Francis sie rozgladal. Niektorzy pacjenci grali w gry planszowe jak monopol czy ryzyko, kilkoro w szachy i warcaby, a jeszcze inni w karty. Ulubiona gra karciana w swietlicy byly kierki. Pigula zabronil pokera, bo za czesto jako zetonow uzywano papierosow i niektorzy pacjenci zaczeli je gromadzic. To musieli byc ci mniej szaleni, pomyslal Francis, albo tacy, ktorzy przyjezdzajac do szpitala, nie zostawili za drzwiami wszystkiego, co laczylo ich ze swiatem zewnetrznym. On sam nalezal do tej kategorii; chor jego wewnetrznych glosow zgodzil sie z ta klasyfikacja. Dalej, oczywiscie, byli katoni, wloczacy sie dookola, rozmawiajacy z nikim i ze wszystkimi jednoczesnie. Niektorzy tanczyli. Inni powloczyli nogami. Jeszcze inni chodzili szybkim krokiem w te i z powrotem. Ale wszyscy zyli we wlasnym swiecie i podazali za wizjami tak odleglymi, tak nierzeczywistymi, ze Francis mogl jedynie zgadywac, co takiego widzieli. Kiedy na nich patrzyl, robilo mu sie smutno. Troche tez go przerazali, bo bal sie, ze moze sie stac taki sam jak oni. Czasami, myslal, waga jego zycia przechylala sie bardziej w ich strone niz w strone normalnosci. Uwazal wspolmieszkancow za zgubionych.
Nad wszystkim unosila sie niebieskawa mgielka papierosowego dymu. Francis nie znosil swietlicy i staral sie jej unikac.
Tu wszystkie niekontrolowane mysli puszczano luzem.
Kleo oczywiscie rzadzila przy stole do ping-ponga i w jego bezposredniej okolicy.
Zywiolowosc i grozny wyglad poteznej kobiety odstraszaly wiekszosc pacjentow. Francisa zreszta rowniez, do pewnego stopnia. Jednoczesnie jednak uwazal, ze Kleo ma w sobie zywotnosc, ktorej innym brakowalo i ktora lubil; wiedzial, ze potrafila byc zabawna i czesto udawalo sie jej rozsmieszac innych, co w szpitalu stanowilo rzadka i cenna umiejetnosc. Wypatrzyla go i wyszczerzyla sie w szerokim usmiechu.
– Mewa! Sprobujesz sie ze mna? – spytala.
– Tylko jesli mnie zmusisz – odparl Francis.
– A wiec nalegam. Zmuszam cie. Prosze… Podszedl do stolu i podniosl paletke.
– Musze z toba porozmawiac o tym, co widzialas zeszlej nocy.
– W nocy morderstwa? Przyslala cie ta prokurator? Kiwnal glowa.
– To ma cos wspolnego ze zdrajca, ktorego szuka?
– Zgadza sie.
Kleo przez chwile sie namyslala, potem podniosla mala, pingpongowa pilke i przyjrzala sie jej uwaznie.
– Zrobimy tak – powiedziala. – Mozesz mnie pytac w trakcie gry. Dopoki nie skusisz, ja bede odpowiadac. Taka mala gra w grze, rozumiesz?
– Sam nie wiem… – zaczal Francis, ale Kleo zbyla jego protest nonszalanckim machnieciem reki.
– To bedzie wyzwanie – dodala.
Z tymi slowami zaserwowala. Francis wychylil sie nad zielonym stolem i odbil pileczke. Kleo bez trudu przyjela podanie; rozlegl sie rytmiczny stukot.
– Myslalas o tym, co wtedy widzialas? – spytal Francis, wyciagajac sie nad stolem.
– Oczywiscie – odparla Kleo. – I im wiecej o tym mysle, tym bardziej mnie to intryguje. W naszym Egipcie wiele sie dzieje. Rzym tez ma tu swoje interesy, nieprawdaz?
– Jak to? – spytal Francis, tym razem chrzakajac z wysilku, ale nie wypadajac z gry.
– To co widzialam, trwalo zaledwie kilka sekund – ciagnela Kleo – ale mysle, ze bardzo duzo powiedzialo.
– Mow dalej.
Kleo odbila nastepna pilke troche mocniej i pod mniejszym katem, tak ze Francis musial przyjac ja bekhendem, co zrobil, ku wlasnemu zaskoczeniu. Kleo zasmiala sie wesolo, bez trudu odparowujac kontre przeciwnika.
– To, jak wszedl, jak sie rozejrzal, co zrobil – wysapala – powiedzialo mi, ze raczej sie nie bal.
– Nie rozumiem.
– Oczywiscie, ze rozumiesz – stwierdzila Kleo, tym razem posylajac mu latwo pilke na srodek stolu. – Wszyscy sie tu czegos boimy, prawda, Mewa? Albo tego, co tkwi w nas samych, albo tego, co tkwi w innych, albo tego, co jest na zewnatrz. Boimy sie zmian. Boimy sie, ze nic sie nie zmieni. Martwiejemy na kazde odstepstwo od normy, przeraza nas zmiana codziennosci. Kazdy chce byc inny, ale to zarazem zagrozenie najwieksze ze wszystkich. A wiec kim jestesmy? Zyjemy w swiecie tak niebezpiecznym, ze sie nas wyparl. Teraz pojmujesz?
