organizm nienormalny, wyrodzony. Zezloszcza sie na ten przyklad na kogos albo, przypuscmy, stchorza, albo w ogole i od razu silne bole glowy i calego ciala. Do nieprzytomnosci, rozumiesz? Po tym ich rozpoznajemy i oczywiscie zatrzymujemy… — Dobre rekawiczki, w sam raz na mnie, jak myslisz?

— Za ciasne na mnie, panie Pandi — poskarzyl sie Maksym. — Zamienmy sie: pan wezmie te, a mnie da swoje, rozciagniete.

Pandi byl bardzo zadowolony. Maksym tez byl zadowolony. Nagle przypomnial sobie Fanka, jak kurczyl sie w samochodzie, jak zwijal sie z bolu i jak go zabierali legionisci z patrolu. Ale czego Fank mogl sie przestraszyc? Na kogo mogl sie zloscic?… Przeciez wcale sie nie denerwowal, spokojnie prowadzil samochod, pogwizdywal i bardzo czegos chcial. Pewnie zapalic?… Aha, obejrzal sie i zobaczyl samochod patrolu… Czy tez to bylo pozniej?… Tak, bardzo sie spieszyl, a furgon blokowal droge… Moze sie rozzloscil? Po co zreszta takie domysly! Ludziom zdarzaja sie przeciez rozmaite nagle dolegliwosci a Fanka zatrzymano za spowodowanie wypadku. Ciekawe jednak, dokad mnie wiozl i kto to jest. Nalezaloby go odnalezc…

Wypucowal buty, doprowadzil sie przed wielkim lustrem do calkowitego porzadku, zawiesil automat na szyi i znow popatrzyl w lustro. Wtedy Gaj zarzadzil zbiorke.

Kapral wszystko skrupulatnie obejrzal, sprawdzil znajomosc obowiazkow i pobiegl zameldowac sie w kancelarii. Podczas jego nieobecnosci legionisci opowiedzieli trzy historie z zolnierskiego zycia, ktorych Maksym nie zrozumial, bo nie znal pewnych specyficznych wyrazen; pozniej przyczepili sie do Maksyma, zeby opowiedzial, gdzie to sie takie silne chlopy rodza, co stalo sie juz tradycyjnym dowcipem w ich druzynie. Potem uprosili go jeszcze, aby zwinal im w palcach kilka monet na pamiatke. Wreszcie z kancelarii wyszedl rotmistrz Czaczu w asyscie Gaja. Rotmistrz rowniez wszystkich dokladnie obejrzal, powiedzial do Gaja: „Prowadzcie druzyne, kapralu” — i odszedl. Druzyna ruszyla w kierunku sztabu.

W sztabie rotmistrz rozkazal czynnemu szeregowemu Pandiemu i kandydatowi Symowi udac sie za soba, a Gaj odprowadzil pozostalych. Weszli do ogromnego pokoju ze szczelnie zaslonietymi oknami, przesiaknietego zapachem tytoniu i wody kolonskiej. W drugim koncu pokoju stal wielki, pusty stol. Wokol stolu miekkie krzesla. Na scianie wisial pociemnialy obraz, przedstawiajacy jakas dawna bitwe: konie, obcisle mundury, obnazone szable i wiele klebow bialego dymu. O dziesiec krokow od stolu, po prawej stronie drzwi Maksym dostrzegl zelazny taboret z dziurkowanym siedzeniem. Nozki taboretu byly przykrecone do podlogi poteznymi srubami.

— Zajac stanowiska — zakomenderowal rotmistrz, poszedl dalej i usiadl przy stole.

Pandi troskliwie ustawil Maksyma z tylu po prawej stronie taboretu, sam stanal po lewej i szeptem rozkazal: „Bacznosc”. Zastygli w bezruchu. Rotmistrz siedzial z noga zalozona na noge, palil i obojetnie spogladal na legionistow. Pozornie nic go nie obchodzilo, ale Maksym wyraznie czul, ze jest nader uwaznie obserwowany.

Potem za plecami Pandiego otworzyly sie drzwi. Pandi momentalnie zrobil dwa kroki do przodu, krok w prawo i zwrot w lewo. Maksym rowniez chcial sie poderwac, ale zorientowal sie w pore, ze nie stoi na drodze i tylko wytrzeszczyl oczy.

Rotmistrz podniosl sie, gaszac papierosa w popielniczce i lekkim stuknieciem obcasow witajac idacego ku stolowi brygadiera, jakiegos nieznajomego czlowieka w cywilnym ubraniu i adiutanta brygady z gruba teczka pod pacha. Brygadier siadl za stolem posrodku. Twarz mial skwaszona i niezadowolona. Wsunal palec pod haftowany kolnierz, odciagnal go i pokrecil glowa. Cywil, niepozorny, niski czlowieczek ze zle ogolona, zolta i zwiotczala twarza bezszelestnie usadowil sie obok niego. Adiutant brygady nie siadajac otworzyl teke i zaczal przebierac papiery, niektore z nich podajac brygadierowi.

