Rose.
Zalamala sie nad nimi fala, zalewajac woda i tak juz kompletnie mokrych rozbitkow. Zona Changa sciagnela z siebie sweter i zawinela wen malutka coreczke kobiety z bliznami. Dziewczynka, przypomnial sobie nagle Chang, miala na imie Po-Yee, co oznaczalo „Drogocenne Dziecko” – byla ich szczesliwa maskotka przez cala podroz.
– Plyn! – wrzasnal Wu. – Plyn do brzegu. On do nas strzela!
Chang spojrzal na spienione morze.
– Zaraz tam poplyniemy. Ale najpierw musimy uratowac, kogo sie da. Wypatrujcie ich!
Siedemnastoletni William zmruzyl oczy przed ostro zacinajacym deszczem.
– Tam! – zawolal. – Chyba kogos widze.
W odleglosci mniej wiecej dziesieciu metrow Chang zobaczyl dwie plamy: jedna ciemna, a obok o wiele mniejsza, biala. Tak jakby czyjas glowe i reke. Podplynal blizej i okazalo sie, ze to rzeczywiscie jeden z rozbitkow, blady i krztuszacy sie woda. Przypomnial sobie jego nazwisko: Sonny Li. Przez cala podroz siedzial na uboczu z ponura mina. Tak czy inaczej, byl teraz w potrzebie i Chang uznal, ze trzeba go ratowac.
Ustawiajac ponton przodem do wielkiej fali, zobaczyl w odleglosci piecdziesieciu metrow unoszacy sie i opadajacy pomaranczowy obiekt. To byl ponton Ducha.
Dodal szybko gazu i skrecil w kierunku tonacego. Kiedy znalezli sie przy Sonnym, dal ciag wsteczny, wychylil sie za gumowa burte, zlapal rozbitka za ramie i wciagnal go do pontonu. Kolejny strzal z pistoletu wzbil obok nich fontanne wody. Chang dodal gazu i zaczal okrazac „Fuzhou Dragona”, tak aby tonacy statek znalazl sie miedzy nimi i Duchem.
Chwile pozniej skierowal ponton w strone brzegu i dal pelen ciag. Kolejny strzal. Kula trafila w wode tuz obok. Jesli Duch przedziurawi ponton, zatona w ciagu paru minut.
Nagle uslyszeli potezne, nieziemskie stekniecie. „Fuzhou Dragon” przechylil sie jeszcze bardziej na bok i zniknal pod powierzchnia wody. Ogromna, wzniesiona przez tonacy statek fala przetoczyla sie po morzu niczym fala uderzeniowa po wybuchu bomby. Ponton szmuglera skrecil ostro w bok i po chwili zniknal z pola widzenia.
Sam Chang, mimo ze byl profesorem uczelni, artysta i dzialaczem politycznym, wierzyl podobnie jak wielu Chinczykow w dobry i zly omen. Przez chwile ludzil sie, ze bogini milosierdzia Guan Yin ulitowala sie nad nimi i skazala Ducha na smierc w odmetach.
Blogie zludzenie nie trwalo jednak dlugo.
– Nadal go widze! – zawolal John Sung, ktory spogladal do tylu. – Duch nas sciga.
A wiec Guan Yin ma dzisiaj do zalatwienia inne wazne sprawy, pomyslal z gorycza Sam Chang. Jesli chcemy przezyc, musimy radzic sobie sami.
– Wysadzil statek – wyszeptal Lon Sellitto.
Fred Dellray przestal chodzic w kolko, a Harold Peabody i Alan Coe popatrzyli tylko po sobie. Sellitto sluchal jeszcze przez chwile swojego rozmowcy i zwrocil sie do Rhyme'a.
– Statek zniknal, Linc. Razem ze wszystkimi, ktorzy byli na pokladzie. Straz przybrzezna nie wie dokladnie, co sie wydarzylo, ale ich sensory odebraly podwodna eksplozje, a dziesiec minut pozniej „Fuzhou Dragon” zniknal z ekranu radaru.
Rhyme wbijal wzrok w mape Long Island.
– Jak daleko od brzegu?
– Okolo mili.
Lincoln Rhyme rozpatrzyl wczesniej pol tuzina scenariuszy tego, co sie moze wydarzyc, gdy straz przybrzezna opanuje chinski statek – czesc byla optymistyczna, czesc uwzgledniala straty w ludziach. Ale zeby zatopic wszystkich? Nie, cos takiego nie przyszlo mu w ogole do glowy.
Byl na siebie wsciekly. Wiedzial, ze Duch jest wyjatkowo niebezpiecznym przestepca; powinien byl przewidziec to mordercze posuniecie. Zamknal na chwile oczy i probowal jakos uporac sie z poczuciem winy. Nie zaprzataj sobie glowy tymi, ktorzy odeszli, powtarzal czesto. Ale nie mogl tak od razu zapomniec tych biedakow.
Wczesniej sadzil, ze po przejeciu statku, aresztowaniu Ducha i zebraniu dowodow jego rola zakonczy sie i bedzie mogl przygotowac sie do zabiegu. Teraz jednak wiedzial, ze nie zdola porzucic tej sprawy. Tkwiacy w nim mysliwy musial odnalezc tego czlowieka i posadzic go na lawie oskarzonych.
Zadzwonil telefon Dellraya i agent odebral go. Po krotkiej rozmowie wylaczyl komorke.
– Zdaniem strazy przybrzeznej do brzegu plyna dwa motorowe pontony – oznajmil, po czym podszedl sztywno do mapy i wskazal palcem miejsce. – Gdzies tutaj. Easton, male miasteczko przy drodze do Orient Point. Wyslali pare kutrow, zeby szukaly rozbitkow, a my przenosimy naszych ludzi z Port Jefferson w miejsce, dokad zmierza ja pontony. Ale odleglosc wynosi osiemdziesiat kilometrow. Mowia, ze potrwa to co najmniej dwadziescia minut.
– Czy nie mozna tam pchnac kogos szybciej? – zapytal Peabody.
Rhyme przez chwile sie zastanawial.
– Polecenie, telefon – powiedzial do zamontowanego przy wozku mikrofonu.
Amelia Sachs pedzila wschodnia nitka biegnacej przez Long Island autostrady, prowadzac swego camaro super sport z szybkoscia dwustu dziesieciu kilometrow na godzine. Niebieskie migajace swiatlo miala na desce rozdzielczej – trudno przeciez zamontowac je na plociennym dachu kabrioletu – i niebezpiecznie przeskakiwala z pasa na pas. W palcach, sciskajacych obleczona w skore kierownice, pulsowal tepy artretyczny bol.
Zgodnie z decyzja, jaka podjeli wspolnie z Rhyme'em, gdy przed piecioma minutami do niej zadzwonil, Sachs weszla w sklad wyprzedzajacej reszte sil policyjnych szybkiej grupy, ktora przy odrobinie szczescia mogla dotrzec do plazy rownoczesnie z Duchem i ocalalymi rozbitkami. Drugim czlonkiem zmontowanej napredce szpicy byl siedzacy obok niej mlody funkcjonariusz specjalnych oddzialow taktycznych nowojorskiej policji.
Kilka kilometrow za nimi przedzieral sie przez burze autobus ekipy dochodzeniowej, pol tuzina policjantow z hrabstwa Suffolk, karetki pogotowia oraz inne pojazdy urzedu imigracyjnego, FBI i oddzialow specjalnych.
Zadzwonil jej telefon i zonglujac przyciskami, odebrala go.
– Daleko do celu? – zapytal Rhyme.
– Robie, co moge. Czy ktos ocalal?
– Nie mamy zadnych nowych wiadomosci. Wyglada na to, ze wiekszosc pasazerow zostala na statku.
– Poznaje ten ton, Rhyme. Sluchaj, to nie jest twoja wina.
– Dzieki za troske. Ostroznie prowadzisz?
– Oczywiscie – odparta, wchodzac znienacka w poslizg, ktory obrocil samochod o czterdziesci piec stopni. Gliniarz z oddzialow specjalnych zamknal oczy.
– Mamy telefon z kutra strazy przybrzeznej, Sachs. Musze konczyc – powiedzial Rhyme. – Szukaj dokladnie, ale miej sie na bacznosci.
– To mi sie podoba. Wydrukujemy to na T-shirtach ekipy dochodzeniowej.
Autostrada skonczyla sie i Sachs wjechala na wezsza droge. Nigdy wczesniej nie byla w Easton, miejscowosci, do ktorej plynely pontony. Zastanawiala sie, jaka jest tam topografia terenu. Czy wybrzeze jest klifowe? Czy bedzie musiala sie wspinac? Artretyzm dawal jej sie ostatnio porzadnie we znaki, a wilgotne powietrze potegowalo bol i sztywnosc w stawach.
Interesowalo ja takze, czy Duch wyladowawszy na plazy, znajdzie tam dosc kryjowek, z ktorych moglby ja ostrzelac.
Zerknela na szybkosciomierz i wcisnela gaz do dechy.
W miare jak miotany falami ponton zblizal sie do brzegu, wylaniajace sie przed nimi skaly stawaly sie coraz wyrazniejsze. I coraz bardziej urwiste.
– Wciaz nas sciga! – zawolal Wu.
Chang obejrzal sie i dostrzegl za soba mala pomaranczowa plamke pontonu Ducha. Plynal tym samym kursem co oni, ale wolniej posuwal sie do przodu. Chang doszedl do wniosku, ze zdaza chyba odnalezc ciezarowki, ktore mialy ich zabrac do Chinatown. Powie kierowcom, ze sciga ich straz przybrzezna, i kaze natychmiast ruszac. Jesli beda sie upierac przy czekaniu, Chang, Wu i inni obezwladnia ich i sami siada za kierownica.
Przyjrzal sie uwaznie linii brzegowej. Deszcz ograniczal widocznosc, ale dostrzegl cos, co wygladalo jak droga. Oraz kilka swiatel – zapewne zblizali sie do jakiejs miejscowosci.
A potem tuz przed nimi znienacka pojawily sie skaly. Chang wrzucil ciag wsteczny i skrecil ostro pontonem,