pozostalymi?

– Na razie nic – odparla Lucy.

– Wydaje sie pani, panno Jones, ze samobojstwo tu, w tym szpitalu, to cos niespotykanego? – spytal ostroznie doktor Gulptilil.

Wlasnie, pomyslal Francis.

– Oczywiscie, ze nie – odparla Lucy.

– A czy kobieta, o ktorej mowimy, nie byla zbyt skupiona na morderstwie stazystki?

– Nie wiem tego na pewno.

– Moze pan Evans moglby nas oswiecic?

Evans przestapil prog drzwi.

– Wydawala sie zainteresowana ta sprawa o wiele bardziej niz ktokolwiek inny. Twierdzila, ze wie cos na temat smierci pielegniarki. Jesli kogos mozna winic, to mnie, bo nie dostrzeglem, jak niebezpieczna stala sie ta obsesja…

Te ekspiacje wyglosil tonem, ktory sugerowal cos wrecz przeciwnego. Innymi slowy, Evans sam uwazal sie za najmniej winnego. Francis spojrzal na napuchnieta twarz Kleo i dostrzegl surrealizm calej sytuacji. Ludzie wyklocali sie o to, co tak naprawde zaszlo, doslownie u stop martwej kobiety. Chcial przypomniec ja sobie zywa, ale mial z tym klopoty. Probowal odnalezc w sobie smutek, ale zamiast tego czul sie przede wszystkim wyczerpany, jakby emocje zwiazane z odkryciem byly glazem, ktory musial toczyc na wysoka gore. Rozejrzal sie i w duchu zadal sobie pytanie: co tu sie stalo?

– Panno Jones – ciagnal Gulptilil – smierc nie jest w szpitalu czyms niespotykanym. Ten akt pasuje do smutnego schematu, z ktorym mamy do czynienia. Dzieki Bogu nie tak czesto, jak mozna by sobie wyobrazac, ale mimo to czasem sie zdarza, ze zbyt pozno rozpoznamy stresy gnebiace niektorych pacjentow. Pani rzekomy morderca jest seksualnym drapiezca. Ale tutaj nie dostrzegam zadnych sladow tego typu dzialan. Widze za to kobiete, ktora najprawdopodobniej okaleczyla wlasna dlon, kiedy omamy wiazace sie z poprzednim morderstwem wymknely sie jej spod kontroli. Domyslam sie, ze w rzeczach osobistych Kleo znajdziemy nozyczki albo brzytwe. Okaze sie tez, moim zdaniem, ze przescieradlo, z ktorego zrobila petle, pochodzi z jej wlasnego lozka. Taka jest wlasnie przemyslnosc psychotyka, ktory postanawia targnac sie na wlasne zycie. Przykro mi… – Wskazal czekajacych ochroniarzy. – Musimy jakos uporzadkowac to miejsce.

Francis spodziewal sie, ze Peter cos powie, ale Strazak nie otworzyl ust.

– Poza tym, panno Jones – dodal Pigula – chcialbym przy najblizszej sposobnosci omowic z pania efekt tej, nazwijmy to, fryzury. - Przez chwile wpatrywal sie w czubek glowy Lucy, potem odwrocil sie do pana Zlego. – Podajcie sniadanie. Zacznijcie poranne zajecia. Evans spojrzal na Petera i Francisa i machnal na nich reka.

– Wracajcie na stolowke, prosze. – Jego slowa wydawaly sie uprzejme, ale byly stanowcze jak rozkaz wieziennego straznika.

Peter sie najezyl, jakby nie mogl zniesc, ze Evans wydaje mu jakies polecenia. Spojrzal na Gulptilila.

– Musze z panem pomowic – powiedzial. Evans prychnal, ale Pigula kiwnal glowa.

– Oczywiscie, Peter – odparl. – Czekalem na te rozmowe.

Lucy westchnela i po raz ostatni spojrzala na cialo Kleo. Francis nie umial okreslic, czy w jej oczach dostrzega zniechecenie, czy inny rodzaj rezygnacji. Odniosl jednak wrazenie, ze widzial, co myslala, ze to wszystko zle sie skonczy, cokolwiek by zrobila. Miala wzrok czlowieka, ktory uwaza, ze cos jest tuz poza jego zasiegiem.

Francis odwrocil sie i tez spojrzal na Kleo. Po raz ostatni omiotl wzrokiem miejsce jej smierci. Ochrona zaczela zdejmowac cialo.

Morderstwo czy samobojstwo, pomyslal. Dla Lucy jedna z tych opcji byla prawdopodobna. Dyrektorowi szpitala druga wydawala sie oczywista. Kazdemu z nich ze swoich powodow zalezalo na takim czy innym wyniku.

Francis jednak czul w glebi serca zimna pustke, bo zobaczyl cos odmiennego.

Odsunal sie od drzwi na klatke i zajrzal do dormitorium kobiet. Wiedzial, ze lozko Kleo stoi tuz przy wejsciu. Zauwazyl, ze przescieradla na nim byly nietkniete i ze nie ma sladu krwi ani noza. Slyszal echa wlasnych glosow, krzykiem obwieszczajacych rozne wizje, ale uciszyl je wszystkie prawie tak, jakby mogl przykryc ich skargi pokrywkami. Morderstwo czy samobojstwo? A moze jedno i drugie? – szepnal do siebie, potem odwrocil sie i poszedl korytarzem za Peterem.

Rozdzial 28

Cialo Kleo ochrona wywiozla z Amherst w tym samym czasie, kiedy Duzy Czarny i jego brat spedzali wystraszonych pacjentow do stolowki na sniadanie. Francis zobaczyl nie tak dawna ksiezniczke Egiptu jako wielka, bezksztaltna bryle w lsniacym czarnym worku na zwloki. Znikala za frontowymi drzwiami, kiedy jego samego ustawiano w kolejce do lady. Po kilku chwilach mial przed soba talerz z grzanka ociekajaca lepkim, pozbawionym smaku syropem. Probowal ocenic, co sie dzialo w godzinach, kiedy wiekszosc z nich spala. Przy stole dolaczyl do niego Peter, wyraznie w bardzo podlym nastroju. Z ponura mina przesuwal jedzenie po talerzu. Skads przyblakal sie Gazeciarz, zaczal cos mowic, ale Peter mu przerwal.

– Wiem, jaki dzisiaj jest naglowek. „Pacjentka ginie. Wszyscy maja to gdzies”.

Gazeciarz spojrzal na niego, bliski placzu, potem szybko oddalil sie do pustego stolika. Francis pomyslal, ze Peter nie ma racji, bo smierc Kleo wstrzasnela wieloma osobami; rozejrzal sie, chcac wskazac je Strazakowi, ale najpierw zobaczyl uposledzonego. Wielki mezczyzna mial klopoty z pokrojeniem grzanki na kawalki mieszczace sie do ust. Potem spojrzenie Francisa trafilo na trzy kobiety przy jednym stoliku. Nie zwracajac uwagi na jedzenie ani na siebie nawzajem, mowily cos pod nosem.

Inny uposledzony spojrzal wsciekle na Francisa, rozzloszczony nie wiadomo czym, wiec chlopak szybko sie odwrocil i popatrzyl znow na Strazaka.

– Peter? Co, wedlug ciebie, stalo sie z Kleo? – zapytal powoli.

Strazak pokrecil glowa.

– Poszlo zle wszystko, co moglo pojsc zle – powiedzial. – Cos sie spielo albo zerwalo, nikt tego nie widzial ani nic w tej sprawie nie zrobil. No i nie ma jej. Puf! Jak w magicznej sztuczce na scenie. Evans powinien zauwazyc, co sie dzieje. Albo Duzy Czarny, albo Maly Czarny, siostra Blad, siostra Skarb, a moze nawet ja. Tak samo jak z Chudym, tuz przed morderstwem Krotkiej Blond. Dzialy mu sie w glowie najrozniejsze rzeczy. Lomotaly mloty, buldozery, koparki, jak na budowie przy autostradzie, tyle tylko ze nikt tego nie widzial. A potem bylo juz za pozno.

– Myslisz, ze sama sie zabila?

– Oczywiscie – mruknal Peter.

– Ale Lucy powiedziala…

– Mylila sie. Pigula mial racje. Nie bylo sladow walki. A odciety kciuk… coz, pewnie dalo znac o sobie jej szalenstwo. Jakis zupelnie pokrecony omam. W ostatniej chwili odciecie sobie palca uznala za wariacko logiczne. Nie wiemy, jaka kierowala nia logika, i nigdy sie tego nie dowiemy.

Francis z trudem przelknal sline.

– Naprawde przyjrzales sie temu kciukowi, Peter?

Strazak pokrecil glowa.

– Lubilem Kleo – wymamrotal. – Miala osobowosc. Charakter. Nie byla czysta karta jak wielu ludzi tutaj. Zaluje, ze nie moglem chocby na sekunde zajrzec do jej glowy, zeby zobaczyc, jak ona to wszystko widziala. Musiala w tym byc jakas pokrecona logika. I pewnie majaca cos wspolnego z Szekspirem, Egiptem i cala reszta. Kleo byla swoim wlasnym teatrem. Wszystko dookola zmieniala w scene. Moze to dla niej najlepsze epitafium.

Francis widzial w przyjacielu wielka burze mysli, pracych w przod i w tyl jak targane dzikimi wichrami. W tym momencie nie dostrzegal nigdzie Petera, inspektora pozarowego. Dalej zadawal pytania, troche pod nosem.

– Nie wygladala na kogos, kto by sie zabil, a zwlaszcza najpierw okaleczyl.

– Prawda. – Peter westchnal gleboko. – Ale chyba nikt nie wyglada na kogos, kto by sie zabil, dopoki sie nie zabije, a wtedy nagle wszyscy dookola kiwaja glowami i mowia: „No tak, oczywiscie…”, bo to sie wydaje tak

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату