– Walczylas, Kleo?

– Zawsze, Mewa. Cale moje zalosne, zasrane zycie to byla walka. – Ale czy walczylas z aniolem?

Wyszczerzyla sie w usmiechu i machnela paletka, rozwiewajac dym z papierosa.

– Oczywiscie, Mewa. Nie uleglam bez walki.

– Zabil cie?

– Nie. Niezupelnie. Ale tez, w pewnym sensie. To bylo takie jak wszystko inne w szpitalu: oblakane, skomplikowane i szalone.

– Zgadza sie – odparlem.

Parsknela smiechem.

– Wiedzialam, ze to dostrzegles. Powiedz im to teraz, tak jak probowales powiedziec wtedy. Byloby latwiej, gdyby cie posluchali. Ale kto zwraca uwage na wariatow?

Na te uwage, jakze prawdziwa, oboje sie usmiechnelismy. Wzialem gleboki oddech. Czulem olbrzymia, wsysajaca strate jak wewnetrzna proznie.

– Brakuje mi cie, Kleo.

– Mnie ciebie tez, Mewa. Tesknie za zyciem. Zagramy w ping-ponga? Dam ci nawet male fory.

Usmiechnela sie, zanim zniknela.

Westchnalem i znow odwrocilem sie do sciany. Przemknal przez nia jakis cien i nastepnym dzwiekiem, jaki uslyszalem, byl glos, o ktorym chcialem zapomniec.

– Mala Mewa chce poznac odpowiedzi, zanim umrze, tak?

Kazde slowo sialo zamet, jak lupiacy bol glowy, jakby ktos dobijal sie do drzwi mojej wyobrazni. Zakolysalem sie i pomyslalem nagle, ze moze ktos rzeczywiscie probuje sie wlamac, wiec ucieklem przed ciemnoscia pelznaca przez pokoj. W sercu szukalem odwaznych slow, ktorymi moglbym odpowiedziec, ale mi umykaly. Czulem drzenie rak. Przypuszczalem, ze drzy mi reka, i pomyslalem, ze jestem na krawedzi jakiegos wielkiego cierpienia, i nagle, w glebiach siebie, znalazlem to, czego potrzebowalem.

– Znam wszystkie odpowiedzi – odparlem. – Zawsze znalem. Uswiadomienie sobie tego zabolalo mnie jak nic dotad. Przerazilo niemal tak samo, jak glos aniola. Wcisnalem sie jeszcze mocniej w kat, a kiedy to zrobilem, uslyszalem telefon. Dzwonil w drugim pokoju. Zdenerwowalem sie jeszcze bardziej. Po chwili brzeczenie umilklo. Wlaczyla sie automatyczna sekretarka, prezent od siostr.

– Panie Petrel? Jest pan tam? – Glos wydawal sie odlegly, ale znajomy. – Mowi Klein z Centrum Zdrowia. Nie przyszedl pan na umowiona wizyte. Mimo obietnicy. Panie Petrel? Francis? Prosze skontaktowac sie z nami, kiedy tylko odbierze pan te wiadomosc, w przeciwnym razie bede musial podjac pewne kroki…

Tkwilem w kacie jak skamienialy.

– Przyjda po ciebie – uslyszalem glos aniola. – Nie rozumiesz, Mewa? Jestes w potrzasku. Nie uciekniesz.

Zamknalem oczy, ale to nic nie pomoglo. Slowa aniola staly sie tylko glosniejsze.

– Przyjda po ciebie, Francis, i tym razem beda chcieli cie zabrac na zawsze. Pomysl: koniec z malym mieszkankiem. Koniec z liczeniem ryb dla agencji ochrony przyrody. Koniec z chodzeniem po ulicach i przeszkadzaniem ludziom w codziennym zyciu. Koniec ciezaru dla twoich siostr i podstarzalych rodzicow, ktorzy i tak nigdy za bardzo nie kochali syna wariata. Tak, beda chcieli zamknac Francisa na reszte jego dni. Uwieziony, zapakowany w kaftan bezpieczenstwa, zasliniony wrak. Tym sie staniesz, Francis. Na pewno to widzisz…

Aniol sie zasmial.

– … Chyba ze, oczywiscie, ja cie predzej zabije – dodal.

Slowa ciely jak noz.

Chcialem powiedziec: „Na co czekasz? „, ale zamiast tego odwrocilem sie i jak dziecko, z lzami skapujacymi z twarzy, poczolgalem sie po podlodze do sciany slow. On byl caly czas przy mnie, z kazdym krokiem, i nie rozumialem, dlaczego jeszcze mnie nie chwycil. Probowalem odciac sie od niego, jakby pamiec byla moim jedynym ratunkiem. Przypomnialem sobie wladcze slowa Lucy, ktore zabrzmialy tak samo stanowczo, jak wtedy, tyle lat temu.

Lucy ruszyla do przodu.

– Niech nikt niczego nie dotyka – nakazala. – To jest miejsce zbrodni! Evans wydawal sie zmieszany obecnoscia panny Jones i wyjakal cos bez sensu. Doktor Gulptilil, nadal zaskoczony zmiana wygladu pani prokurator, pokrecil glowa i przesunal sie w kierunku Lucy, jakby mogl ja spowolnic, tarasujac droge. Ochroniarze, Duzy Czarny i Maly Czarny przestapili z zaklopotaniem z nogi na noge.

– Ona ma racje – powiedzial z naciskiem Peter. – Trzeba wezwac policje. Glos Strazaka wyrwal Evansa z oslupienia. Psycholog odwrocil sie gwaltownie w strone Petera.

– Co ty tam, do cholery, wiesz!

Gulptilil podniosl reke, lecz ani nie przytaknal, ani nie zaprzeczyl. Zamiast tego zakolysal sie nerwowo, przelewajac swoje gruszkowate cialo niczym ameba.

– Nie bylbym taki pewny – oznajmil spokojnie. – Czy nie rozmawialismy juz na ten temat przy okazji poprzedniego zgonu na oddziale?

– Tak, chyba tak – prychnela Lucy Jones.

– Ach, oczywiscie. Starszy pacjent, ktory zmarl na atak serca. Ten przypadek, jak pamietam, rowniez chciala pani badac jako zabojstwo.

Lucy wskazala znieksztalcone cialo Kleo, wciaz zwisajace groteskowo z poreczy.

– Watpie, zeby to mozna bylo przypisac atakowi serca.

– Nie ma tu tez znakow szczegolnych morderstwa – odparowal Pigula.

– Sa – wtracil z ozywieniem Peter. – Uciety kciuk.

Doktor odwrocil sie i przez kilka chwil patrzyl na dlon Kleo oraz na makabryczny widok na podlodze. Pokrecil glowa.

– Byc moze. Ale z drugiej strony, panno Jones, przed wezwaniem policji i wszystkimi klopotami, jakie sie z tym wiaza, powinnismy sami zbadac te sprawe i zobaczyc, czy nie dojdziemy do jakiegos wspolnego wniosku. Bo moja wstepna ocena w najmniejszym stopniu nie sklania mnie do przypuszczen, ze to bylo zabojstwo.

Lucy Jones spojrzala na psychiatre z ukosa, zaczela cos mowic, przerwala.

– Jak pan sobie zyczy, doktorze – powiedziala w koncu. – Rozejrzyjmy sie.

Weszla za lekarzem na klatke schodowa. Peter i Francis odsuneli sie na bok. Pan Zly obrzucil Petera wscieklym spojrzeniem i rowniez ruszyl za doktorem. Pozostali jednak zatrzymali sie w okolicach drzwi, jakby podchodzac blizej, mogli zwiekszyc oczywistosc tego, czemu sie przygladali. Francis widzial w niejednych oczach zdenerwowanie i strach. Pomyslal, ze smiertelny wizerunek Kleo przekroczyl zwykle granice normalnosci i szalenstwa – byl jednakowo wstrzasajacy dla normalnych i oblakanych.

Przez blisko dziesiec minut Lucy i Gulptilil krazyli powoli po klatce schodowej, zagladajac do kazdego kata, badajac wzrokiem kazdy centymetr podlogi. Peter uwaznie sie im przygladal; Francis sam tez podazyl za wzrokiem Lucy i doktora, jakby chcial przeniesc ich mysli do wlasnej glowy. Wtedy zaczal widziec. Przypominalo to nieostre zdjecie, gdzie wszystko ma rozmyte i niewyrazne ksztalty. Po chwili jednak obraz sie wyostrzyl. Francis zaczal sobie wyobrazac ostatnie chwile Kleo.

W koncu doktor Gulptilil odwrocil sie do Lucy.

– A wiec prosze mi powiedziec, pani prokurator, gdzie tu pani widzi slady zabojstwa?

Lucy wskazala odciety kciuk.

– Sprawca zawsze obcinal palce. Ona bylaby piata. Dlatego nie ma kciuka.

Doktor pokrecil glowa.

– Niech sie pani rozejrzy – powiedzial wolno. – Nie ma tu zadnych sladow walki. Nikt jak dotad nie zglosil, ze w nocy cos sie tu dzialo. Trudno mi sobie wyobrazic, ze morderca zdolalby sila powiesic kobiete o takiej masie i sile fizycznej, nie zwracajac przy tym niczyjej uwagi. A ofiara… coz, co w jej smierci kojarzy sie pani z

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату