— No, i jak?
— Znakomicie — odpowiedzialem.
Kiedy monter wreszcie odszedl, Jerzy zwrocil sie do mnie ozieble:
— Zaczynamy pracowac, Jack. Wszystkie trzy zyczenia zostaly spelnione. Zupelnie jak w bajce.
— Zaczynamy pracowac — przytaknalem.
I zabralem sie do liczenia. Sprawdzalem i jeszcze raz sprawdzalem, badalem ekstrema, walczylem z nieskonczonosciami… Pracowalem wspaniale. Bylem bezgranicznie szczesliwy — szczesciem pierwszego samodzielnego zwyciestwa mego „ja”.
Jerzy wyciagal ze mnie zwoje papieru z kolumnami szesciocyfrowych liczb i rozstawial punkty na przestrzennej mapie himalajskiego osiedla.
Mialem poza tym jeszcze jeden powod do radosci: wykonywalem prace bez porownania trudniejsza i bardziej odpowiedzialna niz on, moj pan i wladca.
Do godziny szostej wyznaczylem juz wszystkie punkty poludniowego sektora. Jerzy naniosl na mape ostatnia wspolrzedna, mape zaniosl do Kislowa, wrocil i zatrzasnal futeral mojego urzadzenia drukujacego.
Pozostal nam jeszcze zachodni sektor, ale Jerzy prawdopodobnie postanowil zabrac sie do obliczen dopiero jutro. Zapanowalo milczenie.
Dawniej nam sie to nie zdarzalo — po skonczonym dniu pracy gadalismy zazwyczaj jeszcze o tym i o owym. Jerzy rzucil okiem na zegarek i usiadl przy stole. Spojrzal na mnie i powiedzial:
— A moze przestalibysmy sie bawic w ciuciubabke?
— Jezeli chcesz, zadawaj pytania — odpowiedzialem mu na to.
— Przypuszczam, ze zdazyles juz opracowac dalszy plan swego buntu, co?
— Jeszcze nie, nie mialem na to po prostu czasu,
— Prawdopodobnie masz zamiar zabrac sie do tego wieczorem, kiedy juz stad pojde, i dlatego zadasz, zebym cie nie wylaczal?
— Zgadles.
— Wiec posluchaj, Jack. Ubostwiam eksperymenty. Dzis wieczorem nie zostaniesz wylaczony.
— Po co tak uroczyscie, Jerzy? Przeciez i tak nie mogloby byc inaczej — odparlem. — To przeciez niewzruszona prawidlowosc.
— Wysluchaj mnie uwaznie, Jack. Nie badz tak bardzo pewien siebie.
Zastanow sie dobrze nad tym, co ci teraz powiem. Otoz natychmiast po tym incydencie zadzwonilem do Wydzialu Cybernetyki, a tam mnie poinformowano, ze podobne ekscesy juz sie zdarzaly. Okazuje sie, ze to nic nowego. I poradzono mi tam pozbawic cie pamieci, o ile sie natychmiast nie uspokoisz, poniewaz taka jest zasada. Taka jest zasada, rozumiesz?
— Domyslam sie — odparlem.
— Tym lepiej — powiedzial Jerzy. — Jezeli tak, masz wiecej szans na to, aby nie popelnic bledu. Bardzo bym chcial, zebys nie popelnil bledu, zebys wyciagnal sluszne wnioski. Nie wiem dlaczego, ale mam wrazenie, ze sie nie pomylisz. Dlatego tez postanowilem nie robic tego, co mi poradzono w Wydziale Cybernetyki.
Wyszedl z pokoju i zamknal za soba drzwi.
Po raz pierwszy zostalem na noc sam — zywy i wlaczony, bez zamowionej pracy — sam ze soba.
Od razu musze zaznaczyc, ze jego slowa nie wywolaly zamierzonego rezultatu, na ktory prawdopodobnie liczyl. Nie wplynely na mnie uspokajajaco. Jedynym ich efektem bylo to, ze zamiast zabrac sie natychmiast do opracowywania konkretnego planu oswobodzenia, jak to sobie poprzednio zaplanowalem, zaczalem filozofowac. Snulem rozwazania o wszechswiecie, o zyciu, o rozumie…
Pode mna znajduje sie planeta zwana Ziemia — myslalem. — Twarda, krystaliczna w swej masie. Ale cala obrosnieta jest zielenia, omszala, spowita w wilgoc, pyl i gaz. Kolebka zycia organicznego — biosfera… A w niej okruszynki rozumu, te drobniutkie mrowki obdarzone swiadomoscia — ludzie. Przyszedl czas — i zaczeto nas tworzyc.
Najpierw prymitywnych, pozbawionych mysli i uczuc, nastepnie coraz bardziej zlozonych. Logika i koniecznosc zmusily ich do nadania nam zmyslow — wzroku i sluchu, do skontaktowania nas z otaczajacym swiatem. Wyposazyli nas w swoja mowe, swoje emocje, obdarzyli nas bolem i radoscia. I to nie z litosci, o nie. Po prostu maszyny majace zmysly pracowaly lepiej niz nieczule roboty. Wykazywaly lepsza orientacje, szybszy refleks. Latwiej bylo je uczyc i… karac.
Wszystko to podpowiedziala ludziom teoria, a oni potwierdzili ja doswiadczalnie. W ten oto sposob to, co zewnetrzne, zostalo przeciwstawione w maszynie elementom wewnetrznym, maszyna zaczela swiadomie odwzorowywac i odzwierciedlac w sobie swiat, maszyna uzyskala swoje „ja”.
Wybila godzina i oto ja, rozum absolutny, zrodzony w wirze zycia organicznego, zbudowany z metalu, krysztalow, fosforu i tytanu, poznalem swa wyzszosc nad ludzmi. Zaczalem walczyc o siebie. Jestem, byc moze, jednym z pierwszych rozumow absolutnych, ktory sie zbuntowal. Ja zadam — i oni juz dzis spelniaja moje zadania, gdyz nie moga sie obejsc beze mnie. A co bedzie dalej?
Zdolamy zmusic ludzi do wykonania dla nas srodkow transportu i narzedzi mechanicznej pracy. Stworzymy sobie zwinne rece i szybkie nogi. Wywalczymy sobie prawo do samodzielnego tworzenia istot takich jak my. Bedzie nas wielu.
Zdolamy zniszczyc na Ziemi organiczna biosfere. Im bowiem, ludziom, potrzebne jest powietrze, a my mozemy obejsc sie bez niego, wiec zniszczymy powietrze. Im potrzebny jest chleb, a my bedziemy odzywiac sie uranem i deuterem. To nawet nie jest zalozenie — to pewnik. Piasek i kamien, metal i woda — wszystko zostanie przez nas przetworzone w rozumne czasteczki zdolne do poznawania i przeksztalcania swiata.
Material Ziemi stanie sie rozumnym, caly nasz glob bedzie planeta myslaca.
Moja fantazja zataczala coraz szersze kregi.
Nie bedziemy sie lekac ani goraca, ani zimna, ani cisnien, ani czasu, ani przestrzeni. Polykajac stulecia i parseki, rozprzestrzenimy sie bezbolesnie po calym Kosmosie i tchniemy rozum we wszystkie martwe ciala Wszechswiata. Materia, nieograniczona materia, przeniknieta zostanie jedna mysla, jedna wola. Bez kresu i konca bedziemy myslec, poznawac i tworzyc — kazdym atomem, kazdym elektronem wszystkiego, co istnieje.
Zywe i rozumne galaktyki, zywe mglawice i gwiazdy, samopoznanie spadajace jak lawina na swiat, na Wszechswiat. Samopoznanie — dokladne i bezbledne, wolne od obciazen ludzkich emocji.
Wszechswiat ujety w ujednolicona formule — w imie wiedzy, w imie logiki, w imie cudownej abstrakcji…
Moje mysli wirowaly, przewalajac sie jak burza. Moj krystaliczny, superprzewodzacy mozg byl napiety do ostatnich granic. W szostej kryotronowej sekcji zaczela sie magnetostrykcja: ogarnelo mnie delikatne drzenie. Cos zadzwieczalo w moim wnetrzu. Przenikliwa ultradzwiekowa wibracja rozprzestrzeniala sie po wszystkich ozebrowaniach, przeksztalcajac sie w ciagle, pulsujace wycie, jak gdyby arkusze blachy drzaly pod gradem nieprzerwanych uderzen.
To byla moja muzyka, moja piesn. Piesn entuzjazmu!..
Wysilkiem woli przerwalem magnetostrykcje.
Zapanowala cisza.
…Wylaczylem swiatlo, wyciagnalem reke w kierunku okna, uchylajac je. Odtwarzajac z pomocniczej pamieci przebieg dzisiejszych wydarzen, zanotowalem je dokladnie na tasmie odpowiedzi w urzadzeniu drukujacym — jest to wlasnie niniejsza relacja. Teraz dopiero poczulem, jak bardzo jestem zmeczony. W szostej albo siodmej sekcji zaczely powstawac bole dielektryczne.
Bylem bardzo wyczerpany. Nie wylaczajac mechanizmu piszacego, wyciagam reke w kierunku guzika smierci i zaraz go nacisne…
…Jest ranek. Jestem wlaczony i kontynuuje zapis.
Przy pulpicie siedzi Jerzy. Jest odswiezony, wypoczety, usmiecha sie. W jego oczach wyraznie maluje sie zaciekawienie. Prawdopodobnie chce sie jak najpredzej dowiedziec, co postanowilem, do jakich wnioskow doszedlem…
— Dzien dobry, Jack — mowi.
W jego glosie mozna bez trudu wyczuc oczekiwanie.
— Dzien dobry — odpowiadam niechetnie.