzace stamtad telefony od, powiedzmy, dziewiatej rano.

Firma telekomunikacyjna dostarczyla w ciagu pol godziny liste mniej wiecej trzydziestu numerow. Wiekszosc z nich mogli od razu wyeliminowac, ale osiem pozostalo. Cztery byly numerami telefonow komorkowych z lokalnych centrali.

– Sa oczywiscie trefne? Te komorki?

– Kradzione jak amen w pacierzu – zareczyl Sellitto.

Operatorzy sieci komorkowych dostarczyli im informacji, skad dzwoniono i kiedy odbyla sie kazda rozmowa. Jeden z aparatow zlokalizowano na terenie Battery Park City.

– Czy w ktoryms z tamtejszych budynkow zalozono wykladziny Lustre-Rite? – zawolal Rhyme, podekscytowany faktem zawezania sie ich obszaru poszukiwan.

Sachs sprawdzila liste.

– Tak! Mam jeden adres.

– Tam jest kryjowka Ducha – oswiadczyl uroczyscie Rhyme.

– To nowy budynek. Patrick Henry Street osiemdziesiat piec. Niedaleko rzeki – powiedziala i zakreslila kolko na mapie. A potem westchnela. – Do diabla. Polozyli te wykladzine na dziewietnastu pietrach. Duzo mieszkan do sprawdzenia.

– Wiec zabierajcie sie szybko do roboty – ucial niecierpliwie Rhyme.

– Jestes reliktem starego porzadku. Czy wyrazasz skruche?

Duch stal w oknie swojego apartamentu przy Patrick Henry Street na Dolnym Manhattanie i patrzyl na plynace przez port lodzie. Straszliwa noc sprzed wielu lat utkwila na zawsze w jego pamieci i myslal o niej teraz, czekajac na czlowieka, ktory zdradzil Changow.

Byl rok 1966. Solidny, ponury zolnierz, ktory zostal politykiem i nazywal sie Mao Zedong, oglosil wlasnie rewolucje kulturalna i studenci w calym kraju powstali, aby zniszczyc cztery filary starego porzadku: stara kulture, obyczaje, idee i przyzwyczajenia. Elegancki dom ojca Ducha – przedsiebiorcy zajmujacego sie sprzedaza sprzetu wojskowego, prowadzacego zlomowiska i importujacego rosyjskie maszyny – stal sie jednym z pierwszych celow rozjuszonych mlodych ludzi, ktorzy wylegli na ulice.

Wysoki studencki przywodca stal posrodku salonu i pryskajac z ust slina, prowadzil dialektyczna dyskusje z dwunastoletnim Kwanem Angiem.

– Jestes reliktem starego porzadku. Czy wyrazasz skruche?

Zeby podkreslic wage swoich slow, student walil w podloge ciezka niczym kij do krykieta, gruba palka; kazda jego kwestia konczyla sie gluchym lupnieciem.

– Tak, wyrazam skruche – wyszeptal chlopiec. – Prosze lud o wybaczenie.

– Zmienisz swoje dekadenckie zwyczaje?

Lup.

– Tak, zmienie swoje zwyczaje – odparl Kwan Ang, chociaz nie wiedzial, co to znaczy „dekadenckie”.

– Umrzesz, jesli nie odrzucisz starych pogladow!

Lup.

– Odrzucam je.

Lup, lup, lup…

Trwalo to dlugie minuty, az w koncu zadawane przez studenta razy pozbawily zycia tych, ktorych okladal okuta zelazem palka – skrepowanych i zakneblowanych rodzicow Ducha, ktorzy lezeli na podlodze u jego stop.

Gorliwi studenci zabrali Kwana Anga ze soba. Przyjeli go do miejscowej Mlodziezowej Brygady Czerwonego Sztandaru i przez cala noc tropili kolejnych przedstawicieli starego porzadku. Zaden ze studentow nie zauwazyl, ze nad ranem Ang wymknal sie z ich tymczasowej kwatery. Mieli do przeprowadzenia tyle reform, ze najwyrazniej wszyscy o nim zapomnieli. On jednak dobrze zapamietal ich twarze i nazwiska.

Chlopiec, o silnym instynkcie samozachowawczym, schronil sie na jednym ze zlomowisk ojca. Wegetowal tam przez kilka dlugich miesiecy, krazac po rozleglym placu i polujac na psy i szczury, ktorymi sie zywil. Odkryl, ze partia komunistyczna i maoistowskie kadry trzymaja sie z daleka od portu i nabrzezy, a tutejszych przemytnikow malo obchodzi los ucisnionych mas. Wkrotce zostal nieformalnie adoptowany przez kilku i zalatwial dla nich rozne drobne zlecenia. Kiedy zyskal ich calkowite zaufanie, pozwolili mu pokierowac kilku mniejszymi akcjami, na przyklad kradzieza portowych ladunkow.

Pierwszego czlowieka zabil, majac trzynascie lat – byl to wietnamski handlarz narkotykow, ktory obrabowal jego szefa. A w wieku czternastu lat wytropil w koncu, poddal torturom i zabil studentow, ktorzy pozbawili go rodziny.

Chlopak ciezko harowal. Doswiadczenia, jakie zdobyl na nabrzezach, uczynily go ekspertem od przemytu, wymuszen oraz prania brudnych pieniedzy i w ten wlasnie sposob zarabial na zycie. Jego glowna ambicja bylo pozostanie w cieniu; robil wszystko, aby nie zostac rozpoznanym, a tym bardziej nie dac sie ujac. Kiedy jakis miejscowy funkcjonariusz urzedu bezpieczenstwa nadal mu przydomek Gui, Duch, sprawilo mu to nie lada przyjemnosc. Odnosil sukcesy, poniewaz pieniadze nie byly dla niego wazne. Liczylo sie samo wyzwanie. Kleska byla hanba. Wygrana czyms chwalebnym. Sila, ktora go napedzala, byl instynkt lowcy.

Tak jak w przypadku Wu i Changow.

Dotychczasowy przebieg polowania byl calkiem zadowalajacy. Dowiedzial sie ze swojego zrodla, ze rodzina Wu przebywa w specjalnej kryjowce strzezonej przez nowojorska policje. Yusuf rozmawial juz z kolega, ktory mial odwiedzic to miejsce, sprawdzic, jakie funkcjonuja tam srodki bezpieczenstwa, i byc moze nawet osobiscie zabic Wu.

Co do Changow, nie dozyja zmroku, zdradzeni przez wlasnego przyjaciela, owego Tana, ktorego Duch mial oczywiscie zamiar rowniez zabic, kiedy tylko pozna adres rodziny.

Te medytacje przerwalo pukanie do drzwi. Przybyl zdrajca.

Duch dal znak Ujgurowi, ktory wyciagnal pistolet zza paska i otworzyl powoli drzwi.

– Jestem Tan – przedstawil sie mezczyzna na korytarzu. – Przyszedlem zobaczyc sie z czlowiekiem, ktorego nazywaja Duchem. Chodzi o Changow.

– Wejdz – powiedzial Duch. – Napijesz sie herbaty?

– Nie – odparl starszy mezczyzna. – Nie zostane tu dlugo.

Chang Jiechi przyjrzal sie spod opadajacych powiek obecnym w pokoju osobom: samemu Duchowi oraz dwom mezczyznom, ktorzy nalezeli do ktorejs z chinskich mniejszosci – ujgurskiej lub kazachskiej. Podobnie jak wielu starszych rdzennych Chinczykow, Chang Jiechi okreslal tych ludzi slowem „barbarzyncy”.

Wchodzac do pokoju, myslal o swoim synu, Samie Changu. Mial nadzieje, ze nadal spi po wypiciu herbaty, ktora go poczestowal i do ktorej wsypal wczesniej obfita dawke wlasnej morfiny.

– „Jaki jest jedyny powod, dla ktorego czlowiek robi to, co ty zamierzasz zrobic… cos niebezpiecznego?

– Dobro dzieci”.

Zaden ojciec nie moze oczywiscie pozwolic, by jego syn poszedl na smierc. Sam Chang mial przed soba jeszcze dlugie zycie, tu we Wspanialym Kraju. Mial synow, ktorych musial wychowac, a obecnie, cudownym zrzadzeniem losu, takze corke, ktorej zawsze pragnela Mei-Mei. Mial tutaj wolnosc i szanse na sukces. Chang Jiechi nie mogl pozwolic, aby jego syn stracil to wszystko.

Вы читаете Kamienna malpa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату