Plomyki przeplynely przez moje dlonie jak przez powietrze i wdarly sie do moich oczu. Swiat zmienil sie w blekitne szklo, cisze, pustke, niebieski lod. Uslyszalam szept:
– Uciekaj, uciekaj. – Znow siedzialam na schodach, mrugajac i wpatrujac sie w wiatr. Zachary gapil sie na mnie.
Wiatr ustal, jakby ktos wylaczyl dmuchawe. Cisza byla ogluszajaca. Oddychalam krotko, plytko, nerwowo. Nie mialam pulsu. Nie czulam bicia serca. Slyszalam tylko swoj oddech, zbyt glosny, zbyt plytki. Wreszcie wiedzialam, co oznaczalo, ze przerazenie zaparlo komus dech w piersiach.
W tej ciszy glos Zachary’ego wydawal sie zbyt donosny i ochryply. Wydaje mi sie, ze szeptal, ale zabrzmialo to jak krzyk.
– Twoje oczy plona blekitnym blaskiem!
– Ciii, ciii – wyszeptalam, wlasciwie nie wiem dlaczego, ale chyba nie chcialam, zeby ktos uslyszal jego slowa i dowiedzial sie, co zaszlo. Od tego zalezalo moje zycie. Nie slyszalam juz szeptu w mojej glowie, ale ostatnia rada wydawala mi sie calkiem rozsadna. Uciekaj. Tak. Ucieczka wydawala sie slusznym posunieciem.
Cisza byla niebezpieczna. Oznaczala, ze walka dobiegla konca, a zwyciezca mogl zajac sie teraz innymi sprawami. Nie chcialam stac sie jedna z tych zaleglych spraw.
Wstalam i podalam reke Zachary’emu. Wydawal sie zaskoczony, ale przyjal ja i wstal. Pomoglam mu sie pozbierac i pobieglismy dalej. Musialam uciec, musialam, w przeciwnym razie dzis, tutaj, czekalaby mnie smierc. Nie mialam co do tego najmniejszych watpliwosci. Uciekalam, a stawka bylo moje zycie. Gdyby Nikolaos teraz mnie ujrzala, zginelabym. Moje chwile bylyby policzone.
A ja nawet nie wiedzialam dlaczego.
Albo Zachary’emu udzielila sie moja panika, albo uznal, ze wiedzialam cos, o czym on nie mial pojecia, bo rzucil sie do ucieczki wraz ze mna. Kiedy jedno z nas sie potknelo, drugie pomagalo mu wstac i tym sposobem jakos sobie wspolnie radzilismy. Bieglismy, az nogi zaczely odmawiac nam posluszenstwa, a moja piers z braku powietrza zaczal przeszywac dojmujacy bol.
To dlatego uprawialam jogging, aby pobiec jak strzala, gdyby ktos mnie gonil. Do diabla ze szczuplejszymi udami. Chodzilo o to, zeby tak jak teraz, gdy stawka jest zycie, biec najszybciej i najdluzej, jak tylko potrafisz. Cisza byla ciezka, prawie namacalna. Zdawala sie plynac w gore schodow, jakby czegos szukala. Ta cisza scigala nas, podobnie jak wczesniej wiatr.
Z wbieganiem po schodach klopot polega na tym, ze jesli mialas kiedys uszkodzone kolano, predzej czy pozniej zacznie ci ono dokuczac. Po plaskiej powierzchni moge biec praktycznie bez konca, przez wiele godzin. Ale wystarczy, ze musze biec pod gorke i koniec. Po prostu wysiadaja mi kolana. Zaczyna sie od tepego cmienia, ktore wkrotce przeradza sie w ostry, rozdzierajacy bol. Kazdy krok jest dla mnie istna tortura, wywolujaca nieprzyjemne drzenie miesni.
Przy kazdym ruchu slychac bylo, jak strzela mi w kolanie. To byl calkiem glosny dzwiek. I zly znak. Wszystko wskazywalo na to, ze juz wkrotce kolano odmowi mi posluszenstwa. Gdybym je sobie uszkodzila, zostalabym tu na schodach bezradna, otoczona grozna cisza. A wowczas Nikolaos odnalazlaby mnie i zabila. Dlaczego bylam tego taka pewna? Nie potrafilam odpowiedziec, ale wiedzialam, ze tak by wlasnie bylo. Z przeczuciami nie nalezy dyskutowac.
Zwolnilam i przystanelam na kolejnym stopniu, rozciagajac miesnie. Staralam sie nie stekac, gdy moja chora noga przeszywalo gwaltowne drzenie. Rozciagne ja i poczuje sie lepiej. Bol nie odejdzie, za bardzo sie przeforsowalam, ale przynajmniej bede mogla chodzic, nie obawiajac sie, ze trzasnie mi staw kolanowy.
Zachary chwial sie na nogach, najwyrazniej nie byl tegim biegaczem. Dostanie zakwasow, jesli nie bedzie sie ruszal. Moze zdawal sobie z tego sprawe. Moze bylo mu to obojetne.
Rozlozylam ramiona przy scianie, starajac sie rownoczesnie rozciagnac miesnie barkow. Chwila znajomego relaksu, odrobina cwiczen, gdy czekalam, az kolano dojdzie troche do siebie. Jakies zajecie, podczas gdy uporczywie nasluchiwalam – czego? Czegos ciezkiego i sunacego, czegos prastarego i od dawna martwego.
Glosy z gory, ze szczytu schodow. Zamarlam w bezruchu przy scianie, opierajac sie dlonmi o chlodny kamien. Co teraz? Co jeszcze? Do switu pewnie juz niedaleko. Zachary odwrocil sie i spojrzal w gore. Oparlam sie o sciane, aby moc patrzec zarowno w gore, jak i w dol. Nie chcialam, aby z dolu cos podkradlo sie do mnie, gdy bede akurat patrzec w przeciwna strone. Zalowalam, ze nie mam przy sobie broni. Pistolet spoczywal w zamknietym bagazniku, gdzie jak na razie byl dla mnie calkiem bezuzyteczny.
Stalismy tuz ponizej podestu, przy zalomie schodow. Bywaly takie chwile, kiedy chcialam miec zdolnosc przenikania wzrokiem przez sciane. Tak jak teraz. Szelest materialu o kamien, szuranie butow.
Mezczyzna, ktory wylonil sie zza muru, byl czlowiekiem – coz za niespodzianka. Nie mial nawet sladow na szyi. Biale jak snieg wlosy mial ostrzyzone na zapalke. Miesnie jego byczego karku napiely sie. Biceps mial szerszy niz moja kibic. Co prawda jestem raczej dosc szczupla w pasie, ale i tak jego ramiona wygladaly imponujaco. Mierzyl co najmniej metr dziewiecdziesiat, ale tluszczu z jego ciala nie wystarczyloby nawet do wysmarowania formy do ciasta.
Jego oczy mialy barwe krystalicznie czystego, jasnego styczniowego nieba, odleglego, lodowego blekitu. Byl rowniez pierwszym kulturysta, jakiego widzialam, ktory nie olsniewal opalenizna. Jego potezne, guzlowate miesnie byly biale jak cukier albo jak Moby Dick. Przez siatkowy czarny podkoszulek przezierala masywna, szeroka klatka piersiowa. Muskularne, potezne uda opiete byly nogawkami czarnych plociennych szortow. Aby sie w nie wcisnac, musial je rozciac po bokach.
– Jezu, ile wyciskasz? – wyszeptalam.
Usmiechnal sie, nie rozchylajac ust. Mowil, prawie nie poruszajac wargami, ani razu nie pokazal mi swoich siekaczy.
– Dwiescie kilo.
Gwizdnelam cicho. I powiedzialam to, co chcial uslyszec.
– Imponujace.
Usmiechnal sie ostroznie, aby nie pokazac zebow. Staral sie udawac wampira. Nie ze mna takie sztuczki, koles. Czy mialam mu powiedziec, ze juz z daleka widac bylo, iz jest czlowiekiem? Nie, jeszcze przelamalby mnie na kolanie jak sucha galaz.
– To Winter – rzekl Zachary. Imie bylo nazbyt doskonale, brzmialo jak pseudonim gwiazdy filmowej z lat czterdziestych.
– Co sie dzieje? – zapytal.
– Nasza mistrzyni i Jean-Claude walcza – odparl Zachary.
Tamten wzial gleboki, swiszczacy oddech. Jego oczy nieznacznie sie rozszerzyly.
– Jean-Claude? – To zabrzmialo jak pytanie.
Zachary skinal glowa i usmiechnal sie.
– Tak. I calkiem niezle sie trzyma.
– Kim jestes? – zwrocil sie do mnie.
Zawahalam sie. Zachary wzruszyl ramionami.
– Anita Blake.
Dopiero wtedy sie usmiechnal, pokazujac normalne zeby.
– Ty jestes Egzekutorka?
– Tak.
Zasmial sie. Echo tego dzwieku odbilo sie wsrod kamiennych scian. Cisza wokol nas zdawala sie zaciesniac. Smiech nagle ucichl, na wardze Wintera pojawila sie kropelka potu. Winter poczul te cisze i przerazil sie. Gdy sie odezwal, mowil niemal szeptem, jakby bal sie, ze ktos moglby go podsluchac.
– Jestes za mala jak na Egzekutorke.
Wzruszylam ramionami.
– Czasami mnie to rowniez rozczarowuje.
Usmiechnal sie, omal znow sie nie rozesmial, ale zdolal sie pohamowac. Mial blyszczace oczy.
– Wynosmy sie stad – rzucil Zachary. Bylam tego samego zdania.
– Mialem sprawdzic, co z Nikolaos – rzekl Winter. – Po to mnie tu przyslano.
Gdy wymowil to imie, cisza zaczela pulsowac. Po jego czole splynela kropla potu. Dobra rada, istotna w kwestii bezpieczenstwa – nigdy nie wymawiaj imienia rozjuszonego mistrza wampirow, gdy znajduje sie on w zasiegu twojego glosu.
– Ona umie sama o siebie zadbac – wyszeptal Zachary, ale echo i tak odbilo jego glos.