Palmira jasno swiecila. Przeciwlegly dach byl pusty. Obejrzawszy sie Popow zobaczyl, jak Mboga pedzi ulica, rozchylajac zrecznie trawe, a za nim depczac mu po pietach biegna Lu i Tatjana, potykajac sie co chwila.

I jeszcze jedna rzecz zauwazyl Popow: daleko przed Mboga ktos ucieka, nurkujac w rozkolysanej zieleni. Biegnie znacznie szybciej niz Mboga.

Mboga zatrzymal sie, uniosl jedna reka karabin lufa do gory i wystrzelil jeszcze raz. Dziwny stwor dal w trawie susa w bok i znikl za rogiem ostatniego budynku. A po sekundzie w ksiezycowym blasku uniosl sie stamtad bialy ptak, szeroko i miekko wymachujac ogromnymi skrzydlami.

— Strzelajcie! — ryknal Fokin i pomknal wzdluz ulicy, padajac co kilka krokow. Mboga stal nieruchomo, opusciwszy karabin i z zadarta do gory glowa sledzil wzrokiem oddalajacego sie ptaka. Ptak, lecac dostojnie bez najmniejszego szmeru, zatoczyl kolo ponad miastem i zwiekszajac stopniowo wysokosc oddalil sie na poludnie. Po minucie znikl bez sladu. I wtedy Popow zobaczyl, jak zupelnie nisko, nad sama baza przelecialy jeszcze ptaki — trzy, cztery, piec — piec ogromnych bialych ptakow wzbilo sie w niebo nad miejscem pracy cyberow i po chwili roztopilo sie w blekicie.

Popow zszedl z dachu. Martwe szesciany budynkow rzucaly na trawe geste czarne cienie. Trawa mienila sie srebrzyscie. Cos zabrzeczalo pod noga. Popow schylil sie. Wsrod zieleni blysnela luska naboju. Popow przekroczyl bezceremonialnie pokraczny cien helikoptera.

Daly sie slyszec glosy. Mboga, Fokin, Lu i Tania powoli zblizali sie ku niemu z przeciwnej strony.

— Mialem go w rekach! — mowil Fokin wzburzony. — Ale trzasnal

mnie w leb i wyrwal sie. Gdyby mnie wtedy nie stuknal, na pewno bym go nie puscil! Byl miekki i cieply, jak male dziecko. I nogi…

— My tez go prawie mielismy w garsci — powiedziala Tania — ale zamienil sie raptem w ptaka i pofrunal.

— Za kogo mnie masz? — parsknal Fokin. — Zamienil sie w ptaka?…

— Rzeczywiscie — rzekl Lu. — Skrecil za rog i stamtad od razu zerwal sie ptak.

— No i co? — burknal Fokin. — Tamten wystraszyl ptaka, a wy geby pootwieraliscie.

— Zbieg okolicznosci — zauwazyl Mboga.

Popow podszedl do nich i wszyscy sie zatrzymali.

— Co tu wlasciwie zaszlo? — zapytal Popow.

— Juz go mialem — nie mogl sobie darowac Fokin — i nagle jak mnie nie zamaluje!

— To, to juz slyszalem — powiedzial Popow. — Ale od czego to wszystko sie zaczelo?

— Przyczailem sie miedzy tobolkami — zaczal Mboga. — Wtem zobaczylem, ze ktos czolga sie w trawie na samym srodku ulicy. Chcialem schwytac intruza i wyszedlem mu naprzeciw, lecz zauwazyl mnie i zawrocil. Zorientowalem sie, ze go nie doscigne, i strzelilem. Bardzo mi przykro, Anatolu, ale zdaje mi sie, ze ich sploszylem.

Zapanowala cisza. Potem Fokin zapytal ze zdumieniem:

— A czego wam wlasciwie szkoda, doktorze Mboga? Mboga dlugo zwlekal z odpowiedzia. Wszyscy czekali.

— Bylo ich przynajmniej dwoch — przemowil wreszcie. — Jednego wykrylem ja, a drugi byl u nas w namiocie. Ale kiedy przebiegalem kolo helikoptera… No coz — zakonczyl niespodzianie. — Trzeba pojsc i zobaczyc. Z pewnoscia sie myle.

Mboga ruszyl do obozu swym cichym krokiem. Pozostali, wymieniwszy miedzy soba porozumiewawcze spojrzenia, udali sie za nim.

Przy budynku, na ktorym stal helikopter, Mboga zatrzymal sie.

— Gdzies tutaj — powiedzial.

Fokin i Tania bezzwlocznie zanurzyli sie w czarnym cieniu pod sciana.

Lu i Popow mierzyli Mboga wyczekujacymi spojrzeniami. Mboga jednak milczal.

— Niczego tu nie ma — fuknal gniewnie Fokin.

— Coz to ja widzialem? Coz to ja widzialem?… — mamrotal Mboga.

Podekscytowany Fokin wylonil sie spod sciany. Czarny cien smigiel helikoptera przemknal po jego twarzy.

— Eureka! — krzyknal Mboga. — Dziwny cien!

Rzuciwszy karabin, z rozbiegu wskoczyl na sciane.

— Spojrzcie, z laski swojej! — powiedzial z dachu.

Na dachu za kadlubem smiglowca, jakby na witrynie sklepowej widnialy ustawione pedantycznie przedmioty. Tam byla wlasnie skrzynka z maslem, tobolek z rejestrem „E-9”, para trzewikow, kieszonkowy mikroelektrometr w futerale z masy plastycznej, cztery neutronowe akumulatory i wreszcie czarne okulary.

— A oto i trzewiki — ucieszyla sie Tania. — I nawet okulary. Przeciez wczoraj wpadly do rzeki…

— Wiec to taaak… — powiedzial przeciagle Fokin i ostroznie rozejrzal, sie.

Popow jakby sie ocknal.

— Fizyku Lu! — przemowil goraczkowo. — Musze natychmiast polaczyc sie ze „Slonecznikiem”. Fokin, Taniu, sfotografujcie te wystawe!

Za pol godziny wracam.

Zeskoczyl z dachu i oddalil sie pospiesznie, biegnac ulica ku bazie, Lu w milczeniu pospieszyl za nim.

— Co to ma wszystko znaczyc! — zawolal Fokin. Mboga przykucnal, wyciagnal malenka fajeczke, bez pospiechu zapalil ja i powiedzial:

— To sa ludzie, Boria. Krasc rzeczy potrafia i zwierzeta, ale tylko ludzi stac na to, by zwrocic skradzione.

Fokin cofnal sie i usiadl na kole smiglowca.

VI

Popow wrocil sam, poruszony do zywego, i wysokim metalicznym glosem rozkazal zwijac oboz. Fokin wyrwal sie jak Filip z konopi, zadajac wyjasnien. Wtedy Popow tym samym metalicznym glosem zacytowal:

— Rozkaz kapitana gwiazdolotu «Slonecznik». W ciagu trzech godzin zwinac synoptyczna baze — laboratorium oraz oboz archeologiczny; zdemontowac wszystkie cybernetyczne systemy; wszyscy, nie wylaczajac atmosferycznego fizyka Lu, maja wrocic na poklad «Slonecznika».

Fokin, zdziwiony wielce, od razu stulil uszy i wzial sie do pracy z niezwykla gorliwoscia. W ciagu dwoch godzin smiglowiec zrobil osiem rejsow, a cybertragarze wydeptali od bazy do rakiety szeroka droge w trawie.

Po bazie pozostaly tylko puste zabudowania, wszystkie trzy systemy cybernetyczne robotow-budowniczych zostaly zapedzone do pomieszczenia magazynu, gdzie je calkowicie zdeprogramowano.

O szostej rano wedlug czasu miejscowego, kiedy na wschodzie zaplonela zielona zorza, zmeczeni ludzie zebrali sie wokol rakiety i wtedy wlasnie Fokina ponioslo na calego.

— No dobrze — zaczal zlowieszczym syczacym szeptem. — Ty, Anatolu, wydawales nam rozkazy i my je uczciwie wykonywalismy. Ale do wszystkich diablow, musze sie wreszcie dowiedziec, dlaczego my stad uciekamy?! — zapial nagle wysokim falsetem, teatralnym gestem unioslszy rece. Wszyscy drgneli, a Mbodze wypadla z zebow fajeczka. — Jakze to tak?! W ciagu trzech wiekow szukac swych Rozumnych Braci i tak haniebnie brac nogi za pas, gdy sie ich tylko spotkalo? Najlepsze umysly ludzkosci…

— Utrapienie ty moje — zgasila go Tania.

Fokin zamilkl.

— Nic nie rozumiem — jeknal z rozpacza.

— Czy ty myslisz, Borysie, ze my naprawde godnie reprezentujemy najlepsze umysly ludzkosci? — szydzil Mboga.

Popow wymamrotal ponuro:

— Czego my tu nie wyrabialismy?! Spalilismy cale pole, deptalismy zasiewy, urzadzalismy strzelanine… A w

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×