czas, gdyby „mnie nie dreczyl glod i pragnienie.
Ale woda byla w wannie, a pozywienie — w sklepiku.
W tym stanie kilka razy myslalem o Zorze. Czyzby i on doznawal podobnych cierpien?
Pamietam, ze o godzinie osmej minut dwadziescia dwie poszedlem do sklepiku.
Nie starcza mi barw, zeby opisac te podroz.
Gdy wydostalem sie z domu, zdawalo mi sie, ze jezeli pojde przez nasz ogrod nie sciezka, ale po trawie, nie bedzie mi tak goraco. To oczywiscie bylo zludzeniem, poniewaz nigdzie nie moglem sie ukryc przed upalem.
Upal byl we mnie, w potwornej predkosci moich ruchow, ktore mnie samemu wydawaly sie nadzwyczaj powolne.
Bylem obnazony do pasa i to jeszcze potegowalo nieszczescie. Z poczatku przyszlo mi do glowy, ze powinienem lokciami zaslonic piersi, a dlonmi twarz. Ale okazalo sie, ze jesli nie bede pomagal sobie rekoma, nie zdolam sie przebic przez geste powietrze.
Kilka razy tracilem przytomnosc od upalu. Wszystko dokola robilo sie czerwone, pozniej bladlo i pokrywalo sie szara mgielka. Nastepnie znow przychodzilem do siebie i szedlem dalej.
Z pewnoscia na dojscie do sklepiku zuzylem jakies trzy godziny.
Sprzedawca stal w dziwnej pozycji. Na jego wasatej twarzy malowala sie zlosc. W reku trzymal wielki noz do krajania miesa, mierzac nim w polke, na ktorej staly konserwy.
Z pewnoscia zauwazyl, jak puszki byczkow w pomidorach i watrobki dorsza znikaja jedna po drugiej, i postanowil przeciac na pol niewidzialnego zlodzieja.
Zadziwiajace bylo to, ze sam cud nie wywarl na nim zbytniego wrazenia, a raczej pochlaniala go troska o ukaranie rabusia i zahamowanie odplywu towaru.
W czasie gdy opuszczal sie jego wielki noz, zdolalbym wyniesc caly sklep. Zreszta nie zdolalbym.
To dziwne, ale pomalu moja sila przechodzila w bezsile. Przed czterdziestu albo piecdziesieciu godzinami, gdysmy szli z Zora do Gluszkowa, wydawalo mi sie, ze jestesmy nieomal wszechmocni. Drzewo lamalo sie w naszych rekach bez najmniejszego oporu; nie sprawiloby nam zadnej trudnosci giecie podkow w palcach.
Ale teraz przy coraz wiekszym wzroscie predkosci zycia i naszych ruchow, nietrwalosc rzeczy dala sie poznac z innej strony. Niczego nie moglem wziac, wszystko sie lamalo; kruszylo, rozlazilo w rekach. Bylem bezsilny z nadmiaru sily.
Nie moglem juz zabrac ze soba nawet bochenka chleba. Z takim samym powodzeniem moglbym zdjac wieksza garsc piany wodnej z fali.
Chleb sie rozlazil, gdy tylko sie do niego dotknalem, i nie moglem go wziac z polki.
Przez jakis czas stalem obok sprzedawcy — nadal pozostawal tak samo nieruchomy — i jadlem chleb garsciami. Znow bardzo chcialo mi sie pic.
Za sklepikiem znajdowal sie hydrant, ale zanimbym odkrecil kurek, zaczal pompowac i doczekal sie wody, minelyby dwie-trzy moje godziny.
Ponadto balem sie, ze odlamie wentyl kranu nieostroznym ruchem.
Nastepnie wzialem do rak po puszce konserw i powloklem sie z powrotem.
Od razu przeszedlem na druga strone ulicy, poniewaz to przejscie stanowilo dla mnie najtrudniejsza czesc drogi. Balem sie, ze upadne i nie wstane, a przy parkanie czulem sie bezpieczniej.
Przechodzac obok domu Mochowow, rzucilem spojrzenie przez otwarte okno gabinetu. Andriej i Wala stali razem i patrzyli na biurko. Widocznie oczekiwali, ze znow sie zjawie.
Bicie serca rozlegalo sie w moich uszach jak dzwon i przy kazdym ruchu ogluszal mnie przenikliwy gwizd. Od strasznego pragnienia zaschlo mi w gardle i cale osiedle to czerwienialo, to bladlo w oczach.
Pamietam, z jakim znekaniem patrzylem na swojego przyjaciela. Nie moglby mi w niczym pomoc, gdyby nawet wiedzial o moich mekach. Nikt z ludzi nie mogl mi pomoc.
A w osiedlu wszystko zylo dawnym spokojnym zyciem. Byl wczesny ranek niedzielny, ludzie wybierali sie na plaze, na jeziora. Nikt oprocz Andrieja i Wali nie widzial mnie i nikt nie wiedzial o tragedii, jaka sie tutaj rozgrywala.
W domu zjadlem konserwy — blacha dawala sie krajac nozem jak papier — napilem sie i zrobilem notatke w dzienniku: „Ta sama data, 25 minut 5 sekund po osmej.
Najwidoczniej moja predkosc zycia 900 razy przekracza normalna.
Moze nawet wiecej.
Od szosy w kierunku stacji ida mezczyzna i kobieta z duza czerwona waliza. Gdy dojda do mojej furtki, juz nie bede zyl”.
Potem wlazlem do wanny i lezac na brzuchu z zaciekla rozkosza zaczalem jesc gesta galarete — wode.
Czekalem na smierc. Zalowalem jedynie, ze to nie ja sam swiadomie poszedlem na taki eksperyment i ze ta nieznana sila tylko zrzadzeniem losu przypadla mi w udziale.
Pamietam, ze raptem przyszly mi do glowy strofy z Lermontowa: Pod Rosji sniegami wsrod mrozow,
Pod piaskiem piramid w upale*…
Moze dlatego, ze palil mnie ten straszliwy upal, tracilem przytomnosc i trzymalem sie tych wierszy jak tonacy slomki.
Pod piaskiem piramid w upale…
A pozniej uslyszalem jek. Ludzki jek.
Z pewnoscia ow jek rozlegl sie ze trzy razy, zanim zrozumialem, co to takiego.
Na podlodze w przedpokoju lezal Zora. Od razu poznalem go po pasiastej marynarce, chociaz marynarka byla cala w strzepach i miejscami przepalona.
To zadziwiajace, ale widocznie czlowiek nigdy nie moze sie tak troszczyc o siebie, jak troszczy sie o innych.
Nie rozumiem, skad znalazly sie we mnie sily, zeby wyjsc z wanny i podczolgac sie do Zory. Gdy go przewrocilem na plecy i zobaczylem jego czerwone spuchniete oblicze, zorientowalem sie, jak sam musialem wygladac. To nie byla twarz — obrzekla czerwona maska ze szparkami-
oczyma i czarnym kraterem ust.
Najprawdopodobniej wzrost szybkosci zaskoczyl go w odleglosci wielu kilometrow od osiedla. Poczul, ze coraz trudniej mu sie poruszac, ze nie moze sie napic i najesc, i przerazil sie. Moze probowal uzyskac pomoc od ludzi zyjacych normalnym zyciem i gdy zrozumial, ze niemozliwe jest uzyskanie od nich czegokolwiek, przypomnial sobie o mnie. Przypomnial sobie i zdecydowal, ze tylko ja potrafie go zrozumiec i pomoc mu.
Sadze, ze ostatnie metry w kierunku domu przebyl juz niemal osleply, po omacku.
Wiedzialem, czego mu najpierw bylo potrzeba. Wciagnalem go do lazienki i probowalem emaliowanym kubkiem nabrac wody z dna wanny.
Ale kubek tylko scinal dlugi wior wody, ktory zaokraglal sie w powietrzu i powoli opadal z powrotem na dno.
Wowczas zaczalem zbierac wode garsciami i wpychac mu do ust.
Chciwie polykal te galarete.
Pozniej oczy jego otwarly sie nieco i pan wie, co w nich zobaczylem?
Lzy. Lzy bolu. Byl przeciez mocno poparzony. Zerwalem z jego plecow dymiace strzepy marynarki i koszuli, wciagnalem go do wanny i wsadzilem policzkiem w resztki wody na dnie. Pozniej postanowilem dac mu cos do zjedzenia. Nie wiem dlaczego, ale bylem pewien, ze jesli tego nie zrobie, po prostu za godzine skona. Czulem to po samym sobie.
Wygarnalem sobie z wanny kilka garsci wody i zacisnawszy zeby powloklem sie do sklepiku. Nie wiem dlaczego, ale bylem pewien, ze dotre tam i powroce z konserwami dla Zory.
W ogrodzie wparlem sie piersia w geste powietrze i poszedlem na przeboj. Piers i ramiona palily ogniem.
Po dojsciu do furtki obejrzalem sie. Przechodnie z czerwona walizka byli o trzydziesci metrow ode mnie. Szli tutaj juz tak dlugo, ze przywyklem uwazac ich nieomal za czesc krajobrazu. Naprzeciw mnie, w ogrodzie Juszkowow, stal ich syn z podniesionymi rekoma. Obok niego pracownica domowa Masza juz przez kilka godzin pod rzad zdejmowala pieluszke ze sznura.