skazana za lokiec i wyrzucil za drzwi. Cywil gwaltownie zatarl rece, usmiechnal sie i powiedzial do brygadiera: „To nam sie udalo. Kapitalnie rozpracowane”. Brygadier odpowiedzial mu: „Podziekuj rotmistrzowi”. Rotmistrz warknal: „Jezyk!” — i wszyscy zamilkli.

Pozniej adiutant wezwal Memo Gramenu. Z nim sie w ogole nie cackano. To byl ten, ktory strzelal w korytarzu. Tu wszystko bylo jasne: opor zbrojny przy aresztowaniu. Nawet pytan mu nie zadawali. Gramenu siedzial na taborecie, ciezki, zgarbiony i kiedy brygadier odczytywal wyrok smierci, obojetnie patrzyl w sufit kolyszac w lewej rece prawa, ktorej wywichniete palce owinal szmata. Maksymowi wydalo sie, ze wyczuwa w nim jakis nienaturalny spokoj, zimna obojetnosc w stosunku do tego, co sie wokol niego dzialo, nie potrafil jednak rozeznac sie w swoich odczuciach.

Skazanca jeszcze nie zdazyli wyprowadzic, gdy juz adiutant zaczal z ulga wkladac papiery do teczki, brygadier wdal sie w rozmowe z cywilem o kolejnosci awansow, a rotmistrz Czaczu podszedl do Maksyma i Pandiego i kazal im odejsc. W jego przezroczystych oczach Maksym dostrzegl wyrazna drwine i pogrozke, ale nie chcialo mu sie o tym myslec. Z jakas abstrakcyjna ciekawoscia i wspolczuciem rozmyslal o czlowieku, ktory bedzie zabijal kobiete. To bylo potworne, to bylo niewyobrazalne, ale ktos to bedzie musial zrobic w ciagu najblizszych czterdziestu osmiu godzin.

Rozdzial VIII

Gaj przebral sie w pizame, powiesil mundur do szafy i obrocil sie do Maksyma. Kandydat Sym siedzial na lozku polowym, ktore mu Rada postawila w wolnym kacie, jeden but zdjal i trzymal w reku, a do drugiego jeszcze sie nie zabral. Wzrok mial wbity w sciane, usta polotwarte. Gaj podkradl sie z boku, pstryknal go w nosi i jak zwykle chybil, bo w ostatniej chwili Mak zrobil unik glowa.

— O czym tak myslisz? — zapytal figlarnie Gaj. — Zalujesz, ze Rady nie ma? Tu ci sie, bracie, nie powiodlo, ona dzis pracuje na popoludniowej zmianie.

Mak slabo sie usmiechna i zaczal sciagac drugi but.

— Dlaczego nie ma? — powiedzial nieuwaznie. — Mnie nie oszukasz. — Znow znieruchomial. — Gaj — powiedzial — zawsze mi mowiles, ze oni to robia za pieniadze…

— Kto? Wyrodki?

— Tak. Czesto o tym mowiles i mnie, i chlopakom… Platni agenci Chontii… Porucznik tez ciagle to powtarza, codziennie to samo.

— A jakze inaczej? — powiedzial Gaj. Pomyslal, ze Makowi znow chodzi o monotonne powtarzanie znanych rzeczy. — Ty jednak jestes dziwak, Mak. Skad mamy brac nowe slowa, skoro wszystko pozostaje po staremu? Wyrodki, jak byli wyrodkami, tak wyrodkami zostali. Dostali pieniadze od wroga i nadal dostaja. W zeszlym roku na przyklad nakrylismy pewne towarzystwo za miastem. W piwnicy mieli pelne worki pieniedzy. Skad uczciwy czlowiek wezmie takie pieniadze? Przeciez to nie byli przemyslowcy ani bankierzy…

Mak porzadnie ustawil buty pod sciana, wstal i zaczal rozpinac kombinezon.

— Gaj — powiedzial — czy nie zdarzylo ci sie kiedys, ze mowiono ci cos o czlowieku, a ty spojrzales na niego i poczules: to niemozliwe. Pomylka. Blad.

— Zdarzalo sie — powiedzial Gaj z nachmurzona twarza. — Ale jezeli myslisz o wyrodkach…

— Tak. Wlasnie o nich. Patrzylem dzis na nich i myslalem sobie: ludzie jak ludzie, lepsi i gorsi, odwazni i tchorzliwi, ale wcale nie bestie, jak wy wszyscy uwazacie… Poczekaj, nie przerywaj. Nie wiem tez, czy szkodza, czy nie szkodza, to znaczy sadzac ze wszystkiego szkodza, ale nie wierze, aby byli przekupieni.

— Jak to, nie wierzysz?! — spytal Gaj, chmurzac sie jeszcze bardziej. — No, powiedzmy, mnie mozesz nie wierzyc, bo ktoz to jestem ja. Ale panu rotmistrzowi? Brygadierowi?

Maksym zrzucil kombinezon, podszedl do okna i zaczal wygladac na ulice z czolem przycisnietym do szyby i obiema rekami na ramie.

— Dlaczego zaraz klamia — powiedzial wreszcie. — A moze po prostu sie myla?

— Myla sie… — powtorzyl ze zdumieniem Gaj patrzac na jego nagie plecy. — Kto sie myli? Pan brygadier?! — No dobrze — powiedzial Mak odwracajac sie ku niemu. — Przeciez nie mowimy teraz o brygadierze. Rozmawiamy o wyrodkach. Wezmy na przyklad ciebie… Umrzesz za swoja sprawe, jesli zajdzie potrzeba?

— Umre —powiedzial Gaj. — Ty tez umrzesz.

— Racja! Umrzemy. Ale zginiemy za sprawe, nie za komisniak przeciez i nie za pieniadze. Dajcie mi nawet tysiac milionow waszych papierkow, to i tak nie zgodze sie dla nich narazac na niebezpieczenstwo, na smierc!… Czyzbys ty sie zgodzil?

Oczywiscie, ze nie — odpowiedzial Gaj. — Ten dziwak Mak zawsze cos takiego wymysli…

— No wiec?

— Co?

— Jak to co?! — powiedzial Maksym niecierpliwie. — Ty nie zgodzisz sie umierac za pieniadze. A wyrodki sie zgadzaja? Co za brednie!…

— Ale to sa wyrodki! — powiedzial Gaj z przekonaniem. — Dlatego przeciez sa wyrodkami! Dla nich pieniadze sa najwazniejsze, dla nich nie ma nic swietego. Potrafia bez zmruzenia oka dziecko udusic, zdarzaly sie takie wypadki… Zrozum, ze jezeli czlowiek stara sie zniszczyc system OPB, to nie moze byc czlowiekiem! To wyrafinowany morderca!

— Nie wiem, nie wiem — powiedzial Maksym. — Dzis ich sadzono. Gdyby zdradzili kamratow, mogli zachowac zycie, wykpiliby sie katorga. A oni milczeli! To znaczy, ze kamraci sa dla nich wazniejsi niz pieniadze? Drozsi niz zycie?

— To nie jest takie proste — zaproponowal Gaj. — Oni wszyscy w mysl prawa zostaja skazani na smierc. Bez sadu, widziales przeciez, jak sie to odbywa.

Patrzyl na Maka i widzial, ze przyjaciel sie waha, jest zdezorientowany. Dobre ma serce, zielony jeszcze, nie rozumie, ze z wrogiem trzeba postepowac okrutnie. Rabnac by piescia w stol, krzyknac, zeby sie zamknal, nie gadal niepotrzebnie, nie plotl, co slina na jezyk przyniesie, zeby sluchal starszych, zanim sie sam we wszystkim nie nauczy rozeznawac. Ale przeciez Mak to nie jakis tepy ciemniak. Trzeba mu tylko porzadnie wytlumaczyc, a sam zrozumie.

— Nie! — powiedzial uparcie Mak. — Nie mozna nienawidzic za pieniadze. A oni nienawidza… Tak nas nienawidza, ze nie wiedzialem, iz ludzie potrafia tak nienawidzic. Ty ich mniej nienawidzisz niz oni ciebie. Dlatego chcialbym wiedziec za co?

— Posluchaj — powiedzial Gaj. — Wytlumacze ci jeszcze raz. Po pierwsze, to sa wyrodki. Oni w ogole nienawidza wszystkich normalnych ludzi. Oni z natury sa zlosliwi. Jak szczury. A w dodatku my im przeszkadzamy! Oni by chcieli zrobic swoja brudna robote, dostac forse i zyc jak paczki w masle. A my im mowimy: nie, panowie, nie da rady! Wiec co, moze maja nas za to kochac?

— Jezeli wszyscy sa tacy zawzieci, to dlaczego ten… kamienicznik… nie jest zawziety? Dlaczego go wypuszczono, jezeli oni wszyscy sa na obcym zoldzie?

Gaj rozesmial sie.

— Kamienicznik to tchorz. Takich tez jest pod dostatkiem. Nienawidza nas, ale sie boja. Wola zyc z nami w przyjazni. A zreszta to jest kamienicznik, bogaty czlowiek, jego tak latwo nie da sie przekupic. To cos innego niz ten dentysta… Smieszny jestes, Mak, zupelnie jak dziecko! Ludzie nie bywaja przeciez jednakowi. Wyrodek tez jest kazdy inny.

— To juz wiem — przerwal mu niecierpliwie Maksym. — Ale wezmy wlasnie tego dentyste. Daje glowe, ze nikt go nie przekupywal. Nie moge tego dowiesc, ja to czuje. To bardzo odwazny i uczciwy czlowiek.

— Wyrodek!

— Niech ci bedzie wyrodek. Ale to bardzo odwazny i porzadny wyrodek. Widzialem jego biblioteke. To wyksztalcony czlowiek. On wie tysiac razy wiecej od ciebie i od porucznika. Dlaczego z nami walczy? Jezeli nasza sprawa jest sluszna, dlaczego ten kulturalny, wyksztalcony czlowiek nie moze tego pojac? Dlaczego u progu smierci krzyczy nam w twarz, ze jest z ludem, a przeciwko nam?

— Wyksztalcony wyrodek to wyrodek do kwadratu — powiedzial Gaj pouczajacym tonem. — Nienawidzi nas

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату