bialym kitlu podszedl do niej z powazna mina, ktora ja zmrozila.

– A, tu pani jest, pani Sachs.

– Dzien dobry, doktorze.

– Wlasnie rozmawialem z lekarzem Lincolna Rhyme'a.

– Mam wrazenie, ze nie przynosi pan od niego dobrych wiesci – powiedziala z bijacym mocno sercem.

– Moze usiadziemy tam w rogu?

– Tu jest dobrze – odparla stanowczo. – Niech mi pan powie. Bez owijania w bawelne.

Podmuch wiatru zakolysal nia i spojrzala ponownie w strone portu, na dlugie molo, przy ktorym mial zacumowac „Fuzhou Dragon”, a potem przelaczyla komorke na czestotliwosc strazy przybrzeznej, zeby oderwac mysli od tej oslepiajaco jasnej szpitalnej poczekalni.

Jak daleko do ladu? – zapytal Duch dwoch marynarzy, ktorzy pozostali na mostku.

– Mila, moze mniej. – Szczuply mezczyzna za sterem poslal mu szybkie spojrzenie. – Skrecimy tuz przed mielizna i sprobujemy wejsc do zatoki.

– Nie zmieniajcie kursu. Zaraz wracam – powiedzial Duch.

Nie zwazajac na wiatr i deszcz, ktore smagaly go po twarzy, zszedl na poklad kontenerowy, a potem jeszcze nizej i stanal przy metalowym wlazie ladowni, w ktorej byly prosiaki.

– Bangshou! – zawolal, zagladajac do srodka.

Nie doczekawszy sie odpowiedzi, zablokowal zasuwy tak, zeby wlazu nie mozna bylo otworzyc od srodka, po czym ruszyl szybko do swojej kabiny, ktora miescila sie na tym samym pokladzie co mostek. Wspinajac sie po schodkach, wyjal z kieszeni male czarne pudelko, otworzyl je i przycisnal jeden, a potem drugi guzik. Sygnal radiowy pomknal dwa poklady nizej do marynarskiego worka, lezacego w ladowni na rufie ponizej linii wodnej. Obwod zamknal sie i poslal impuls elektryczny z dziewieciowoltowej bateryjki do zapalnika, ktory tkwil w dwukilogramowej kostce materialu wybuchowego o nazwie Composition 4.

Wybuch byl potezny, o wiele silniejszy, niz sie spodziewal. Duch spadl ze schodkow na glowny poklad. Za duzy ladunek, pomyslal. Statek jal natychmiast nabierac wody i przechylac sie na bok. Za kilka minut powinien pojsc na dno. Zerknal w strone kabiny, gdzie byly jego pieniadze i bron, a potem jeszcze raz omiotl wzrokiem inne poklady, szukajac swojego pomocnika. Nie widzac go, ruszyl na czworakach po pochylym pokladzie do najblizszej tratwy ratunkowej i zaczal rozwiazywac mocujace ja liny.

Huk byl ogluszajacy – jakby sto kowalskich mlotow uderzylo w kowadlo. Prawie wszyscy imigranci runeli na zimna mokra podloge. Sam Chang zerwal sie zaraz na nogi i podniosl swojego mlodszego syna, ktory wyladowal w kaluzy brudnej wody. Potem pomogl zonie i staremu ojcu.

– Co sie stalo? – zawolal w strone kapitana Sena wspinajacego sie do wlazu, przez ktory mozna bylo wyjsc na poklad.

– Nie wiem! – odkrzyknal kapitan. – Albo Duch wysadzil statek, albo strzela do nas straz przybrzezna.

– Co sie dzieje? – zapytal z panika w glosie mezczyzna siedzacy obok Changa. Nazywal sie Wu Qichen. Jego zona lezala na sasiedniej pryczy. Przez caly czas trwania rejsu miala wysoka goraczke i nawet teraz nie bardzo zdawala sobie sprawe z tego, co sie dzieje.

– Toniemy! – zawolal kapitan i razem z kilkoma czlonkami zalogi zaczal szarpac zasuwy wlazu. Ale grube metalowe sztaby nie przesunely sie nawet o milimetr.

Chang zdal sobie sprawe, ze „Fuzhou Dragon” ostro sie przechyla. Zimna morska woda tryskala teraz ze spawow laczacych metalowe plyty. Kilka osob zeslizgnelo sie do coraz glebszych bajor wypelnionych smieciami, bagazami, resztkami jedzenia, styropianowymi filizankami i papierzyskami. Krzyczac w panice, mlocili rekoma wode. Kobieta z bliznami na twarzy kurczowo przyciskala do piersi mala coreczke. W cuchnacym powietrzu slychac bylo potezny jek konajacego statku.

Mezczyzni przy wlazie nadal nie mogli go otworzyc.

– To nic nie da! – zawolal Chang do kapitana. – Musimy znalezc inne wyjscie.

– Z tylu ladowni jest wlaz prowadzacy do maszynowni – odparl kapitan Sen, wskazujac na zabezpieczona czterema srubami mala klape w podlodze.

Pobiegli obaj w tamta strone i odkrecili sruby sprezynowym nozem kapitana. Chang pchnal mocno klape, ktora wpadla do drugiego pomieszczenia. Maszynownie rowniez wypelniala woda, ale nie bylo jej tyle co w ladowni. Chang zobaczyl schodki prowadzace na glowny poklad.

Na widok otwartego wlazu rozlegly sie glosne krzyki. Imigranci rzucili sie w panice do ucieczki. Kapitan Sen i Chang staneli ramie w ramie, powstrzymujac gromade.

– Po kolei! – zawolal kapitan. – Przez maszynownie i w gore po drabinie. Na pokladzie sa tratwy ratunkowe – dodal, po czym dal znak tym, ktorzy byli najblizej.

Pierwszy wypelzl na zewnatrz John Sung, lekarz i dysydent; nastepnie mlode malzenstwo. Sung przykucnal po drugiej stronie, zeby teraz pomoc innym.

– Wchodz! – krzyknal kapitan, spogladajac na Changa.

Ten dal znak swojemu ojcu i mezczyzna przeszedl przez wlaz. Nastepni byli synowie Changa: nastolatek William i osmioletni Ronald. Potem jego zona, Mei-Mei. Chang przeszedl ostatni i odwrocil sie, zeby razem z Sungiem pomagac innym.

Przy wlazie pojawila sie rodzina Wu: Qichen, jego chora zona, a takze ich corka i syn. Kiedy Chang podal reke nastepnemu imigrantowi, jeden z marynarzy przelazi pierwszy przez wlaz i odepchnal Sunga. Chang pomogl doktorowi podniesc sie z podlogi.

– Nic mi nie jest! – krzyknal Sung i scisnal talizman, ktory nosil na szyi.

Statek zakolysal sie nagle i wszedl w jeszcze glebszy przechyl. Ladownie momentalnie wypelnila woda. Ludzie krzyczeli rozpaczliwie i zaczynali sie krztusic.

Zaraz zatoniemy, pomyslal Chang. Jeden z silnikow statku przestal pracowac i zgasly swiatla. W wodzie, ktora wlewala sie z bulgotem do maszynowni, Chang zobaczyl twarz kapitana Sena. Dal mu znak, zeby sie wynurzyl, ale kapitan zniknal w ladowni. Po kilku sekundach pojawil sie ponownie i przecisnal cos przez wlaz.

Chang siegnal do spienionej wody, zacisnal dlon na tobolku i mocno pociagnal. To bylo niemowle, corka kobiety z poraniona twarza. Krztusila sie, kaslala, ale byla przytomna. Chang przycisnal ja mocno do piersi, podplynal do drabiny i zalewany lodowatymi strugami wody wdrapal sie na poklad wyzej. Widzac, co sie dzieje, poczul, jak dlawi go w gardle lek – rufa statku ledwo wystawala z wody, szare wzburzone fale zalaly juz czesc pokladu. Jego ojciec i synowie probowali razem z Wu Qichenem rozplatac liny mocujace duzy pomaranczowy niezatapialny ponton, ktory unosil sie juz na wodzie, ale za kilka chwil mogl pojsc na dno razem ze statkiem. Chang przekazal dziecko swojej zonie i pobiegl im pomoc. Kiedy udalo sie w koncu uwolnic ponton, pomogl wsiasc do niego swoim bliskim, a takze rodzinie Wu, Johnowi Sungowi i mlodemu malzenstwu. Gnany poteznymi falami ponton szybko oddalil sie od statku.

Chang zaczal wsciekle pociagac za linke silnika przy burcie. Gdy zapalil, skierowal ponton na fale, a potem zatoczywszy krag, poplynal we mgle i deszczu z powrotem do tonacego statku.

– Dokad plyniesz? – zawolal Wu.

– Po innych! – odkrzyknal Chang. – Musimy znalezc innych.

I wtedy wlasnie nie dalej niz metr od niego swisnela w powietrzu kula.

Duch byl wsciekly. Stojac na dziobie tonacego statku i trzymajac dlon na lince silnika pontonu, spogladal w miejsce, gdzie dostrzegl wlasnie kilku imigrantow, ktorzy zdolali uciec.

Strzelil jeszcze raz, ponownie chybiajac i skrzywil gniewnie usta, kiedy imigranci znikneli z pola widzenia, oplywajac statek.

Wskoczyl do swojego pontonu, odepchnal sie noga od statku i zaczal lustrowac wzrokiem pobliskie wody. Zobaczyl dwie unoszace sie na falach glowy i machajace rozpaczliwie dlonie z rozcapierzonymi palcami. To byli dwaj marynarze z zalogi „Fuzhou Dragona”. Wycelowal do nich z chinskiej wojskowej wersji tokariewa model 51 i zabil obu pojedynczymi strzalami.

Nastepnie uruchomil silnik i zaczaj ponownie wypatrywac swojego pomocnika. Niestety, zaginal po nim wszelki slad. Musial wpasc do wody i utonac, poniewaz na pewno nie pozbyl sie swojego ciezkiego pistoletu i amunicji. Duch mial jednak teraz inne sprawy na glowie. Skierowal tratwe tam, gdzie ostatnio widzial imigrantow i otworzyl maksymalnie przepustnice.

Sam Chang, mimowolny kapitan kruchego pontonu, przyjrzal sie swoim pasazerom. Dwie rodziny – jego wlasna i Wu – tloczyly sie z tylu. Z przodu siedzial doktor John Sung oraz dwoje pozostalych Chinczykow, ktorym udalo sie uciec z ladowni i ktorych Chang znal tylko z imienia: mezczyzna nazywal sie Chao-hua, a jego zona

Вы читаете Kamienna malpa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату