— Daj mi proszek nasenny — powiedzial wreszcie.

Talanow przelknal tabletke, polozyl sie, zamknal oczy i zaczal rozmyslac o Ziemi. Zanim zasnal, zobaczyl plowe wydmy, zielonkawe srebrzyste morze i czysty blekit nieba, uslyszal miarowy plusk fal nabiegajacych na plaski, piaszczysty brzeg. Zasnal usmiechajac sie radosnie, gdyz zdawalo mu sie, ze wciagnal w pluca zapach morza, sosen i piasku rozgrzanego lagodnym letnim sloncem swiecacym nad brzegami Baltyku.

— Przeszkadza mi maska — powiedzial Kazimierz. — I na co mi ona?

Albo kombinezon? Juz i tak wszyscy zdazylismy sie zarazic. Jezeli nie zachorujemy, to znaczy, ze mamy wrodzona odpornosc. Ot co!

— Nie gadaj glupstw! Ty i Wladyslaw chwyciliscie pewno tylko niewielka dawke infekcji, dlatego jestescie zdrowi. Ale jezeli te dawke powiekszyc… Herbert mieszkal we wspolnej kabinie z Karelem.

— A Talanow?

— Nie wszyscy sa jednakowo wrazliwi. Poza tym, gdy pierwszy raz badalem Karela, Talanow siedzial obok. A to moze byc zakazenie kropelkowe. Przeciez nic nie wiemy. Jednym slowem, nie grymas! Podaj mi flakon z gencjana, trzeci na lewo. Dobrze. Teraz przygotuj preparat z probowki numer szesc. Ostroznie, Kaziu! Rob wszystko nad naczyniem z lizolem — pamietaj!

— Mozna zwariowac! — wymamrotal Kazimierz spod maski.

— Przestan gderac — cicho ofuknal go Wiktor.

Kazimierz spojrzal na niego z niepokojem.

— Jestes bardzo chory! Poloz sie i mow, co trzeba robic. Dam sobie rade.

Wiktor rekawem fartucha przetarl czolo, zroszone wielkimi kroplami potu.

— Chyba masz racje. Poloze sie. — Odszedl o jeden krok od stolu i zachwial sie.

Wszystko dookola, spowite huczacym mrokiem, runelo w przepasc.

Ocknal sie z zimna. Kazimierz opryskiwal go woda. „On jest bez maski”

— z niepokojem pomyslal Wiktor, ale nie potrafil poruszyc wargami.

— Powiedz, co ci dac? — zapytal Kazimierz, nachylajac sie nad nim.

— Na drugiej polce od gory… ampulki… — Wiktor z trudem odwrocil twarz od Kazimierza i mowil w bok. — Nie, nie potrafisz zrobic zastrzyku… Podaj mi energine. Na trzeciej polce….bialy sloik.

— Po co energina? — zapytal Kazimierz, a jego niebieskie oczy rozszerzyly sie i pociemnialy. — Przeciez ty nie jestes…

— Nie boj sie! Energina dodaje sily, nic wiecej. — Wiktor sprobowal usmiechnac sie zachecajaco, ale zdawal sobie sprawe, ze usmiech wypadl nedznie. — I natychmiast wloz maske, nie wyglupiaj sie!

Energina szybko zaczela dzialac. Wiktor wstal, chociaz z pewna trudnoscia, przygotowal ampulke i strzykawke. Kazimierz, wykrzywiajac sie bolesnie, zrobil mu zastrzyk.

— Co ci jest, powiedz — zapytal Kazimierz. — Serce?

— Na pewno!.. Jestem bardzo zmeczony, dlatego…

— No, polez spokojnie. Juz w czasie sekcji przygladalem ci sie i bylem przerazony. Myslalem, ze zaraz upadniesz. Miales zielona twarz.

— Nie wymawiajac, ale i ty takze byles zielony.

— Ja? Z braku doswiadczenia, ale ty…

— Przypuszczasz, ze nic innego w zyciu nie robilem, tylko sekcje swoich przyjaciol?

— Tez racja — wyszeptal Kazimierz, odwracajac wzrok. — Ale gadaj, co robic? „Ciekaw jestem, czy uda mi sie dlugo wytrzymac bodaj w takim stanie?

— rozmyslal Wiktor lezac na lozku i przygladajac sie Kazimierzowi, ktory z wielka uwaga cos majstrowal przy mikroskopie i statywie z probowkami. — Jak sie to wszystko skonczy? Co bylo z Karelem? Skad sie u niego wzial ten ropien w prawej okolicy ciemieniowej? Jezeli mial juz przedtem uraz czaszki, to jak go puscili na taki lot? A jezeli nie wiedzial, co z nim jest, to… Nie, nic nie wiadomo… Niepotrzebnie tylko zachcialo mi sie robic tutaj jakies analizy. Przeciez wszystkiego nie da sie wydezynfekowac jak nalezy. Lozko nalezaloby wyrzucic. Ale jak? Jezeli bede je ciagnal przez rozne przejscia, to rozniose mnostwo wirusow. Nie!

Trzeba bedzie zamknac wejscie tutaj, do pierwszej kabiny. A jezeli ja…

To co wtedy? Nie! Kazimierz bedzie musial mimo wszystko tutaj przychodzic, ale w kombinezonie, masce i rekawiczkach. Wladyslawa trzeba chronic za wszelka cene… Energina dziala na mnie doskonale.

Tylko ze dzisiaj przeholowalem z dawka i dlatego zemdlalem… Trzeba bedzie zadzialac na serce, bo bez energiny nie dam sobie rady…”

— No, juz dodalem tego, jak tam? Chyba soli srebra — powiedzial Kazimierz. — I co dalej? Ale po co ty wstajesz?

— Musze — powiedzial Wiktor zaciskajac zeby, chociaz nogi sie pod nim uginaly. — Nic sie na to nie poradzi: sam musze popatrzec. Zreszta, jest mi juz lepiej.

— To patrz — powiedzial z obawa Kazimierz.

— Wlasnie patrze — mamrotal Wiktor, przysunawszy sie do okularu mikroskopu. — Wlasnie patrze…

— Jestes przemeczony, to zupelnie pewne.

— Zupelnie pewne — powtorzyl Wiktor. — Rzecz jasna, ze pewne…

Odchylil sie na oparcie krzesla i zamknal oczy. Przed przymknietymi powiekami plynely cieniutkie, lekko wygiete preciki. Nawet w okularze mikroskopu elektronowego, chociaz rozsadzone tanina i oblepione pancerzem z roznych soli, wydawaly sie one wiotkie, lekkie i bezbronne.

Ale pod ich wplywem komorki nerwowe miekly, rozpadaly sie i znikaly.

Malenkie, cieniutkie, nielitosciwe, zachlanne i plodne pasozyty. Nic ich nie interesowalo w skomplikowanej machinie, jaka stanowi ludzki organizm. Prosto i nieomylnie dazyly do mozgu, wyszukiwaly tam najodpowiedniejsze dla siebie odcinki, przenikaly do komorek nerwowych, do jader komorkowych i tam zaczynaly sie rzadzic po swojemu. Potrzebna im byla zywa, prawidlowo funkcjonujaca komorka, z jej bialkiem i skomplikowanym, juz wyregulowanym mechanizmem dzialania. W oslabionej, chorej komorce czuly sie zle, a w martwej czy rozpadajacej sie — ginely. Ale przed smiercia zdazyly wydac liczne potomstwo i mlode wirusy atakowaly sasiednie komorki, pozostawiajac na swojej drodze nowe, jeszcze wieksze zniszczenia.

— Kaziu, chcesz na nie popatrzec? — zagadnal nie otwierajac oczu.

— Na kogo? — zdziwil sie Kazimierz.

— No, na te twory, co siedzialy we wnetrzu Karela. Ktore juz przeniknely do mozgu Talanowa i Junga. Zapoznaj sie! Przynajmniej w razie czego bedziesz wiedzial, z kim masz przyjemnosc.

Kazimierz z zapartym tchem spojrzal w okular. — To te… zakrzywione paleczki? — zapytal.

— Wlasnie one. Neurowirusy. Zabojcy komorek nerwowych.

Kazimierz powoli sie wyprostowal. Jego twarz spochmurniala, oczy pociemnialy i przestaly lsnic blaskiem.

— Ciezko na to patrzec, kiedy sie wie… — urwal i machnal reka.

— Przygotuj preparat z probowki numer siedem. A ja tymczasem odnotuje wyniki. — Wiktor wzial z polki vademecum bakteriologiczne, przerzucil je i zaczal notowac w zeszycie: „Przy bakterioskopowym badaniu komorek wzgorka wzrokowego, zabarwionych gencjana, stwierdzono rozlegle zniszczenia komorek — rozmiekanie, rozpad ziarnisty, zanik. W zbadanych poprzednio komorkach z innych odcinkow mozgu takich zmian nie stwierdzono. Po zadzialaniu na komorki wzgorka wzrokowego tanina i solami srebra, udalo sie wykazac obecnosc nieznanego wirusa (w naszym vademecum takiego typu nie ma)”. Odlozyl pioro. „Oczywiscie, powinny one byc nie tylko w komorkach wzgorka wzrokowego. Prawdopodobnie mozna by je znalezc w utkaniu siateczkowym…” No, dobrze! Obejrzymy jeszcze preparat z tkanki mozgowej prawej okolicy ciemieniowej, z bezposredniego sasiedztwa ropnia… Gotowe, Kaziu?

— Mozesz spojrzec. „W prawej okolicy ciemieniowej, w poblizu ropnia pourazowego i pasa nacieku leukocytarnego — pisal dalej Wiktor — stwierdzono rozlegle zniszczenia komorek nerwowych, spowodowane wirusem. Zniszczenia te w niektorych miejscach przylegaja bezposrednio do nacieku…” — Wiktor zamyslil sie. „Tak, Karela czekaly tylko cierpienia, wielkie bole… Nie bylo dla niego zadnej nadziei. Gdyby o tym wiedzial… A jednak moze anabioza?… — Scisnelo go w okolicy serca na sama mysl. — Nie, to wszystko sa nieodwracalne zmiany. Umarlby na Ziemi w czasie operacji albo bezposrednio po niej. Nie pocieszaj sie, to jest zwyczajne tchorzostwo! Najpierw nie zgodziles sie na anabioze, a potem jeszcze nie dopilnowales…”

* * *
Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату