– Nie. To bedzie prezent.

– Nie moge powiedziec ci…

– Ale wiesz?

– Edwardzie…

– Jak gleboko w tym tkwisz, Anito?

– Do wysokosci oczu i szybko sie pograzam.

– Moglbym pomoc ci, jesli…

– Wiem.

– Czy pomagajac ci, moglbym zalatwic pare wampirow?

– Moze.

Usmiechnal sie do mnie szeroko, oszalamiajaco. To byl czarujacy, promienny, niegrozny usmiech. Nigdy nie wiedzialam, czy ten usmiech byl prawdziwy, czy stanowil jeszcze jedna jego maske. Czy prawdziwy Edward zechcialby sie ujawnic. Podejrzewam, ze nie.

– Lubie polowac na wampiry. Wlacz mnie w to, jesli ci sie uda.

– Postaram sie.

Przystanal z dlonia na klamce.

– Mam nadzieje, ze inne moje zrodla okaza sie rozsadniejsze i rozmowniejsze niz ty.

– Co sie stanie, jesli nie zdobedziesz zadanych informacji z innych zrodel?

– Jak to co? Wroce.

– I…?

– I powiesz mi wtedy to, co chce wiedziec. Powiesz, prawda? – Wciaz usmiechal sie do mnie promiennie i szeroko. A w podtekscie zapowiadal, ze gdyby to bylo konieczne, wzialby mnie na tortury.

Przelknelam glosno sline.

– Daj mi kilka dni, Edwardzie, to moze zdobede dla ciebie te informacje.

– Swietnie. Jeszcze dzis troche pozniej przyniose ci strzelbe. Gdybym cie nie zastal, zostawie ja na kuchennym stole.

Nie zapytalam, w jaki sposob dostalby sie do srodka, gdyby nie bylo mnie w domu. Edward tylko by sie usmiechnal albo rozesmial. Zamki nie stanowily dla Edwarda wielkiej przeszkody.

– Dzieki. Za strzelbe, znaczy sie.

– Nie ma sprawy. To do jutra, Anito. – I wyszedl, zamykajac za soba drzwi.

Swietnie. Wampiry, a teraz jeszcze Edward. Dzien zaczal sie zaledwie przed kwadransem. Niezbyt obiecujacy poczatek. Zamknelam drzwi na zasuwe, choc i tak niewiele by mi to pomoglo, po czym polozylam sie do lozka. Browning hi-power trafil na swoje drugie stale miejsce do zmodyfikowanej kabury przymocowanej za wezglowiem mego lozka. Wciaz czulam na szyi chlodny dotyk krzyzyka. Bezpieczniejsza juz nie bede, a ze zmeczenia przestalam przejmowac sie czymkolwiek.

Zabralam z soba do lozka jeszcze jedna rzecz, pluszowego pingwinka Zygmunia. Nie sypiam z nim czesto, tylko czasami, po tym jak ktos probuje mnie zabic. Kazdy ma jakies slabostki. Jedni pala fajki. Ja zbieram pluszowe pingwinki. Tylko nie mowcie nikomu.

16

Stalam w rozleglym pomieszczeniu o kamiennych scianach, w ktorym wczesniej siedziala Nikolaos. Pozostal jedynie drewniany fotel, pusty i samotny. Trumna stala nieopodal, na podlodze. Blask pochodni odbijal sie od lakierowanej powierzchni drewna. Przez pokoj przeplynela fala powietrza. Ogien pochodni zafalowal, rzucajac na sciany wielkie czarne cienie. Zdawalo sie, ze poruszaly sie niezaleznie od swiatla. Im dluzej na nie patrzylam, tym bardziej bylam przekonana, ze cienie sa zbyt mroczne i zbyt geste.

Czulam serce az w gardle. Tetnilo mi w skroniach. Nie moglam oddychac. I nagle uswiadomilam sobie, ze niczym echo slysze drugi rytm serca.

– Jean-Claude? – Cienie odkrzyknely: – Jean-Claude! – przerazliwym echem. Ukleklam przy trumnie i ujelam wieko. Bylo jednoczesciowe, unioslo sie gladko na dobrze naoliwionych zawiasach. Po bokach trumny splywala krew. Posoka zalala moje nogi i rece. Wrzasnelam i znieruchomialam, cala we krwi. Szkarlatna ciecz byla jeszcze ciepla. – Jean-Claude?

Z odmetow krwi wylonila sie blada dlon, drgnela spazmatycznie i zacisnela sie na krawedzi trumny. Twarz Jean-Claude’a wylonila sie na powierzchnie. Siegnelam reka w jej strone. Czulam w piersi bicie jego serca, ale przeciez on nie zyl. Byl martwy! Dlon mial zimna jak wosk. Otworzyl oczy. Martwa dlon schwycila mnie za nadgarstek.

– Nie! – Sprobowalam uwolnic reke. Ukleklam w kaluzy stygnacej krwi i zawolalam: – Pusc mnie!

Usiadl. Byl caly we krwi. Biala koszula ociekala nia jak okrwawiona szmata.

– Nie!

Przyciagnal mnie do siebie jednym ruchem reki. Zacisnelam palce drugiej dloni na brzegu trumny. Nie pozwole, aby sie do mnie zblizyl. Nie ma mowy! Nachylil sie nad moja reka, rozdziawiajac usta i wysuwajac kly. Jego rytm serca rozbrzmiewal wsrod cieni jak grzmot.

– Jean-Claude, nie!

Zanim zaatakowal, spojrzal na mnie i powiedzial:

– Nie mialem wyboru.

Krew z wlosow zaczela sciekac po jego twarzy, zmieniajac ja w szkarlatna maske. Kly zaglebily sie w moim ramieniu. Krzyknelam i obudzilam sie w moim wlasnym lozku. Usiadlam gwaltownie.

Ktos dzwonil do drzwi. Wygramolilam sie z lozka. Zapomnialam sie i az jeknelam z bolu. Poruszylam sie zbyt energicznie, zwazywszy na lanie, jakie wczoraj zarobilam. Bolaly mnie takie miejsca, o ktorych nigdy nie sadzilabym, ze moga zostac posiniaczone. Moje dlonie byly zesztywniale od zakrzeplej krwi. Czulam sie jak artretyczka.

Dzwonek rozbrzmiewal bez przerwy, jakby ktos oparl sie o niego. Ktokolwiek to byl, zamierzalam go usciskac i podziekowac za obudzenie. Spalam w przyduzym podkoszulku. Zamiast nalozyc szlafrok, wciagnelam leniwie dzinsy.

Odstawilam pluszowego pingwinka Zygmusia. Wypchane zabawki staly na nieduzej dwuosobowej kanapie pod sciana, przy oknie. Pingwinki mialy swoje miejsce na podlodze, otaczajac kanape niczym mechata czarnobiala fala przyplywu.

Kazdy ruch sprawial mi bol. Bolalo nawet kiedy nabieralam powietrza.

– Juz ide! – zawolalam. Dopiero w polowie drogi do drzwi przyszlo mi na mysl, ze to moze byc ktos nie nastawiony do mnie przyjaznie. Wrocilam do sypialni i wzielam pistolet. Obolale, zesztywniale palce z trudem zacisnelam na kolbie broni. Powinnam byla wczoraj w nocy oczyscic i zabandazowac dlonie. No coz…

Ukleklam za fotelem, ktory Edward przesunal naprzeciw drzwi i zapytalam:

– Kto tam?

– To ja, Anito, Ronnie. Mialysmy dzis rano pobiegac.

Byla sobota. Na smierc zapomnialam. To zdumiewajace, jak zwyczajne moglo byc zycie, nawet gdy jacys ludzie probowali zrobic ci krzywde. Uznalam, ze Ronnie powinna wiedziec o tym, co wydarzylo sie ubieglej nocy. Cos tak niesamowitego powinno napietnowac mnie na reszte zycia, ale tak sie nie stalo. Kiedy bylam w szpitalu z reka na wyciagu i cala opleciona mnostwem rurek, moja macocha poskarzyla sie, ze wciaz jestem niezamezna. Martwila sie, ze zostane dwudziestoczteroletnia stara panna. Judith z cala pewnoscia nie mozna by okreslic mianem kobiety wyzwolonej.

Moja rodzina nie akceptuje tego, czym sie zajmuje, ryzyka, jakie biore na siebie, i obrazen, jakie odnosze. Dlatego tez ignoruje moje dokonania i wszystko, co sie z tym wiaze. Wszyscy z wyjatkiem mego szesnastoletniego przyrodniego brata. Josh uwaza, ze jestem fajowa, ekstra czy jak to sie dzisiaj mowi.

Veronica Sims jest inna. To moja przyjaciolka. Jest wyrozumiala. Ronnie jest prywatnym detektywem. Odwiedzamy sie nawzajem w szpitalu.

Otworzylam drzwi i wpuscilam ja, trzymajac bron luzno przy nodze. Zlustrowala mnie wzrokiem i rzekla:

– Cholera, ale kiepsko wygladasz.

Вы читаете Grzeszne Rozkosze
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату