miec co najmniej osiemnascie. Zgodnie z prawem dopiero po uzyskaniu pelnoletnosci mozesz przystapic do Kosciola Zycia Wiecznego. Nie wolno mu bylo jeszcze pic alkoholu, ale mogl juz zdecydowac, ze chce umrzec i zyc wiecznie. Zabawne, ale to wszystko wydawalo mi sie zgola bezsensowne.
Jamison szedl z tylu, usmiechniety, kompetentny. Przez caly czas, idac w strone drzwi, mowil cos do chlopca.
Wyjelam z torebki wizytowke. Podsunelam ja kobiecie. Spojrzala na nia, potem na mnie. Otaksowala mnie wzrokiem z gory na dol. Nie zrobilam na niej wrazenia, moze to ta koszulka.
– Tak? – rzekla.
To sie ma we krwi. Trzeba to miec we krwi, aby jednym slowem zmieszac kogos z blotem. Oczywiscie w ogole sie tym nie przejelam. Nic z tego, nie pozwole, aby wielka zlotowlosa bogini sprawila, ze poczuje sie mala i niepotrzebna. No jasne.
– Na wizytowce znajdzie pani numer do specjalisty w dziedzinie wampirzych kultow. Jest naprawde dobry.
– Nie chce, aby memu synowi zrobiono pranie mozgu.
Wysililam sie na usmiech. Raymond Fields byl moim ekspertem od wampirzych kultow i nie posuwal sie nigdy do prania mozgu. Po prostu mowil prawde, chocby byla najbardziej nieprzyjemna.
– Pan Fields opowie pani o minusach wampiryzmu – dodalam.
– Ufam, ze pan Clarke udzielil nam juz wszystkich niezbednych informacji.
Unioslam reke na wysokosc jej twarzy.
– Nie nabawilam sie tych blizn, grajac w dwa ognie. Prosze wziac te wizytowke. Zadzwoni pani do niego albo nie. Wybor nalezy do pani.
Zbladla lekko pod starannie zrobionym makijazem. Jej oczy rozszerzyly sie, gdy zobaczyla moje ramie.
– To robota wampirow? – Jej glos, cichy i niepewny, prawie przypominal ludzki.
– Tak – odparlam.
Jamison ujal ja pod ramie.
– Pani Franks, widze, ze poznala juz pani nasza pogromczynie wampirow.
Spojrzala na niego, a potem na mnie. Jej twarda maska zaczela pekac. Oblizala wargi, po czym odwrocila sie do mnie.
– Doprawdy. – Blyskawicznie dochodzila do siebie; znow sprawiala wrazenie w pelni opanowanej.
Wzruszylam ramionami. Coz moglam powiedziec? Wcisnelam wizytowke w jej wymanikiurowana dlon, a Jamison sprawnie ja z niej wyluskal i wsunal do kieszeni. Pozwolila mu na to. Coz moglam zrobic? Nic. Ale przynajmniej probowalam. Koniec. Kropka. Spojrzalam na jej syna. Wygladal tak mlodo.
Pamietalam, jak sama bylam osiemnastolatka. Czulam sie taka dorosla. Wydawalo mi sie, ze wiem juz wszystko. Majac dwadziescia jeden lat, uswiadomilam sobie, ze wiem, ze nic nie wiem. Wciaz nic nie wiedzialam, ale usilnie nad soba pracowalam. Czasami nie mozesz zrobic nic wiecej. Moze nikt z nas nie jest w stanie uczynic wiecej. O rany, od samego rana wychodzil ze mnie urodzony cynik.
Jamison prowadzil ich w strone drzwi. Uslyszalam kilka zdan.
– Ona probowala je pozabijac. Tylko sie bronily.
No jasne, oto ja, zabojczym nieumarlych. Plaga cmentarzy.
Zostawilam Jamisona, aby dalej wciskal im swoje polprawdy i weszlam do gabinetu. W dalszym ciagu potrzebowalam tych akt. Przynajmniej dla mnie zycie toczylo sie dalej. Przed oczyma wciaz mialam twarz tego chlopca, jego rozszerzone oczy. Oblicze mial gladkie jak pupcia niemowlaka i ladnie opalone. Czy zanim zdecydujesz sie zabic, nie powinienes najpierw zaczac sie golic?
Pokrecilam glowa, jakby to moglo usunac sprzed moich oczu obraz tego chlopca. Prawie sie udalo. Kleczalam z teczkami w dloniach, gdy do gabinetu wparowal Jamison. Z hukiem zatrzasnal za soba drzwi. Spodziewalam sie, ze tak zrobi.
Jego skora miala barwe ciemnego miodu, oczy byly bladozielone, dlugie kedzierzawe wlosy okalaly pociagla twarz. Wlosy byly prawie kasztanowe. Jamison byl pierwszym zielonookim rudzielcem, jakiego w zyciu spotkalam. Byl szczuply, prawie chudy, ale nie dzieki regularnym cwiczeniom, a za sprawa genow. Jedyne podnoszenie ciezarow Jamison uskutecznial z kolegami w knajpie.
– Nigdy wiecej tego nie rob – powiedzial.
– Niby czego? – Wstalam, przyciskajac teczki do piersi.
Pokrecil glowa i prawie sie usmiechnal, ale byl to gniewny usmiech, wypelniony blyskiem malych bialych zebow.
– Nie zgrywaj cwaniary.
– Przepraszam – mruknelam.
– Bzdura, wcale nie jest ci przykro.
– Rzeczywiscie, jezeli chodzi o to, ze dalam tej kobiecie numer do Fieldsa, to nie. Wcale nie jest mi przykro z tego powodu. Zrobilabym to jeszcze raz.
– Nie lubie, jak ktos probuje odebrac mi klientow.
Wzruszylam ramionami.
– Mowie serio, Anito. Nigdy wiecej tego nie rob. Mialam ochote zapytac „Bo co?” ale nie zrobilam tego.
– Nie masz uprawnien, by doradzac ludziom, czy powinni zostac nieumarlymi, czy tez nie.
– Bert uwaza inaczej.
– Bert wzialby forse nawet za dokonanie zamachu na papieza, gdyby tylko uznal, ze zdola sie z tego jakos wywinac.
Jamison usmiechnal sie, lypnal na mnie spode lba, po czym mimowolnie usmiechnal sie raz jeszcze.
– Ty jak juz cos powiesz, to…
– Dzieki.
– Tylko nie probuj juz podbierac mi klientow, dobra?
– Obiecuje, ze juz wiecej nie bede sie wtracac do twoich rozmow o ozywianiu zmarlych.
– To za malo – mruknal.
– Nie licz na wiecej. Nie masz uprawnien na udzielanie ludziom porad. To nie jest wlasciwe. Powiem wiecej, to jest zle.
– Nasza mala perfekcjonistka. Zabijasz ludzi za pieniadze. Jestes ni mniej, ni wiecej jak tylko kontraktowa morderczynia.
Wzielam gleboki oddech i powoli wypuscilam powietrze. Nie zamierzalam dzis sie z nim klocic.
– Wykonuje egzekucje zbrodniarzy, majac na to pelne poparcie ze strony wymiaru sprawiedliwosci.
– Owszem, ale lubisz to, co robisz. Podnieca cie wbijanie kolkow. Nie potrafisz wytrzymac jednego tygodnia bez skapania sie w czyjejs krwi.
Patrzylam na niego jak oslupiala.
– Naprawde w to wierzysz? – spytalam.
Nie spojrzal na mnie, ale koniec koncow odparl:
– Nie wiem.
– Biedne, zagubione wampiry, nieszczesne, niezrozumiale istoty. Zgadza sie? Ten, ktory mnie naznaczyl, zamordowal dwadziescia trzy osoby, zanim sad pozwolil mi na wyeliminowanie go. – Odchylilam koszulke, aby pokazac mu blizne na obojczyku. – Ten wampir zabil dziesiec osob. Specjalizowal sie w malych chlopcach, mowil, ze ich mieso jest najbardziej delikatne i soczyste. On nie zginal, Jamison. Uciekl. A ubieglej nocy odnalazl mnie i grozil, ze sie ze mna porachuje.
– Nie rozumiesz ich.
– Nie! – Szturchnelam go palcem w piers. – To ty ich nie rozumiesz.
Spojrzal na mnie, skrzydelka jego nozdrzy wydely sie, oddychal szybko, nerwowo.
Cofnelam sie o krok. Nie powinnam go byla dotykac, to wbrew przepisom. W sprzeczce nigdy nie posuwaj sie do kontaktu fizycznego, bo wywolasz prawdziwa rozrobe.
– Przepraszam, Jamison. – Nie wiem, czy zrozumial, za co go przepraszalam. Nic nie odpowiedzial.
Kiedy przeszlam obok niego, zapytal:
– Co to za akta?
Zawahalam sie, ale znal je rownie dobrze jak ja. Zorientowalby sie, co zginelo.
– Zabojstw wampirow.