— Udawalem trupa. Dla informacji dodam, ze potrafie to bardzo dobrze robic. Pokazac?
— Prosze sie nie trudzic — powiedzial czlowiek w cywilnym ubraniu. Byl wsciekly. — Ta umiejetnosc jeszcze sie panu przyda.
Jednoreki nagle zaczal sie smiac. Smial sie glosno i wesolo, jak mlodzik. Maksym z przerazeniem zrozumial, ze smieje sie szczerze. Ludzie za stolem w milczeniu, jakby skamienieli, sluchali tego smiechu.
— Massaraksz! — powiedzial wreszcie jednoreki wycierajac lzy ramieniem. — Ale pogrozka! Pan zreszta jest jeszcze mlodym czlowiekiem. Wszystkie archiwa po przewrocie zostaly spalone i nawet nie wiecie, do jakiego stopnia skarleliscie. Likwidacja starych kadr byla wielkim bledem. Oni by was nauczyli beznamietnosci w pelnieniu swoich obowiazkow. Zbyt sie podniecacie. Zbyt nienawidzicie. A wasza robote trzeba wykonywac mozliwie sucho, urzedowo i za pieniadze. To na przesluchiwanym wywiera ogromne wrazenie. Nie ma nic potworniejszego niz tortury zadawane nie przez wroga, lecz przez urzednika. Spojrzcie na moja lewa reke. Odpilowali mi ja w dobrej przedwojennej defensywie na trzy raty, a kazdej „operacji” towarzyszyla obszerna korespondencja. Oprawcy wykonywali ciezka, niewdzieczna prace. Nudzili sie. Pilowali moja reke i kleli nedzarskie pensje. Bylem tak przerazony, ze jedynie najwyzszym wysilkiem woli powstrzymalem sie od sypania… A teraz… Przeciez widze, jak mnie nienawidzicie. Wy mnie, a ja was. Cudownie! Ale wy mnie nienawidzicie niepelne dwadziescia lat, ja zas was ponad trzydziesci. Pan jeszcze wtedy pieszo pod stol wchodzil i ciagnal koty za ogon, mlody czlowieku.
— Aaa — powiedzial cywil. — Stary wrobel. Przyjaciel robotnikow. Myslalem, ze was juz wszystkich wytlukli.
— Niech sie pan nawet nie ludzi — usmiechnal sie jednoreki. — Trzeba sie jednak orientowac w swiecie, w ktorym sie zyje. Potworna ignorancja, nie warto z panem rozmawiac.
— Moim zdaniem wystarczy — powiedzial brygadier zwracajac sie do cywila.
Cywil cos pospiesznie napisal na gazecie i podsunal brygadierowi. Brygadier bardzo sie zdziwil, zabebnil palcami po brodzie i popatrzyl z niedowierzaniem na cywila. Cywil usmiechnal sie. Wowczas brygadier wzruszyl ramionami, pomyslal chwile i zwrocil sie do rotmistrza:
— Swiadek Czaczu! Jak oskarzony zachowywal sie w momencie aresztowania?
— Lezal martwym bykiem — odpowiedzial ponuro rotmistrz.
— To znaczy nie stawial oporu. Taak… — Brygadier pomyslal jeszcze chwile, wstal i oglosil wyrok. Oskarzony numer siedemdziesiat trzy trzynascie zostal skazany na kare smierci, terminu wykonania wyroku nie okreslono, do czasu egzekucji podsadny bedzie przebywal na katordze. Na twarzy rotmistrza Czaczu pojawil sie wyraz pogardliwego zdumienia, a jednoreki, kiedy go wyprowadzono, cichutko smial sie i krecil glowa, jakby mowil: „No, no, no…”
Nastepnie wprowadzono podejrzanego numer siedemdziesiat trzy czternascie. To byl ten czlowiek, ktory krzyczal tarzajac sie po podlodze. Teraz dygotal ze strachu, ale zachowywal sie wyzywajaco. Juz od progu krzyknal, ze odpowiadal nie bedzie i laski nie potrzebuje. Rzeczywiscie milczal i nie odpowiedzial na zadne pytanie. Nawet na pytanie cywila: czy nie skarzy sie na zle traktowanie? Skonczylo sie na tym, ze brygadier popatrzyl na cywila i mruknal pytajaco. Cywil skinal glowa i powiedzial: „Tak. Do mnie”. Wygladal na bardzo zadowolonego.
Pozniej brygadier przerzucil pozostale dokumenty i powiedzial: „Chodzmy cos zjesc, panowie. Nie mozna przeciez…” Sad wyszedl, a Maksymowi i Pandiemu pozwolono stac na „spocznij”. Kiedy rotmistrz rowniez wyszedl, Pandi powiedzial:
— Widziales, co za dranie? Gorsi od zmij, slowo daje. Bo o co tu chodzi? Gdyby ich glowa nie bolala, jak bys poznal, ze to wyrodki? Strach pomyslec, co by wtedy bylo…
Maksym nie odezwal sie. Nie chcialo mu sie mowic. Obraz swiata, ktory jeszcze wczoraj wydawal mu sie tak logiczny i klarowny, teraz zmacil sie i utracil ostre kontury. Pandi zreszta nie potrzebowal replik. Zdjal rekawiczki, zeby ich nie zabrudzic, wyciagnal z kieszeni torebke prazonych orzeszkow, poczestowal Maksyma i zaczal opowiadac, jak bardzo nie znosi tego posterunku. Po pierwsze boi sie zarazic od wyrodkow. Po drugie niektorzy z nich, jak na przyklad ten jednoreki, zachowuja sie tak bezczelnie, ze trudno sie powstrzymac i nie rabnac ich w leb. Pewnego razu nie wytrzymal i rabnal. O malo go do kandydata nie zdegradowali. Szczesliwie rotmistrz go obronil. Wsadzil tylko na dwadziescia dni do paki i dal jeszcze czterdziesci dni koszarniaka…
Maksym gryzl orzeszki, sluchal jednym uchem i milczal. Nienawisc — myslal. — — Ci nienawidza tych, a ci tych. Za co?… Najobrzydliwsze panstwo… Dlaczego? O co mu chodzilo? Zgnoili narod… Jak? Co to moze znaczyc?… W dodatku ten cywil… Niemozliwe, aby robil aluzje do tortur. To przeciez bylo dawno, w sredniowieczu… Zreszta… Faszyzm… Tak, nie tylko w sredniowieczu… Moze to jest panstwo faszystowskie? Massaraksz, co to jest faszyzm? Agresja, rasizm… Hitler… Tak, tak: teoria rasy panow, masowe mordy, ludobojstwo, podboj swiata… Gaj — faszysta? I Rada? Nie, to niemozliwe… Pan rotmistrz? Hm… Warto by teraz dociec, jaki zwiazek zachodzi miedzy chora glowa a sklonnoscia do opozycji. Dlaczego tylko wyrodki staraja sie zniszczyc system OPB? I w dodatku nie wszystkie wyrodki?
— Panie Pandi — powiedzial. — Wszyscy Chontyjczycy sa wyrodkami? Nie slyszal pan?
Pandi gleboko sie zamyslil.
— Jak by ci to… Rozumiesz… — wydukal wreszcie. — My jestesmy glownie od spraw wewnetrznych, od wyrodkow miejskich i dzikich, tych z poludnia. A co tam w Chontii albo, powiedzmy, gdzie indziej, tego pewnie w armii ucza. Powinienes tylko wiedziec, ze Chontyjczycy sa najgorszymi wrogami zewnetrznymi naszego panstwa. Przed wojna nam podlegali, a teraz mszcza sie przewrotnie. A wyrodki — to wrogowie wewnetrzni. Zrozumiales?
— Mniej wiecej — odrzekl Maksym i Pandi natychmiast wsolil mu nagane: w legionie tak sie nie odpowiada, w legionie mowi sie „tak jest” albo „nie”. „Mniej wiecej” to wyrazenie czysto cywilne, tak kapralowej siostrze mozesz odpowiadac, a tu nie wolno, tu jest sluzba…
Dlugo by sie pewnie jeszcze rozwodzil, bo temat byl bardzo wdzieczny, bliski jego sercu, sluchacz zas uwazny i pelen szacunku, ale wrocili panowie oficerowie. Pandi przerwal w pol slowa, wyszeptal „bacznosc!” i po wykonaniu niezbednych ewolucji pomiedzy stolem i metalowym taboretem zastygl w bezruchu. Maksym rowniez znieruchomial.
Panowie oficerowie byli w wysmienitych humorach. Rotmistrz Czaczu glosno, poblazliwym tonem opowiadal, jak to w dziewiecdziesiatym szostym przylepiali surowe ciasto bezposrednio do rozpalonego pancerza czolgu i palce potem lizali. Brygadier i cywil oponowali. Zolnierska krzepa swoja droga — mowili — ale kuchnia oficerska powinna byc na poziomie i im mniej konserw, tym lepiej. Adiutant przymknal do polowy oczy i zaczal nagle z pamieci cytowac jakas ksiazke kucharska. Wszyscy zamilkli i dosyc dlugo sluchali go z jakims dziwnym rozrzewnieniem na twarzach. Pozniej adiutant zakrztusil sie i zakaszlal, a brygadier powiedzial z westchnieniem:
— Taak… Ale trzeba jednak konczyc robote…
Adiutant ciagle jeszcze kaszlac otworzyl teczke, pogrzebal w papierach i powiedzial zdlawionym glosem:
— Ordia Tader.
Weszla kobieta, rownie blada i niemal przezroczysta jak wczoraj. Wygladala, jakby sie jeszcze nie ocknela z omdlenia. Ale kiedy Pandi wyciagnal reke, zeby ja ujac za lokiec i posadzic, odsunela sie od niego gwaltownie, niczym od gada i Maksymowi wydalo sie, ze zaraz uderzy. Nie uderzyla, miala skute rece, powiedziala tylko dobitnie: „Nie dotykaj mnie, fagasie!” Wyminela Pandiego i usiadla na taborecie.
Brygadier zadal jej zwyczajne pytanie. Nie odpowiedziala. Cywil przypomnial jej o dziecku i mezu. Jemu rowniez nie odpowiedziala. Siedziala wyprostowana. Maksym nie widzial jej twarzy, widzial jedynie napieta, chuda szyje pod rozsypanymi jasnymi wlosami. Potem nieoczekiwanie powiedziala spokojnym, niskim glosem:
— Jestescie wszyscy oglupieni. Otumanieni mordercy!… Wszyscy umrzecie. Ty, brygadierze, nie znam cie, widze cie pierwszy i ostatni raz, umrzesz okropna smiercia. Niestety nie z mojej reki. Ale to bedzie paskudna smierc. Ty tez bydlaku z tajnej policji. Dwoch takich samych osobiscie wykonczylam. Ja bym i ciebie teraz zatlukla, dobralabym sie do ciebie, gdyby nie te fagasy za moimi plecami… — Nabrala oddechu. — Ty tez, czarnopyskie mieso armatnie, ty tez oprawco, trafisz w nasze rece. Gel spudlowal, ale znam ludzi, ktorzy nie spudluja.
Nie przerywali i sluchali uwaznie. Mozna bylo pomyslec, ze gotowi sa sluchac jej godzinami. Kobieta nagle wstala i ruszyla ku stolowi, ale Pandi chwycil ja za ramie i rzucil z powrotem na taboret. Wtedy splunela ze wszystkich sil, ale slina nie doleciala do stolu, ona zas nagle skurczyla sie i zaplakala. Przez jakis czas patrzyli, jak ona placze. Potem brygadier wstal i skazal ja na unicestwienie w ciagu czterdziestu osmiu godzin. Pandi chwycil