Pandi postal chwile jakby w niezdecydowaniu i tymi samymi odmierzonymi ruchami powrocil na dawne miejsce. Przy stole toczyla sie nieglosna rozmowa. „Bedziesz dzisiaj w stowarzyszeniu, Czaczu?” — pytal brygadier. — „Jestem zajety” — odpowiedzial rotmistrz zapalajac nowego papierosa. — „Szkoda, dzis bedzie tam dyskusja”. „Za pozno sie obejrzeli. Juz sie na ten temat wypowiedzialem”. „To nie byla najlepsza wypowiedz — powiedzial z lekkim wyrzutem cywil. — Poza tym zmieniaja sie okolicznosci i zmieniaja sie poglady”. — „U nas w legionie tak nie bywa” — powiedzial sucho rotmistrz. — Slowo daje, panowie — powiedzial kaprysnym tonem brygadier — warto sie jednak spotkac dzis w stowarzyszeniu…” — „Slyszalem, ze swieze krewetki przywiezli” — oswiadczyl adiutant nie przestajac grzebac w papierach. — „Pod piwo, co? Rotmistrzu!” — podtrzymal go cywil. — „Nie, panowie — powiedzial rotmistrz. — Mam jedno zdanie i juz je wypowiedzialem. A co sie tyczy piwa…” Dorzucil jeszcze cos niezrozumialego, cale towarzystwo rozesmialo sie, a pan rotmistrz Czaczu z zadowolona mina rozparl sie w krzesle. Potem adiutant przestal szperac w papierach, pochylil sie ku brygadierowi i cos mu szepnal na ucho. Brygadier przytaknal. Adiutant usiadl i powiedzial, zwracajac sie jakby do zelaznego taboretu:

— Nole Renadu.

Pandi popchnal drzwi, wychylil sie i glosno powtorzyl w kierunku korytarza:

— Nole Renadu.

W korytarzu cos sie poruszylo i do pokoju wszedl starszawy, dobrze ubrany, ale wymiety i rozczochrany mezczyzna. Nogi mu sie lekko plataly. Pandi ujal go za lokiec i posadzil na taborecie. Szczeknely zamykane drzwi. Mezczyzna glosno zakaszlal, oparl sie o kolana i dumnie uniosl glowe.

— Taaak — przeciagnal brygadier przerzucajac papiery i nagle szybko zatrajkotal: — Nole Renadu, piecdziesiat szesc lat, kamienicznik, radca miejski… Taak… Czlonek „Klubu Weteranow”, legitymacja czlonkowska numer… (cywil ziewnal zakrywajac usta dlonia, wyjal z kieszeni kolorowe pismo, polozyl je na kolanach i zaczal kartkowac). Zatrzymany tu a tu… W czasie rewizji zabezpieczono… Ta-ak… Co pan robil na ulicy Trebaczy w domu numer osiem?

— Jestem wlascicielem tego domu — odpowiedzial z godnoscia Renadu. — Naradzalem sie ze swoim zarzadca.

— Dokumenty sprawdzone? — zwrocil sie brygadier do adiutanta.

— Tak jest. Wszystko w porzadku.

— Taak — powiedzial brygadier. — Niech pan powie, panie Renadu, czy zna pan kogos z aresztowanych?

— Nie — odpowiedzial Renadu energicznie krecac glowa. — Zreszta, jeden z nich nazywa sie Ketszef… Zdaje mi sie, ze w moim domu mieszka niejaki Ketszef… Ale nie jestem pewien. Moze sie myle, a moze to nie w tym moim domu. Bo mam jeszcze dwa inne domy. Jeden z nich…

— Przepraszam — przerwal mu cywil nie podnoszac oczu znad czasopisma. — A o czym rozmawiali w celi pozostali aresztowani, nie zwrocil pan uwagi? — Eee — przeciagnal Renadu. — Musze sie przyznac… Mamy tam… Eee… Insekty… Wiec glownie o nich… Ktos tam wprawdzie szeptal po katach, ale szczerze mowiac zajmowalo mnie co innego… Ci ludzie budza we mnie odraze, jestem weteranem… Wolalem miec do czynienia z insektami che, che.

— Oczywiscie — zgodzil sie brygadier. — No coz, nie bedziemy pana przepraszac, panie Renadu. Oto panskie dokumenty, jest pan wolny. Dowodca warty! — powiedzial podniesionym glosem.

Pandi otworzyl drzwi i krzyknal:

— Dowodca warty do pana brygadiera!

— O zadnych przeprosinach nie moze byc mowy — powiedzial godnie Renadu. — Winny jestem wylacznie ja. Wlasciwie nawet nie ja, lecz przekleta dziedzicznosc… Pozwoli pan? — zapytal wskazujac na stol, gdzie lezaly dokumenty.

— Siedziec! — powiedzial polglosem Pandi.

Wszedl Gaj. Brygadier przekazal mu dokumenty, polecil oddac panu Renadu jego skonfiskowane mienie i pan Renadu zostal uwolniony.

— Dawajcie nastepnego — rozkazal brygadier.

— Rasze Musai — zwrocil sie adiutant do taboretu.

— Rasze Musai — powtorzyl Pandi w otwarte drzwi.

Rasze Musai okazal sie chudym, kompletnie wyczerpanym czlowieczkiem w postrzepionym szlafroku i jednym pantoflu. Ledwie zdazyl usiasc, kiedy brygadier poczerwienial na twarzy i wrzasnal: „Ukrywasz sie, draniu?” — na co Rasze Musai zaczal dlugo i zawile tlumaczyc, ze wcale sie nie ukrywa, ze ma chora zone i troje dzieci, ze zalega z komornym, ze go juz dwa razy zatrzymywano i wypuszczano, ze pracuje w fabryce jako stolarz i ze nic zlego nie zrobil. Maksym spodziewal sie, iz jego zaraz tez zwolnia, ale brygadier nagle podniosl sie i oswiadczyl, ze Rasze Musai, czterdziestodwuletni zonaty, robotnik, dwukrotnie aresztowany, oskarzony o przekroczenie przepisow meldunkowych, zostaje zgodnie z dekretem o zapobieganiu przestepczosci skazany na

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату