wrocil do dyzurki i wezwal ochrone. Potem zadzwonil po doktora Gulptilila, a na koncu do mieszkania pana Zlego. Zapanowala chwilowa cisza. Peter obszedl powoli martwa postac Kleo, oceniajac, zapamietujac, starajac sie trwale wbic sobie wszystko do glowy. Francis podziwial dokladnosc i profesjonalizm Strazaka, ale w duchu watpil, czy sam kiedykolwiek bedzie w stanie zapomniec szczegoly smierci, ktora widzial. Mimo to obaj postepowali tak jak wtedy, kiedy znalezli cialo Krotkiej Blond. Przepatrywali miejsce zbrodni, mierzyli i fotografowali niczym technicy laboratoryjni, tyle tylko ze tutaj nie bylo zadnych tasm ani aparatow fotograficznych, musieli wiec stworzyc wlasne, wewnetrzne specyfikacje.
Duzy i Maly Czarny probowali zaprowadzic spokoj na korytarzu. Pacjenci byli sploszeni, plakali, smiali sie, niektorzy chichotali, inni szlochali, jeszcze inni probowali sie zachowywac, jakby nic sie nie stalo, albo kryli sie po katach. Radio nie wiadomo gdzie gralo przeboje z lat szescdziesiatych; Francis slyszal znajome melodie
Nie trwalo dlugo, zanim pojawila sie ochrona, a zaraz potem nadciagneli Pigula i pan Zly. Obaj prawie biegli, co sprawialo wrazenie, jakby troche tracili panowanie nad soba. Pan Zly odpychal z drogi pacjentow, a Gulptilil po prostu sunal korytarzem, nie zwracajac uwagi na zaczepki i prosby zdenerwowanego tlumu mieszkancow budynku.
– Gdzie?! – warknal do Duzego Czarnego.
W drzwiach stalo trzech pracownikow ochrony w szarych koszulach; czekali, az ktos im powie, co maja robic, i zaslaniali dyrektorowi widok. Odkad przybyli, zaden z nich nawet nie kiwnal palcem, tylko gapili sie na zwloki; teraz sie odsuneli i wpuscili Gulptilila i Evansa na ponura klatke schodowa.
Dyrektor szpitala zachlysnal sie glosno.
– Moj Boze! – wymamrotal oslupialy. – To straszne. – Potrzasnal glowa. Evans wyjrzal nad jego ramieniem. Jego pierwsza reakcja ograniczala sie do wybelkotania jednego slowa: „Cholera!”
Lekarz i psycholog dalej sie rozgladali. Francis zobaczyl, ze obaj patrza na odciety kciuk i petle z przescieradla przywiazanego do balustrady na pietrze. Odniosl jednak ciekawe wrazenie, ze widzieli cos innego niz on sam. Nie to, ze nie dostrzegali martwej, powieszonej Kleo. Ale inaczej reagowali. Czul sie tak, jakby stal przed slynnym dzielem sztuki w muzeum, a ktos obok niego inaczej je odbieral, smiejac sie, zamiast westchnac, albo jeczac, zamiast sie usmiechac.
– Co za pech – powiedzial cicho Gulptilil. Potem odwrocil sie do pana Evansa. – Czy cos wskazywalo… – zaczal, ale nie musial konczyc.
Evans juz kiwal glowa.
– Wczoraj zapisalem w ksiazce dziennej, ze jej poczucie zagrozenia wzrasta. W ciagu ostatniego tygodnia byly tez inne oznaki, ze sie dekompensowala. Wyslalem panu w zeszlym tygodniu liste kilkorga pacjentow, ktorych nalezy na nowo rozpatrzyc pod katem wydawanych lekow, a ona byla w pierwszej trojce. Moze powinienem zadzialac bardziej zdecydowanie, ale nie wydawalo sie, ze Kleo przechodzi az tak powazny kryzys. Najwyrazniej popelnilem blad.
Gulptilil kiwnal glowa.
– Przypominam sobie te liste. Niestety, czasem nawet najlepsze intencje… Coz, trudno przewidziec cos takiego, nieprawdaz? – Zachowywal sie, jakby nie oczekiwal odpowiedzi na to pytanie. Skoro jej nie uslyszal, wzruszyl ramionami. – Sporzadzi pan dokladne notatki, prawda?
– Oczywiscie – odparl Evans.
Pigula odwrocil sie do trzech ochroniarzy.
– Dobrze, panowie. Pan Moses pokaze wam, jak zdjac Kleo. Przyniescie worek na zwloki i nosze. Przewiezmy ja jak najszybciej do kostnicy…
– Prosze zaczekac!
Sprzeciw dobiegl z tylu. Wszyscy sie odwrocili. To byla Lucy Jones. Stala kawalek dalej i ponad glowami zebranych patrzyla na cialo Kleo.
– Moj Boze! – Gulptilila az zatkalo. – Panna Jones? Boze drogi, co pani zrobila?
Ale odpowiedz na to pytanie, pomyslal Francis, byla oczywista. Jej dlugie, czarne wlosy zniknely. Pojawily sie za to rozjasnione na blond kosmyki, przyciete krotko i byle jak. Chlopak patrzyl na Lucy i krecilo mu sie w glowie. Czul sie tak, jakby ogladal sprofanowane dzielo sztuki.
–
–
–
–
–
–
–
–
–
–
–
–
–
–