rozmawiac. Karel, rozumiesz… — tu Wladyslaw znaczaco stuknal sie palcem w czolo.
— Karel? — zdumial sie Wiktor.
— Tak. Wiec sluchaj. Bylismy juz w miescie, kiedy sie to u niego zaczelo. Szlismy przez wielki, okragly plac ze schodami, wiesz, tam gdzie stoi ten bialy budynek podobny do jajka. Karel zaczal pozostawac w tyle, a potem usiadl na stopniu. Podszedlem i zapytalem go: „Zle sie czujesz?” — Zaprzeczyl. Wiec powiadam: „To dlaczego siedzisz, czlowieku? Chodz”.
Wstal i poszedl. Ale rozumiesz, szedl jakos mechanicznie, niczym sie nie interesowal i zatrzymywal sie bez powodu. Pytalismy: „Co ci jest?” — Poczatkowo odpowiadal, ze nic, a pozniej zaczal sie jakos dziwnie usmiechac i umilkl. Postanowilismy wracac. We wszedolazie tak sie rozgladal, jak gdyby wszystko widzial po raz pierwszy. A potem oznajmil, ze to pewno mu sie tylko sni.
— Ale co mu sie sni? Czy mial jakies halucynacje?
— Zdaje sie, ze nie. Tylko o nas mowil, ze mu sie snimy, ze sni mu sie wszedolaz. A w kabinie sluzowej nagle oswiadczyl, ze on — to nie on.
Rozumiesz, stoi pod natryskiem, dotyka sie palcem i szepce przerazony: „Nie! To nie jestem ja!”
— Taak — Wiktor w zamysleniu sciagnal wargi.
Czegos podobnego jeszcze nie spotkal w czasie calej swojej pracy na stacji Ksiezycowej. To znaczy, zdarzaly sie oczywiscie przypadki pomieszania zmyslow, lecz przy jakichs ciezkich awariach czy katastrofach albo pod wplywem smierci towarzyszy, dlugiej samotnosci lub oczekiwania na smierc. Ale tutaj… ni stad, ni zowad. I dlaczego wlasnie Karel, najbardziej zrownowazony i najspokojniejszy ze wszystkich?
— Co ci dolega? — zagadnal Wiktor. — Slabo ci? Glowa boli?
— Czy mi slabo? Nie wiem, chyba nie… — Karel ledwie poruszal wargami. — Cialo nie jest moje.
— Jak to nie twoje? A czyje?
— Nie wiem. Poruszam reka, a to nie moja reka. Albo moze i moja, ale porusza nia ktos inny.
— Karel, czy ty nie rozumiesz, ze wygadujesz bzdury wierutne! — energicznie wykrzyknal Wiktor.
— Rozumiem — zgodzil sie Karel. — Oczywiscie, to nie jest mozliwe.
Zamilkl, jakby nasluchiwal, a potem nagle wyciagnal gwaltownie reke do Wiktora. Reka ugodzila Wiktora w ramie, a na twarzy Karela odmalowalo sie cos jakby zdziwienie czy zadowolenie.
— Co robisz? — zapytal Wiktor.
— Myslalem, ze mi sie snisz — wymamrotal Karel.
— Ale dlaczego?
— Bo ja wiem… Wszystko jest takie jak we snie. Albo jak narysowane na obrazku.
I znow zamilkl na dlugo. Potem nagle polozyl sie i obrocil twarza do sciany. Wiktor odsunal drzwiczki sciennej szafki z lekarstwami i, zawahawszy sie chwile, wydobyl malenka zolta tabletke. Podal ja koledze:
— Polknij, Karel.
Karel poslusznie uniosl sie, polknal tabletke i polozyl sie z powrotem.
Wiktor przeszedl do sasiedniego przedzialu. Siedzial tam Talanow.
— Jest w takim stanie, ze nie mozna z nim rozmawiac — powiedzial Wiktor. — Szybko sie meczy. Dalem mu tabletke energiny.
Przypuszczalnie za jakie dziesiec minut wroci do stanu prawie normalnego. Oczywiscie, tylko na pewien czas.
— Co to jest, twoim zdaniem? — zapytal Talanow. Jego piwne, gleboko osadzone oczy patrzyly badawczo i, jak sie wydawalo Wiktorowi, podejrzliwie. „Coz, ma racje — nie bez goryczy pomyslal Wiktor. — Nic sie na tym nie znam. A on teraz zaluje, ze wzial mnie, a nie Wendta… Co prawda Wendt jest juz za stary na dalekie loty, ale za to…”
— Nie wiem — Wiktor patrzyl prosto w oczy Talanowowi. — Przeciez nie jestem psychiatra. Ale dziwny wydaje sie taki nagly i burzliwy przebieg choroby u zupelnie zdrowego, zrownowazonego czlowieka… i bez poprzedzajacego objawy urazu…
— Na Karela nawet silne przezycia nie bardzo dzialaly — odparl Talanow. — Bylem z nim podczas tego rejsu „Syriusza”… wiesz, kiedy Berens i Falkowski zgineli na asteroidzie, a Karel ich poszukiwal.
Wszystko stalo sie na oczach Karela, a Berens byl jego najserdeczniejszym przyjacielem. Nie udalo sie ich uratowac. I jezeli wtedy, piec lat temu, Karel nie zwariowal…
— Oczywiscie — zdawkowo odpowiedzial Wiktor. — Chodzmy do niego. Energina pewno juz zaczela dzialac.
Karel siedzial i rozgladal sie w zaklopotaniu.
— Co sie ze mna dzieje? — zapytal spokojnym glosem, ale widac bylo, ze jest przerazony. — Co to? Czy zachorowalem?
— Tak, troszeczke. — Wiktor przysiadl sie do niego na lozku. — Jak sie czujesz w tej chwili?
— Lepiej. Co to bylo?
— Opowiedz, cos ty czul? — zamiast odpowiedzi zapytal Wiktor.
Karel sie nachmurzyl.
— Ciezko mi — powiedzial po chwili. — A poza tym… boje sie.
— Czego sie boisz?
— Wydaje mi sie, ze jak zaczne opowiadac, wszystko powroci.
Wiktor westchnal.
— Opowiedz — powtorzyl lagodnie. — Musimy wiedziec, o co chodzi, gdyz inaczej…
Nie dokonczyl zdania. Twarz Karela wykrzywil grymas przerazenia.
— Co inaczej? Jeszcze jestem chory? Nie wyzdrowialem?
— Posluchaj, Karel, musisz sie uspokoic — wtracil sie do rozmowy Talanow. — Z toba dzialy sie juz gorsze rzeczy, a jednak jakos sie zawsze wykaraskales. Kazdemu z nas niejedno sie przydarzylo, czy nie tak?
— Czegos takiego jeszcze nigdy nie bylo — z przekonaniem powiedzial Karel. — Dotychczas wszystko dzialo sie na zewnatrz mnie, rozumiecie?
A teraz jest wewnatrz. Dlatego tak sie boje. Zatracam siebie!
— Ale wytlumacz, co to znaczy?
— Nie wiem, jak wytlumaczyc. — Karel zamilkl na chwile. — W pewnym momencie pomyslalem, ze wszystko to do niczego nie doprowadzi. No, to wszystko, co robimy. Po prostu przestalem sie interesowac. I wami, i tym, co jest dookola, i samym soba. Ale kiedy mi mowiono: wstan, idz, siadz — wykonywalem polecenie. Tylko juz nie jako ja, ale jako ktos inny, tkwiacy w moim wnetrzu.
Z niepokojem spojrzal na towarzyszy. A potem zapytal:
— Czy to jest choroba psychiczna?
— Nie przypuszczam — odparl Wiktor. — Skad u ciebie nagle choroba psychiczna? Przeciez nie jestes nowicjuszem w Kosmosie.
Twarz Karela troche sie rozjasnila.
— Masz racje — odpowiedzial — ale w takim razie, co to jest?
Rozumiecie, pozniej zaczelo mi sie wydawac, ze wszystko, co mnie otacza, nie jest prawdziwe. Jakby we snie. Albo jak gdyby bylo narysowane na obrazku, tylko ze sie porusza.
— Jak to rozumiec? — pytal Wiktor.
— Nie wiem. No, taki kiepski obraz. Metne farby, jak gdyby wyblakle, i rysunek jakis nie przekonywajacy. A ja sam jakbym wysechl.
Zmniejszylem sie. Wewnatrz mnie ktos siedzi! — Twarz Karela znow wykrzywil grymas trwogi i obrzydzenia. — Ide, a takie mam wrazenie, ze to idzie ktos inny, a nie ja, nie moje cialo. Albo ze cialo jest moje, ale prowadzi je ktos inny. A ja jestem jak gdyby niewazki… — I nagle znieruchomial z oczami utkwionymi w jeden punkt. — Juz sie znow zaczyna. Nie trzeba bylo opowiadac! Wiedzialem, ze nie trzeba opowiadac!
— Uspokoj sie, Karel! — Wiktor polozyl mu reke na ramieniu i poczul, jak wielkim i poteznym cialem Karela wstrzasa potworne napiecie. — To przejdzie.
— Przejdzie? Myslisz, ze przejdzie? Przeciez ty nie wiesz, co to jest. I nikt nie wie! Wiec po co mowisz, skoro nie wiesz? O! o! Znow zgubilem siebie! — Karel zbladl. — Tam wewnatrz znow jest ktos inny! Wiktorze!