Wszystko, co powiedziala Kleo, pomyslal Francis, to prawda.
– Chcesz powiedziec, ze jestesmy jencami?
– Wiezniami. Jasne – stwierdzila Kleo. – Wszystko nas wiezi. Sciany. Lekarstwa. Wlasne mysli. – Tym razem uderzyla pilke troche mocniej, ale tak, by Francis mogl ja odebrac. – Ale czlowiek, ktorego widzialam, nie byl wiezniem. A jesli byl, wtedy to, co sobie wyobraza, jest zupelnie inne niz w przypadku reszty.
Francis trafil pilka w siatke. Potoczyla sie z powrotem do niego.
– Punkt dla mnie – oznajmila Kleo. – Serwuj.
Francis poslal pileczke nad stolem i znow przestrzen wypelnilo rytmiczne stukanie.
– Nie bal sie, kiedy otwieral drzwi do waszego dormitorium… – myslal glosno.
Kleo zlapala pilke w powietrzu, przerywajac gre. Nachylila sie do Francisa.
– Ma klucze – szepnela. – Klucze do czego? Do drzwi w budynku Amherst? Czy dalej? Do innych dormitoriow? Schowkow? Biura w budynku administracji? A mieszkania personelu? Czy jego klucze pasuja do ich drzwi? Czy moze otworzyc brame wjazdowa, Francis? I po prostu stad wyjsc, kiedy tylko chce? – Znow zaserwowala.
Francis przez chwile sie zastanawial.
– Klucze to wladza, prawda?
Klik, klik, odbijala sie pileczka od stolu.
– Dostep zawsze oznacza wladze – oswiadczyla Kleo stanowczym tonem. – Klucze wiele mowia – dodala. – Zastanawiam sie, skad je wzial.
– Po co przyszedl do waszej sali, ryzykujac, ze ktos go zobaczy? Kleo nie odpowiadala przez kilka odbic pilki nad siatka.
– Moze dlatego, ze mogl. Francis znow sie zastanowil.
– Jestes pewna, ze nie poznalabys go, gdyby znow sie zjawil? – spytal. – Przypomnialas sobie, jakiego byl wzrostu, jakiej budowy? Pamietasz cokolwiek, co go wyroznialo? Cos, czego moglibysmy szukac…
Kleo pokrecila glowa. Wziela gleboki oddech i pozornie skupila sie na grze, z kazdym uderzeniem nabierajac szybkosci. Francis byl nieco zaskoczony, ze dotrzymuje jej tempa, odbija strzaly, zwinnie przesuwa sie w lewo i w prawo, bekhend i forhend, za kazdym razem pewnie trafiajac w pilke. Kleo z usmiechem tanczyla na boki, z baletowym wdziekiem, kontrastujacym z jej masa.
– Ale Francis, ty i ja nie musimy znac jego twarzy, zeby go rozpoznac – powiedziala po chwili. – Musimy tylko zauwazyc jego nastawienie. To bedzie cos tutaj niespotykanego. W tym miejscu. W naszym domu. Nikt inny tego nie wytropi, prawda, Mewa? Tylko my, kiedy juz to zauwazymy – dodala – bedziemy dokladnie wiedzieli, na co patrzymy.
Francis wyciagnal reke i odbil pilke troche za mocno. Poleciala za stol. Kleo blyskawicznie zlapala ja w powietrzu.
– Troche za mocno – ocenila. – Ale strzal byl ambitny, Mewa.
W miejscu pelnym strachu, pomyslal Francis, szukali czlowieka, ktory niczego sie nie bal. W rogu sali nagle odezwaly sie podniesione glosy. Francis odwrocil sie, slyszac ton wscieklosci. Powietrze przeszyl glosny szloch, a zaraz po nim pelen zlosci wrzask. Francis odlozyl paletke i odsunal sie od stolu.
– Coraz lepiej sobie radzisz, Mewa – zachichotala Kleo; jej smiech nalozyl sie na odglosy awantury. – Powinnismy jeszcze kiedys pograc.
Kiedy Francis dotarl do gabinetu Lucy, zdazyl sie troche zastanowic nad tym, czego sie dowiedzial. Zastal Lucy oparta o sciane za prostym, szarym, metalowym biurkiem. Miala skrzyzowane na piersi ramiona i patrzyla na Petera. Strazak siedzial pochylony nad rozlozonymi przed soba trzema duzymi, brazowymi, tekturowymi teczkami. Na biurku lezaly duze blyszczace zdjecia, czarnobiale, wyrazne plany miejsc zbrodni, ze strzalkami, kolkami i notatkami, i formularze zapisane szczegolami. Raporty biura koronera i zdjecia z powietrza. Kiedy Francis wszedl do pokoju, Peter z rozdraznieniem podniosl wzrok.
– Czesc, Francis
– Moze troche – odparl Francis. – Rozmawialem z Kleo.
– Podala dokladniejszy opis?