Przyjaciele! Pomozcie mi! Przeciez jestem chory! To, co ja czuje, nie moze byc prawda.
Polozyl sie i wtulil glowe w poduszke. Talanow i Wiktor w milczeniu spogladali na siebie. Wiktor wyjal z szafki przezroczysta fiolke z bialymi tabletkami.
— Polknij, Karel — rozkazal.
Karel usiadl, wzial tabletke i polknal. Potem zaczal sie obmacywac.
— Wiktorze, zaklinam cie, powiedz uczciwie: jestem taki sam? — zapytal nagle. — Nie zrobilem sie mniejszy?
— Nie. To tak ci sie tylko wydaje. — Wiktor westchnal. — Dalem ci srodek nasenny. Musisz sie przespac i uspokoic. Spij, a my cos wymyslimy. Na pewno.
— Albo wymyslcie, albo mnie zabijcie — powiedzial posepnie Karel.
— Tak zyc nie mozna. Ja nie wiem, czego chce ten drugi wewnatrz mnie.
To jest ponad sily!
— Posluchaj, Karel! Przeciez to choroba! Doskonale rozumiesz, ze nikt w tobie nie siedzi. — Wiktor przemawial cicho i spokojnie. — Spij. A co najwazniejsze — nie boj sie, wyleczymy cie na pewno.
— Mozemy zrobic dla Karela tylko jedno — powiedzial Jung. — Zaoszczedzic mu dalszych przykrosci i odstawic go na Ziemie. Tam go wylecza.
— Anabioza? — zapytal Talanow.
— A co? — Jung wzruszyl ramionami. — Nic innego nam nie pozostaje. Karel cierpi, a w czasie lotu zrobi mu sie jeszcze gorzej. I nie wiemy, czym sie to moze skonczyc…
— Co ty na to, Wiktorze? — zapytal Talanow.
— Nie wiem. Na razie nie moge sie jeszcze zorientowac, co sie stalo.
— Ale zgadzasz sie ze mna co do anabiozy? Wiktor pomyslal chwile.
— Odlozmy to do jutra. Bede dyzurowal te noc w lekarskim przedziale.
— A czy to nie jest niebezpieczne? — zapytal Herbert Jung. — Karel jest przeciez bardzo mocny. W razie czego…
— Dam mu srodek nasenny.
— Bedziecie dyzurowac we dwojke — zdecydowal Talanow. — Ty i Jung. Spijcie na zmiane.
Karel obudzil sie wieczorem. Wiktor dal mu tabletke energiny. Tym razem dzialala bardzo krotko. Karel trzasl sie ze strachu i zmienil sie nie do poznania. Rzecz jasna, ze sie nie zmniejszyl, ale jego twarz tak sie wyciagnela i zbladla, ze wydawal sie zupelnie innym czlowiekiem. I oczy mial jeszcze dziwniejsze niz za dnia. Wiktor przyjrzal sie i zauwazyl, ze Karel mocno zezuje.
— Czy ty dobrze widzisz? — zapytal.
— Zle — natychmiast odpowiedzial Karel. — Bardzo zle. Mgla, wszystko jest plynne. Ot, tu — wskazal reka na lewo — jakas przelewajaca sie plama. Ty sie takze rozplywasz. Zle ciebie widze.
Dzialanie energiny mijalo… Karel zaczal mowic ciszej, bez sensu, tak jak gdyby przysluchiwal sie czemus, co tkwilo w jego wnetrzu. Wiktor dal mu proszek nasenny. Potem zwrocil sie do Junga: — Przespij sie na razie.
Po czterech godzinach tracil Junga.
— Jezeli Karel sie obudzi, dasz mu jeszcze jeden proszek nasenny — powiedzial i zasnal natychmiast.
Zdawalo mu sie, ze spal zaledwie jedna minute. Jung dotknal jego ramienia i Wiktor podskoczyl, przecierajac oczy. Karel lezal na wznak, oddychal rowno i gleboko. Zarumienil sie troche w czasie snu i mial wyglad zupelnie zdrowego czlowieka. Wiktor spojrzal na zegarek: dwadziescia po trzeciej; nie przespal nawet dwoch godzin.
— Co sie stalo?:— zapytal Herberta.
Jung milczal. Siedzial zgarbiony, caly skulony. Proste, jasne wlosy, zawsze tak starannie zaczesane, zwisaly mu na czolo. Wiktor spojrzal na jego blada, wymeczona twarz i zagryzl wargi do bolu.
— Co sie z toba dzieje, Herbercie?
Jung podniosl na niego swoje jasnoniebieskie oczy, w ktorych malowal sie strach.
— Ja takze… Jestem chory tak jak Karel. Wszystko jest tak, jak on opowiadal. — Jung nagle chwycil sie oburacz za glowe. — Glowa stala sie lekka jak balon. Moze pofrunac… I wszystko jak we snie…
Wiktor zblizyl sie do niego. Jung zachnal sie i zaslonil twarz rekami.
— Czy mozesz zostac sam? Ja zaraz wroce.
— Idz, poki na ciebie nie patrze — ponuro odpowiedzial Jung. — Kiedy sie poruszasz, mam wrazenie, ze przechodzisz przeze mnie.
Opuszczajac kabine, Wiktor obejrzal sie: Jung siedzial ze zmruzonymi oczami, trzymajac sie za glowe.
— Karel onegdaj rozdarl skafander — powiedzial Wladyslaw. — Zupelnie o tym zapomnialem. Uszkodzenie bylo malenkie.
— Jak to sie stalo? — zapytal Talanow. — Nie jest tak latwo porwac skafander!
— Opowiadalem panu, zesmy widzieli w miescie jakies zwierzatko.
Karel schwytal je dla Junga. Zwierzatko bylo ladne, mialo niebieskawe, blyszczace futerko i bylo troche podobne do kota. Tylko mordke mialo zaostrzona, jak u lisa, i wielkie ciemne slepia. Zaczelo sie wyrywac, a ze mialo ostre pazury, zaczepilo nimi skafander na ramieniu. Karel, rzecz jasna, od razu przestal sie interesowac zwierzatkiem i zaczal naprawiac skafander.
— No tak! A wiec, zakazenie! — zawyrokowal z satysfakcja Talanow.
Zamilkl. Cala trojka pomyslala o tym samym.
— Czyzby oni wszyscy zgineli wskutek tego? — szeptem przemowil Wladyslaw. — Ale w takim razie…
Talanow i Kazimierz milczeli. Choroba prawdopodobnie rozwinela sie blyskawicznie. Teraz juz nie jest wazne, kto zachoruje nastepny. Dwa — trzy dni, tyle im wszystkim zostalo w najlepszym razie. A potem choroba i smierc. W takim stanie nie sposob doprowadzic rakiety na Ziemie.
Pierwszy przemowil Talanow.
— Pojedziemy zaraz, Wladziu, we dwojke do miasta. Mysle, ze trzeba skontrolowac przejscie prowadzace pod ziemie.
Wladyslaw przenikliwie spojrzal na niego.
— Pan cos zauwazyl? — zapytal.
— A ty?
— Nic okreslonego. Ale wczoraj, zanim jeszcze Karel dostal tego napadu, zeszlismy z nim do wlazu na glownym placu i tam… Jednym slowem, tam ktos jest. Jakies zywe istoty, jestem tego pewien. Chociaz nie potrafie nic okreslonego na ten temat powiedziec.
— Ale kto? — pytal dalej Talanow.
— Ktos nas obserwowal. Nie widzialem tego, raczej czulem.
— Dlaczegos od razu nie powiedzial?
— Ze wzgledu na Karela. Cos sie zaczelo z nim dziac… On chyba takze czul, ze jestesmy sledzeni… A potem, na gorze, zapytalem go, ale mi odpowiedzial, ze nam sie tylko zdawalo.
— Jemu przeciez wszystko wydawalo sie tylko snem… — zauwazyl Talanow.
— Tak, ale dopiero pozniej. I wtedy doszedlem do wniosku, ze mnie sie tez tylko wydawalo.
— A teraz juz tak nie uwazasz?
— Nie.
Talanow zamyslil sie.
— Czy mozesz, Kaziu, skomponowac krotka notatke w ich jezyku?
Wielkimi literami napisac pare najprostszych pytan. Tak, na wszelki wypadek.
— Postaram sie. — Kazimierz podniosl promienne niebieskie oczy na Talanowa. — Co trzeba napisac? Mam nadzieje, ze moj „Ling” szybko wykona zadanie. „Ling” — byl to elektryczny analizator jezykowy, udoskonalony przez Kazimierza, jego duma i radosc. Wszyscy wiedzieli, ze z tego wlasnie powodu Kazimierz zdecydowal sie na dluga rozlake z Krystyna, gdyz nie mogl sie oprzec pokusie zbadania wlasciwosci „Linga” na zupelnie nieznanych systemach jezykowych.
— Mysle, ze musimy napisac: „Przylecielismy do was z daleka”. Trzeba za pomoca rysunku pokazac, skad jestesmy, zaznaczyc droge od Ziemi. A propos, jak oni nazywaja swoja planete?