reka.
Panna Jessica powitala go jak wybawce. Zdjela z glowy tekture, ale nadal nosila woal zawiazany niedbale z tylu glowy w ulubionym, stylu romantycznych malarzy wiktorianskich. Byla bez woreczka, a jej ubranie jak zwykle skladalo sie z wierzchniej warstwy muslinu, nalozonego na welniana spodnice, co dawalo dosc ciekawy efekt. Wygladala jak zawsze dziwacznie.
– Cos zaszkodzilo Lawrence'owi – powiedziala wyniosle.-Czy pan wie o tym?
– Tak – odparl z cala powaga. – I moglo sie to bardzo zle skonczyc.
– Slyszalam, powiedzieli mi. – Wskazala machnieciem reki na Dice'a i jego kolegow. Campion/byl zaskoczony jej przerazeniem.
– Ja nie popelnilam zadnej omylki – ciagnela ze smutna szczeroscia kogos, kto nie jest w stu procentach pewny. – Pan musi pomoc mi przekonac ich o tym. Trzymalam sie scisle przepisow Boona, z wyjatkiem tych przypadkow, – kiedy musialam opuszczac pewne skladniki. Zaprosilismy przeciez gosci, a gosci chce sie czestowac tym, co najlepsze. – Jej drobna twarz byla bardzo powazna, a oczy zatroskane. – Lubie Lawrence'a – ciagnela swoje zwierzenia takim tonem, jakby przyznawala sie do slabosci. – Jest mi blizszy wiekiem niz ktokolwiek z mego rodzenstwa. Nie chcialabym mu zaszkodzic. Zreszta nikomu nie chcialabym zaszkodzic.
– Niech pani mi dokladnie opowie, co pani przygotowala?..
– Ugotowalam dwa ziolowe napary, z pokrzywy i z wrotycza. Evande kupila herba mate i sama ja przyrzadzila. Herba mate jest lekko brunatna, to prawie herbata, jak panu wiadomo. Napar z pokrzywy, ktory ja zrobilam, byl szary, a wrotycz zolty. Powiedziano mi jednak, ze to, co wypil Lawrence, bylo ciemnozielone.
– Z liscmi w srodku – mruknal bezwiednie Campion.
– Naprawde? – Schwycila go za reke. – Wobec tego to nie byl napoj, -ktory ja przygotowalam. Ja wszystko bardzo starannie cedze przez stare plotno, oczywiscie czyste.- Spojrzala na niego pytajaco. – Nie przypomina pan sobie, co powiada Boon? „Osad zawiera skladniki niezwykle cenne dla organizmu'.
– Alez tak – zawolal Campion patrzac na nia uwaznie przez okulary. – Tak chyba pisal. Prosze mi powiedziec, czy w suterenie ma pani ten… hm… cenny osad?
Nie doslyszal jej odpowiedzi, gdyz w tym momencie drzwi gwaltownie sie otworzyly i do pokoju wkroczyl zaczerwieniony, przejety Clarrie Grace z taca, na ktorej znajdowala sie zapieczetowana butelka' irlandzkiej whisky, syfon i kilka szklanek.
– Z pozdrowieniami od panny Koper – oswiadczyl glosno. – Wszystko zapieczetowane, nikomu nie grozi wiec park sztywnych.
Ustawil tace na stole, obdarzyl ich swoim scenicznym usmiechem i wyszedl rownie szybko, dajac do zrozumienia, ze nie zamierza podsluchiwac niczyich tajemnic.
Policjanci zignorowali cale to zdarzenie i nadal prowadzili swoja mrukliwa narade, ale panna Jessica zwrocila sie do swego rozmowcy:
– . Postrzelona kobieta, ale bardzo mila – zauwazyla.
– Chyba tak – zgodzil sie z roztargnieniem i spojrzal na portret nad kominkiem. Ku jego zdumieniu zareagowala tak, jakby glosno wypowiedzial swa mysl.
– Ach, wiec pan wie – powiedziala cicho i zaczerwienila sie. – Podobienstwo jest znaczne, prawda? Jej matka byla chyba tancerka. – Spojrzal na nia oslupialy, a ona ciagnela, nadal cicho, cieszac sie z wrazenia, jakie wywolaly jej slowa: – Podobno byla rowniez kobieta interesu. Moja matka, poetka, ktora bardzo przypominam, nie wiedziala o jej istnieniu, ani oczywiscie o corce, ale moj ojciec byl czlowiekiem sprawiedliwym i zapewnil im byt. Musial pewno wiedziec, ze Renee odziedziczyla jego praktyczne zdolnosci, czym zadne z nas nie moze sie chlubic, gdyz zapisal jej caly dom, do ktorego byl gleboko przywiazany. Dlatego tyle od niej przyjmujemy.
Kiedy jeszcze przezuwal te informacje, pochylila sie blisko niego, i szepnela cos, co sprawilo, ze uwierzyl jej bez zastrzezen i az wstrzymal, dech.
– Ale prosze, niech pan zachowa calkowita dyskrecje. Widzi pan, ona nie wie, ze my wiemy. – W jej glosie brzmiala wielka lagodnosc. Nawet Luke, ktory podszedl do nich niecierpliwie, nie zmacil jej spokoju. Usiadla, gdzie jej kazal, i na wstepne pytania odpowiedziala z pewnoscia siebie.
Od samego poczatku dla Campiona byla to ciezka proba, ciezsza, niz dla niej. Takiej wlasnie, jak ze zlego snu, sytuacji boi sie kazdy dobry policjant. Byla to sprawa w dwojnasob budzaca podejrzenia, gdyz wkrotce sie okazalo, ze mogla popelnic jakas niemadra pomylke w przygotowaniu swoich naparow, a nikt w pokoju nie wierzyl ani przez chwile, ze byla winna zbrodni z premedytacja.
Mial juz ochote wycofac sie z tego nie do zniesienia przesluchania, kiedy uslyszal pytanie panny Jessiki:
– Czy to jest ta szklanka, z ktorej pil Lawrence? Uwazajcie bardzo na nia. To jedna ze szklaneczek Evadne do sherry… Zostaly jej tylko dwie. Stare bristolskie szklo.
Slowa te zawisly nad nim, male i wyrazne, jak gdyby zostaly wydrukowane czarnymi czcionkami na tle pokoju.
Luke, ktory trzymal mala zielona szklaneczke,.zawinieta w chustke, spojrzal na niego, a w jego oczach czailo sie pytanie. Campion pochylil sie nad panna Jessika, sam zdumiony faktem, ze glos mu drzy. – Widzialem kwiaty w tych szklankach – powiedzial.- Czy pani siostra nie uzywa ich czasem do kwiatow? Do niesmiertelnikow?
– Do kwiatow? – Byla wyraznie oburzona. – Alez nie. To sa ostatnie szklanki do sherry po ojcu. Evadne nie uzywalaby ich do zadnego innego celu. Sa bardzo cenne. Nie wiedzialam nawet, ze dzisiaj je wyjela. Zwykle stoja na polce nad kominkiem. Dzis nie bylo sherry. Dlatego musialysmy przygotowac cos innego.
Campion juz jej nie sluchal. Mruczac slowa przeproszenia, odwrocil sie na piecie i wyszedl z pokoju, przeszedl do salonu, gdzie lezal Lawrence, i zadal mu tylko jedno pytanie – zdaniem chorego, calkowicie absurdalne i bez sensu.
– Alez tak – odparl Lawrence Palinode. – Tak, oczywiscie tak robilismy. Zawsze. Byl to zwyczaj, jaki zachowal sie z czasow szczesliwej przeszlosci. My wszyscy. Tak. Przy kazdej okazji. Dobry Boze! Pan nie sugeruje -chyba, ze…
Campion wyszedl od niego spiesznie i zajrzal do jadalni.
– Chodzmy – powiedzial stanowczo do Luke'a. – Najpierw dowody, a potem, moj chlopcze, nalezy zaciagnac panska siec, o ile nie jest juz za pozno.
25. Na Apron Street
Tlum przed Portminsten Lodge skurczyl sie jak flanelowa lata na deszczu. Piec minut temu sierzant Dice otworzyl frontowe drzwi i zaprosil prase do wnetrza na – jak to okreslil z zadowoleniem – mala rozmowke z inspektorem Bowdenem, i kiedy ostatni przemokniety plaszcz wsunal sie do hallu, czterech ludzi, ktorzy nie chcieli byc widziani, wymknelo sie z domu i ostentacyjnie poszlo w rozne strony.
Spotkali sie u wejscia do dawnych stajen. Lugg i inspektor Charlie Luke poszli pod frontowe wejscie banku, Yeo zas i Campion stali na kamiennych stopniach bocznego Wejscia, ciemnymi i ponurymi pod sklepionym lukiem. Poprawej rece mieli Apron Street, gdzie blask z okien domu Palinode'ow padal na mokry asfalt, po lewej dawne stajnie, ktorych stare kamienie i cegly odbijaly swiatlo, stwarzajac ciekawe efekty, jak na drzeworycie.
Yeo podszedl do swego towarzysza. Byl wyraznie zaskoczony i zmartwiony.
– Dlaczego Luke stale nazywa tego czlowieka „Wargacz'?
– To sie okaze. – Campion pochylil glowe, zeby nasluchiwac pod drzwiami.
Poprzez drzwi uslyszeli ostry dzwiek dzwonka, ktorego guzik nacisnal Lugg z drugiej strony domu. Dzwonek rozbrzmiewal dlugo i uporczywie.
Yeo denerwowal sie. Z wiekiem zaczal ciezko oddychac i teraz jego szept gorowal wyraznie ponad westchnieniami deszczu..
– To dziwne. Tam ktos musi byc. Nie wlamie sie bez nakazu, Campion, ostrzegam pana. Choc wierze panu. Wszyscy panu wierzymy i polegamy na panu, ale istnieje pewne granice.
Brzeczenie dzwonka urwalo sie.
Nowy halas, tym razem przerazliwy dzwiek dzwonkow alarmowych, przenikajacych caly dom, poderwal obu mezczyzn. Ledwie Yeo zdazyl zaklac, kiedy, jakis cien zwinny i cichy jak kot przemknal przez ulice.
To byl Luke. Podjeta decyzja napelnila go widomym zadowoleniem.
– Wszystko w porzadku – szepnal- to tylko Lugg. Wszedl do banku przez okno tlukac szybe. To chyba