powstrzymac.
– Kto uczynil cie Bogiem? Kto uczynil cie nasza egzekutorka? Naszym katem?
Wzielam gleboki oddech. Nie byl drzacy, lecz spokojny, opanowany. Punkt dla mnie. – Policja.
– Ba! – Splunal na podloge. Coz za maniery. – Rob, co do ciebie nalezy. Postaraj sie. Znajdz morderce, a juz my sie nim zajmiemy. Zakonczymy cala te farse.
– Czy moge juz isc?
– Jak najbardziej. Dzisiejszej nocy jestes bezpieczna z rozkazu mistrzyni, ale to wkrotce sie zmieni.
– Bocznymi drzwiami – odezwal sie Zachary. Szedl nieomal tylem, ani na chwile nie spuszczajac wampira z oczu. Winter oslanial tyly. Idiota.
Zachary otworzyl drzwi. Noc byla parna i wilgotna. Letni wiatr omiotl moja twarz i cieply, wilgotny, i naprawde cudowny.
Wampir zawolal:
– Zapamietaj imie Valentine, bo jeszcze je uslyszysz. Przy naszym nastepnym spotkaniu.
Zachary i ja wyszlismy bocznymi drzwiami. Zatrzasnely sie z hukiem za nami. Od zewnatrz nie mialy klamki, nie mozna juz bylo ich otworzyc. Bilet w jedna strone. Do wyjscia. Brzmialo kuszaco.
Ruszylismy wolnym krokiem.
– Masz pistolet ze srebrnymi kulami?
– Mam.
– Na twoim miejscu stale nosilbym go przy sobie.
– Srebrne kule go nie zabija.
– Ale moga go spowolnic.
– Taa. – Przez kilka minut szlismy w milczeniu. Ciepla, letnia noc zdawala sie wirowac wokol nas i otaczac lepkimi, ciekawskimi dlonmi.
– Potrzeba mi raczej strzelby.
Spojrzal na mnie.
– Chcesz dzien w dzien nosic przy sobie strzelbe?
– Obrzyna, zeby miescil sie pod kurtka.
– W srodku lata, w Missouri roztopisz sie jak sopel lodu. A skoro juz o tym mowa, czemu nie zdecydujesz sie na karabin maszynowy albo miotacz plomieni?
– Karabin maszynowy ma za duzy rozrzut. Mozna przez przypadek trafic niewinnego czlowieka. Miotacz plomieni jest zbyt pekaty i niewygodny. To brudna robota. I straszny przy niej balagan.
Zatrzymal mnie, kladac mi dlon na ramieniu.
– Uzywalas kiedys przeciwko wampirom miotacza plomieni?
– Nie, ale widzialam kogos, kto uzywal.
– Moj Boze. – Przez chwile wpatrywal sie w przestrzen, a potem zapytal: – I jaki byl efekt?
– Doskonaly, z tym ze, jak juz powiedzialam, to brudna robota. Splonal przy okazji caly dom. Omal nie przyplacilismy tej akcji zyciem. Uznalam, ze uzycie miotacza plomieni bylo dosc skrajnym posunieciem.
– Nie watpie. – Ruszylismy dalej. – Musisz nienawidzic wampirow.
– Nie darze ich nienawiscia.
– Wobec tego czemu je zabijasz?
– Bo to moja praca i jestem w tym dobra. – Skrecilismy za rog i w oddali ujrzalam parking, na ktorym zostawilam samochod. Mialam wrazenie, ze zaparkowalam tam wiele dni temu. Wedle mojego zegarka uplynelo zaledwie kilka godzin. Czulam zmeczenie jak po dlugim locie, z tym ze w moim przypadku nie bylo przekraczania stref czasowych, lecz granic ludzkiej wytrzymalosci. Tyle traumatycznych przezyc dezorientuje czlowieka.
Zbyt wiele rzeczy wydarzylo sie w zbyt krotkim czasie.
– Jestem twoim dziennym lacznikiem. Gdybys czegos potrzebowala albo chciala przekazac wiadomosc, masz tu moj numer. – Wcisnal mi do reki pudelko zapalek.
Zerknelam na nie. Bylo ozdobione krwistoczerwonym napisem „Cyrk Potepiencow” na lsniacym czarnym tle. Wsunelam je do kieszeni dzinsow.
Moj pistolet lezal w bagazniku. Zalozylam szelki z kabura, nie zadajac sobie trudu, by ukryc ja pozniej pod kurtka. Gdy nosisz bron na widoku, przyciagasz uwage, ale wiekszosc ludzi stara sie schodzic ci z drogi. Niektorzy robia to wrecz ostentacyjnie albo z przerazeniem. To spore ulatwienie, zwlaszcza w przypadku poscigu.
Zachary odczekal, az wsiade do samochodu. Nachylil sie do otwartych drzwi.
– To nie moze byc tylko praca, Anito. Musi istniec jakis inny, lepszy powod.
Spuscilam wzrok i uruchomilam samochod. Spojrzalam w bladoniebieskie oczy Zachary’ego.
– Boje sie ich. A ludzie z natury staraja sie unicestwic to, co ich przeraza.
– Wiekszosc ludzi stara sie unikac tego, czego sie boi. Ty to scigasz. To szalenstwo.
Mial racje. Zatrzasnelam drzwiczki i zostawilam go stojacego w parnych ciemnosciach. Ozywialam trupy i unicestwialam nieumarlych. Tym sie zajmowalam. Tym bylam. Gdybym kiedykolwiek zaczela kwestionowac motywy swego postepowania, przestalabym zabijac wampiry. Ot i wszystko.
Dzisiejszej nocy nie kwestionowalam moich motywow, a wiec nadal bylam zabojczynia wampirow i wciaz nosilam przydomek, jaki mi nadaly. Bylam Egzekutorka.
15
Swit przesuwal sie po niebie niczym kurtyna swiatla. Gwiazda zaranna lsnila jak okruch diamentu posrod coraz silniejszego blasku budzacego sie dnia.
To juz drugi brzask, jaki widzialam w ciagu dwoch dni. Zaczelam sie robic nieprzyjemna. Pytanie brzmialo, na kogo mialam sie wsciekac i co z tym dalej poczac. Poki co teraz chcialam sie tylko przespac. Reszta mogla, a nawet musiala zaczekac. Od wielu godzin jechalam na strachu, adrenalinie i uporze. W cichym wnetrzu auta czulam, co sie dzieje z moim cialem. Nie bylo zbyt szczesliwe.
Zaciskanie dloni na kierownicy sprawialo mi bol, podobnie obracanie nia. Krwawe zadrapania na rekach wygladaly na powazniejsze, niz byly naprawde, a przynajmniej taka mialam nadzieje. Cale cialo mialam zesztywniale. Wszyscy lekcewaza siniaki. A one bola. Bola o wiele bardziej, gdy sie na nich spi. Nic nie moze rownac sie z porankiem i przebudzeniem po dobrym biciu. To jak kac, ktory spowija cale twoje cialo.
W korytarzu mojego apartamentowca panowala cisza. Zaklocal ja tylko szum wlaczonego klimatyzatora. Nieomal czulam wszystkich ludzi spiacych za tymi zamknietymi drzwiami. Mialam chec przylozyc ucho do drzwi i sprawdzic, czy uslysze oddech ktoregos z sasiadow. Tak bylo cicho. Czas tuz po wschodzie slonca to najbardziej intymna, osobista pora dnia. To czas samotnosci i radowania sie cisza.
Trzymalam klucze w dloni i juz mialam wsunac je do zamka, gdy uswiadomilam sobie, ze drzwi sa otwarte. Odrobine uchylone, prawie zamkniete, a jednak nie do konca. Przesunelam sie w prawo i stanelam, opierajac sie plecami o sciane. Czy ktos uslyszal, jak brzecze kluczami? Kto byl w srodku? Adrenalina zaczela buzowac jak najdrozszy szampan. Bylam wyczulona na kazdy cien, na sposob padania swiatlo. Moje cialo weszlo w tryb alarmowy i mialam nadzieje, ze nie bede musiala z niego skorzystac.
Dobylam broni i oparlam sie o sciane. Co teraz? Z wnetrza apartamentu nie dochodzil zaden dzwiek. Nic. Zupelnie. Moze to znowu wampiry, choc bylo juz prawie po wschodzie slonca. Nie. To nie mogly byc wampiry. Kto inny mogl sie wlamac do mego mieszkania? Nie wiedzialam. Nie mialam zielonego pojecia. Mozecie pomyslec, ze powinnam juz przywyknac do tego, ze nie wiem, co jest grane, ale wcale tak nie bylo. To wprawia mnie w zlosc i odrobine przeraza.
Mialam kilka mozliwosci. Moglam odejsc i wezwac policje, w sumie niezly wybor. Ale co mogly zrobic gliny, czego ja bym nie mogla, pomijajac wejscie do srodka i pozwolenie, aby ktos lub cos ich pozabijalo? To bylo nie do przyjecia. Moglam zaczekac na korytarzu, az ten ktos w srodku, kimkolwiek byl, zacznie sie niecierpliwic. To troche by potrwalo, a w apartamencie moglo nikogo nie byc. Zrobiloby mi sie glupio, gdybym stala przez kilka godzin na korytarzu z pistoletem wymierzonym w drzwi, za ktorymi nie bylo nikogo. Bylam zmeczona i chcialam sie polozyc. Niech to szlag!
Zawsze moglam wpasc do srodka, strzelajac na prawo i lewo. Nie. Moglabym otworzyc drzwi i polozywszy sie plackiem na podlodze, rozwalic kazdego, kto znajdowal sie wewnatrz. Jezeli w srodku faktycznie ktos byl. I jezeli