pozytecznosc tego rozwiazania. Moze pani jednak robic, co uwaza za stosowne, oczywiscie nieoficjalnie. Nie bede stawal na drodze. Ani im, skoro o tym mowa. Ale nie moge przyznac tym pacjentom zadnej wladzy ani specjalnego statusu, rozumie pani? Nie przerwe tez ich leczenia. – Spojrzal na Strazaka, potem zatrzymal wzrok na Francisie. – Sytuacja kazdego z tych panow jest inna – powiedzial. – Trafili do szpitala w roznych okolicznosciach i przebywaja tu na roznych zasadach. Korzystanie z ich pomocy raczej przysporzy pani klopotow.
Lucy machnela reka, jakby chciala skomentowac te uwage, ale zawahala sie. Kiedy sie odezwala, w jej glosie pobrzmiewala sztywna oficjalnosc, podkreslajaca zgode.
– Oczywiscie. Calkowicie to rozumiem.
Znow na chwile zapadla cisza.
– Nie musze chyba mowic – podjela Lucy – ze powod mojego pobytu tutaj, to, co mam nadzieje osiagnac i jak chce to osiagnac, pozostaje tajemnica.
– Mysli pani, ze oglosilbym publicznie, ze w szpitalu chodzi sobie grozny morderca? – spytal Gulptilil. – Bez watpienia wywolaloby to panike, a w niektorych przypadkach mogloby cofnac proces leczenia o cale lata. Musi pani prowadzic sledztwo najdyskretniej, jak to mozliwe, choc obawiam sie, ze plotki i domysly pojawia sie niemal natychmiast. Wywola je sama pani obecnosc w tych murach. Zadawanie pytan zrodzi niepewnosc. To nieuniknione. Oczywiscie, czesc personelu trzeba poinformowac, w mniejszym czy wiekszym stopniu. To niestety rowniez nieuniknione i nie umiem przewidziec, jak moze wplynac na pani dochodzenie. Mimo to zycze szczescia. Wydziele jedna z sal terapeutycznych w budynku Amherst, niedaleko miejsca zbrodni, gdzie bedzie pani mogla przeprowadzac przesluchania. Wystarczy, ze przed kazda rozmowa powiadomi pani przez pager z dyzurki pielegniarek mnie lub pana Evansa. W porzadku?
Lucy kiwnela glowa.
– Brzmi rozsadnie. Dziekuje, doktorze – dodala. – Doskonale rozumiem pana obawy i bede sie bardzo starala zachowac swoje dzialania w tajemnicy. – Przerwala, bo uswiadomila sobie, ze nie minie wiele czasu, zanim caly szpital zrozumie, dlaczego sie tu znalazla. A przynajmniej ci jego mieszkancy, ktorzy pozostawali w wystarczajacym kontakcie z rzeczywistoscia by w ogole sie tym przejac. Uswiadomila sobie rowniez, ze musi sie przez to jeszcze bardziej spieszyc. – Mysle tez, ze chocby dla wygody, powinnam przez ten czas zamieszkac tu, w szpitalu.
Doktor przez krotka chwile to rozwazal. Na jego ustach pojawil sie paskudny usmieszek, jednak zaraz zniknal. Francis podejrzewal, ze jako jedyny to zauwazyl.
– Oczywiscie – powiedzial Gulptilil. – Mamy wolna sypialnie w budynku stazystow.
Francis zrozumial, ze doktor nie musi precyzowac, kto byl jej dotychczasowym mieszkancem.
Kiedy wrocili, na korytarzu budynku Amherst stal Gazeciarz. Usmiechnal sie na ich widok.
– Nauczyciele z Holyoke rozwazaja nowy uklad zwiazkowy – oznajmil z ozywieniem. – „Springfield Union- News”, strona B-l. Czesc, Mewa, co robisz? Soksi stawiaja w weekend czolo Jankesom; problem z miotajacymi, „Boston Globe”, strona D-l. Idziesz na spotkanie z panem Zlym? Szukal cie i nie wygladal na zadowolonego. Kim jest twoja przyjaciolka? Bardzo ladna babka. Chcialbym ja poznac.
Pomachal reka i usmiechnal sie niesmialo do Lucy Jones, potem wyjal spod pachy gazete, rozlozyl ja i ruszyl przed siebie korytarzem, troche jak pijany, ze wzrokiem wbitym w druk, skupiony na zapamietywaniu kazdego slowa. Minal dwoch mezczyzn, jednego starego, drugiego w srednim wieku, ubranych w luzne, szpitalne pizamy; zaden z nich w obecnym dziesiecioleciu nie czesal wlosow. Obaj stali na srodku korytarza, niedaleko siebie, i cicho mowili. Wygladali, jakby rozmawiali ze soba, dopoki czlowiek nie przyjrzal sie ich oczom; wtedy okazywalo sie, ze nie rozmawiali z nikim, a juz na pewno nie ze soba nawzajem, i ze kazdy z nich jest zupelnie nieswiadomy obecnosci drugiego. Francisowi przeszlo przez mysl, ze tacy ludzie sa czescia architektury szpitala tak samo jak meble, sciany czy drzwi. Kleo nazywala katatonikow katonami; Francis uznal to okreslenie za rownie dobre, jak kazde inne. Zobaczyl, jak idaca korytarzem kobieta nagle sie zatrzymuje. Potem rusza. Zatrzymuje sie. Rusza. Zachichotala i poszla swoja droga, ciagnac za soba dluga, rozowa podomke.
