– Zartujesz? – powiedzialam.
Zachary lypnal na mnie, a ja wzruszylam ramionami. Czasami nie moge sie powstrzymac. Winter spojrzal na mnie, jego twarz wygladala jak wykuta z marmuru – i rownie beznamietna. Zdradzaly go tylko oczy. Pan Macho.
– Chodzcie – powiedzial. Odwrocil sie, nie czekajac, by ujrzec; czy za nim pojdziemy. Poszlismy.
Poszlabym za nim wszedzie, pod warunkiem, ze bedzie szedl pod gore. Nic, doslownie nic nie zmusiloby mnie do powrotu na dol. Nigdy nie zrobilabym tego z wlasnej woli. Oczywiscie, byly jeszcze inne opcje. Wlepilam wzrok w szerokie plecy Wintera. Tak, jesli nie chcesz zrobic czegos po dobroci, zawsze sa inne opcje.
14
Schodami dotarlismy do prostokatnej komnaty. Z sufitu zwieszala sie pojedyncza zarowka. Nigdy nie sadzilam, ze blask jednej zarowki moze byc az tak piekny, ale tak wlasnie bylo. To znak, ze zostawilismy podziemna sale koszmarow za soba i zblizalismy sie do realnego swiata. Bylam gotowa powrocic do domu.
W kamiennym pomieszczeniu znajdowalo sie dwoje drzwi – jedne przed nami, drugie po prawej. Przez te na wprost nas dochodzila muzyka. Glosna, natarczywa muzyka cyrkowa. Drzwi otworzyly sie, dzwieki otoczyly nas niczym niewidzialny kokon. Dokola krolowaly krzykliwe barwy, roilo sie od ludzi. Dostrzeglam napis – „Tunel Strachu”. Wesole miasteczko wewnatrz budynku. Wiedzialam, dokad trafilam. Do Cyrku Potepiencow.
Pod Cyrkiem sypialy najpotezniejsze wampiry w tym miescie. To bylo cos, o czym sie nie zapominalo.
Drzwi zaczely sie zamykac, tlumiac muzyke i odcinajac nas od migoczacych, barwnych neonow. Spojrzalam w oczy nastolatki, ktora usilowala zajrzec w glab przejscia. Drzwi zamknely sie z trzaskiem.
O drzwi oparl sie mezczyzna. Byl wysoki, szczuply, ubrany jak hazardzista z dawnego parostatku. Fioletowy surdut, koronki pod szyja i z przodu koszuli, proste czarne spodnie i buty. Jego oblicze ocienial kapelusz o prostym rondzie, a spod zlotej maski wyzieraly jedynie usta i podbrodek. Przez otwory w masce spojrzaly na mnie ciemne oczy.
Powiodl jezykiem po wargach i zebach – mial kly, byl wampirem. Dlaczego to mnie nie zdziwilo?
– Juz sie balem, ze cie nie spotkam, Egzekutorko. – W jego glosie pobrzmiewal silny poludniowy akcent.
Winter zrobil krok, aby stanac pomiedzy nami. Wampir zasmial sie ochryple.
– Miesniak sadzi, ze moze cie ochronic. Czy mam rozerwac go na kawalki, aby udowodnic, ze sie myli?
– To nie bedzie konieczne – odparlam.
Obok mnie stanal Zachary.
– Poznajesz moj glos? – zapytal wampir.
Zaprzeczylam ruchem glowy.
– Minely dwa lata. Az do tej pory nie wiedzialem, ze jestes Egzekutorka. Sadzilem, ze nie zyjesz.
– Czy moglbys przejsc do rzeczy? Kim jestes i czego chcesz?
– Taka niecierpliwa, taka nerwowa, taka ludzka. – Uniosl dlonie przyobleczone w rekawiczki i zdjal kapelusz. Zlota maske okalaly krotkie kasztanowe wlosy.
– Prosze, nie rob tego – rzekl Zachary. – Mistrzyni polecila mi odprowadzic te kobiete cala i zdrowa do samochodu.
– Nawet wlos jej z glowy nie spadnie… w kazdym razie nie dzisiaj.
Szczuple dlonie usunely maske. Lewa strone twarzy pokrywaly blizny, bruzdy i faldy. Wygladala jak roztopiona. Tylko brazowe oko pozostalo zywe i nietkniete, otoczone faldami rozowobialych, bliznowatych tkanek. Tak wygladaja oparzenia po kwasie. Tylko ze to nie byl kwas. To byla woda swiecona.
Przypomnialam sobie, jak jego cialo przyszpililo mnie do ziemi. Jak jego zeby rozszarpywaly moje ramie, gdy usilowalam nie dopuscic, by rozplatal mi gardlo. I jak ostry wydal mi sie trzask kosci, gdy sie przez nia przegryzl. Jak krzyczalam. Jak jego reka odchylila mi glowe do tylu. Szykowal sie do kolejnego ataku. Czulam sie taka bezradna. Nie trafil w szyje, w sumie nie wiem dlaczego. Jego zeby zaglebily sie w moim ciele wokol obojczyka i zgruchotaly go. Zaczal chleptac moja krew jak kot smietane. Zlamane kosci jeszcze wtedy nie bolaly – szok. Juz nic nie czulam, juz sie nie balam. Umieralam. Prawa reka siegnelam w bok i tam, wsrod traw, odnalazlam cos gladkiego, szklanego. Fiolke z woda swiecona, wyrzucona z mojej torby wraz z reszta zawartosci przez na wpol ludzkich slugusow wampira. On sam nawet na mnie nie spojrzal. Przyssal sie do rany. Jezykiem badal wyszarpany przez siebie otwor w ciele. Jego zeby zgrzytnely na obnazonej kosci i wtedy krzyknelam przerazliwie.
Zasmial sie, wtulajac twarz w moje ramie, smial sie, zabijajac mnie. Kciukiem otworzylam fiolke i chlusnelam zawartoscia w jego twarz. Cialo zaczelo wrzec i topic sie. Jego skora pokryla sie bablami i popekala. Uklakl nade mna, przyciskajac dlonie do twarzy i wyjac.
Sadzilam, ze zostal uwieziony w domu, ktory puscilam z dymem. Chcialam jego smierci, zyczylam mu jej. Pragnelam uwolnic sie od tych wspomnien, odrzucic je od siebie.
– Co jest, zadnych okrzykow przerazenia? Zero zdziwienia? Rozczarowujesz mnie, Egzekutorko. Nie podziwiasz swego dziela?
Moj glos wydawal sie cichy, jakby zduszony.
– Myslalam, ze nie zyjesz.
– To sie pomylilas. A teraz ja wiem, ze ty takze zyjesz. Jak milo.
Usmiechnal sie, a miesnie jego pooranej blizna szyi naciagnely usmiech w jedna strone, zmieniajac go w upiorny grymas. Nawet wampiry nie sa w stanie uleczyc kazdej rany.
– Wiecznosc, Egzekutorko, wiecznosc z taka twarza. – Potarl blizny dlonia w rekawiczce.
– Czego chcesz?
– Badz dzielna, mala dziewczynko, badz tak dzielna, jak tylko potrafisz. Moge wyczuc twoj strach. Chce zobaczyc blizny, jakie ci zostawilem, i przekonac sie, ze pamietasz mnie rownie dobrze, jak ja ciebie.
– Pamietam cie.
– Blizny, dziewczyno, pokaz mi blizny.
– Pokaze ci je, a co potem?
– Potem pojdziesz do domu, czy gdzie sie wybierasz. Mistrzyni wydala nam wyrazne polecenie, ze dopoki nie wykonasz powierzonego ci zadania, zaden z nas nie moze cie skrzywdzic.
– A pozniej?
Usmiechnal sie, szczerzac do mnie kly.
– Pozniej zapoluje na ciebie i odplace za to, co mi zrobilas. – Dotknal dlonia twarzy. – No dalej, dziewczyno, nie badz niesmiala, juz to wszystko widzialem. Posmakowalem twojej krwi. Pokaz mi blizny, a miesniak nie bedzie musial umierac, aby udowodnic, jaki jest silny.
Zerknelam na Wintera. Olbrzym stal z rekoma splecionymi na piersi. Byl caly spiety. Wampir mial racje. Winter zmierzylby sie z nim i zginal.
Podwinelam rozdarty rekaw. Pokazalam wypukla blizne zdobiaca zaglebienie mego lokcia, odchodzily od niego inne, mniejsze, jak odnogi rzeki, przecinajace sie i splywajace az do zewnetrznej krawedzi przedramienia. Oparzenie w ksztalcie krzyza zajmowalo cala przestrzen po wewnetrznej jego stronie.
– Nie sadzilem, ze jeszcze kiedys bedziesz wladac ta reka po tym, jak sie w nia wgryzlem.
– Fizjoterapia czyni cuda.
– Mnie zadna fizjoterapia nie pomoze.
– To prawda – przyznalam. Guzik pod szyja w mojej bluzce zawsze zostawiam rozpiety. Jeszcze jeden i moglam rozchylic ja tak, aby odslonic obojczyk. Byl caly poorany brzydkimi bliznami. W kostiumie kapielowym prezentowalam sie naprawde pieknie.
– Swietnie – mruknal wampir. – Gdy o mnie myslisz, czuje, jak zlewa cie zimny pot. Mialem nadzieje, ze bede dla ciebie takim samym koszmarem, jakim ty stalas sie dla mnie.
– Z tym ze jest jedna mala roznica.
– Jaka?
– Ty probowales mnie zabic. Ja sie bronilam.
– A po co przyszlas do naszego domu? Aby przebic kolkami nasze serca. Przybylas do naszego domu, aby nas pozabijac. Nie polowalismy na ciebie.
– Ale zapolowaliscie na dwadziescia trzy inne osoby. To sporo ludzi. Wasza grupe trzeba bylo