– To nie jest swiat, jakiego mogla sie pani spodziewac. – Francis uslyszal slowa Petera Strazaka.
Lucy miala wielkie oczy.
– Wie pani cos o szalenstwie? – spytal Peter.
Pokrecila glowa.
– Nie miala pani w rodzinie zadnej szurnietej ciotki Marty ani wujka Freda? Dziwaka kuzyna Timmy’ego, ktory lubil meczyc male zwierzatka? Moze sasiada, ktory mowil do siebie albo wierzyl, ze prezydent jest kosmita?
Pytania Petera sprawily, ze Lucy sie rozluznila. Pokrecila glowa.
– Chyba mam szczescie – powiedziala.
– No, Mewa moze pania nauczyc wszystkiego, co musi pani wiedziec o szalenstwie – stwierdzil Peter i sie zasmial. – Jest ekspertem, prawda, Mewa?
Francis nie wiedzial, co powiedziec, wiec tylko przytaknal bez slowa. Na twarzy prokurator zobaczyl niekontrolowane uczucia i pomyslal, ze wpasc do Western State z pomyslami to jedno, ale zrobic z nimi cokolwiek to juz cos zupelnie innego. Lucy miala wyraz twarzy kogos, kto mierzy wzrokiem wznoszacy sie przed nim szczyt z mieszanina powatpiewania i pewnosci siebie.
– A wiec – ciagnal Peter – skad zaczniemy, panno Jones?
– Stad – powiedziala energicznie. – Od miejsca zbrodni. Musze sie rozejrzec tam, gdzie popelniono morderstwo. Potem przyjrze sie calemu szpitalowi.
– Wycieczka? – spytal Francis.
– Dwie wycieczki – odparl Peter. – Jedna, podczas ktorej obejrzymy budynek – zatoczyl reka duze kolo – i druga, ktora zacznie badac to. – Postukal sie w czolo.
Maly Czarny i jego brat odprowadzili ich z powrotem do Amherst, ale tam ich zostawili i pograzyli sie w rozmowie przy dyzurce pielegniarek. Duzy Czarny zniknal potem w jednej z przyleglych sal sesyjnych, a Maly z usmiechem podszedl do grupy.
– To cholernie niezwykla sytuacja – zagail przyjaznym tonem.
Lucy nie odpowiedziala, a Francis probowal wyczytac z twarzy malego mezczyzny, co ten naprawde myslal o biezacych wydarzeniach. Okazalo sie to, przynajmniej na poczatku, niemozliwe.
– Moj brat poszedl przygotowac pani nowe biuro, panno Jones – oznajmil Maly Czarny. – A ja uprzedzilem dyzurne pielegniarki, ze zostanie tu pani co najmniej kilka dni. Jedna z nich pokaze pani pozniej droge do budynku stazystow. Domyslam sie tez, ze pan Evans przeprowadza wlasnie dluga i ponura rozmowe z dyrektorem i ze niedlugo bedzie chcial porozmawiac z pania.
– Pan Evans jest psychologiem?
– Tego budynku. Zgadza sie.
– I sadzi pan, ze nie bedzie zachwycony moja obecnoscia? – Lucy usmiechnela sie kpiaco.
Maly Czarny pokiwal glowa.
– Musi pani cos zrozumiec…
– Co takiego?
– No, Peter i Mewa mogliby opowiedziec o tym tak samo dobrze jak ja, ale zeby nie przedluzac: w szpitalu najwazniejsze jest, zeby wszystko toczylo sie gladko i bez problemow. Wszystko co inne, niezwykle, denerwuje ludzi.
– Pacjentow?
Tak, pacjentow. A jesli pacjenci sa zdenerwowani, zdenerwowany jest personel medyczny. Personel sie denerwuje, to denerwuja sie administratorzy. Rozumie pani? Ludzie nie lubia problemow. I dotyczy to wszystkich. Stuknietych. Starych. Mlodych. Normalnych. A jakos mi sie nie wydaje, zeby zamierzala pani omijac klopoty, panno Jones. Mysle nawet, ze bedzie wrecz odwrotnie. – Maly Czarny powiedzial to z szerokim usmiechem, jak dobry zart. Lucy Jones zauwazyla to i uniosla lekko ramiona.
– A pan? I pana wielki brat? Co wy dwaj o tym myslicie?
Maly Czarny zasmial sie krotko.
– To, ze on jest duzy, a ja maly, nie znaczy, ze nie przychodzi nam to samo do glowy. Nie, prosze pani. Myslenie nie ma nic wspolnego z wygladem. – Wskazal grupki pacjentow chodzacych po korytarzu, a Lucy Jones dostrzegla prawde w jego slowach. Pielegniarz odetchnal i popatrzyl na prokurator. Kiedy sie odezwal, mowil cicho, zeby nikt inny nie slyszal. – Moze obaj myslimy, ze stalo sie tu cos zlego, i wcale nam sie to nie podoba, bo