W mgnieniu oka znalazla sie na dole, w kuchni, gdzie Bill Lewis robil wlasnie kanapki.

– Jak myslisz, beda woleli z majonezem czy z musztarda? – zapytal. Ich oczy sie spotkaly i oboje wybuchneli smiechem. Smiejac sie, odwrocil sie do blatu. – Dam im tez troche zupy – dodal. – Niech wiedza, ze sie o nich troszczymy. Wazne jest, zeby dotarlo do nich, ze sa calkowicie w naszych rekach.

Olivia podeszla do niego i przylgnela calym cialem do jego plecow.

– Bo sa – wyszeptala.

Odlozyl kanapki chcac ja objac.

– Nie – odsunela sie. – Pozniej.

Przesunela dlonia po jego piersi, w dol, do sprzaczki od paska, do zamka blyskawicznego. Przyblizyl sie, lecz ona w tym momencie zatrzymala reke.

– Mamy teraz co innego do roboty.

– Nic nie moge na to poradzic – odpowiedzial. – Minelo tyle lat. Obrzucila go lodowatym spojrzeniem.

– Gdzie jest Ramon? – zapytala.

– Poszedl na zewnatrz zorientowac sie, czy nikt sie tu nie kreci.

– Dobrze. Musze teraz zadzwonic. Chce, zeby mnie podwiozl.

– A co z naszymi goscmi?

– Ty za nich odpowiadasz.

– Dobra. Przyjde do ciebie za jakas godzine.

– Nie mysle, zeby to tyle trwalo.

Zostawila Billa Lewisa – juz nie nazywala go Che – przy blacie, zajetego otwieraniem puszki z zupa pomidorowa. Wziela maly worek, ktory przygotowala wczesniej, i wyszla na dwor. Wieczor byl chlodny. Rozejrzala sie w ciemnosciach, szukajac wzrokiem Ramona Gutierreza. Slyszala jego kroki na zwirze podjazdu i czekala, zeby podszedl blizej. Byl muskularnym, niewysokim mezczyzna, mial lsniace, czarne wasy i wypomadowane krecone wlosy. Nawet porusza sie tak, jakby caly byl posmarowany olejem, pomyslala. Zwerbowal go Bill, ktory kiedys byl jego kochankiem – dawno temu, kiedy obaj dzialali w podziemiu. Ramon uczestniczyl przedtem w Ruchu Portorykanskich Nacjonalistow, ale pozbyli sie go po incydencie z dziesiecioletnia corka jednego z przywodcow organizacji. Byl nadpobudliwy, przesiakniety kryminalnymi nawykami i wieziennym sprytem, byl ofiara wlasnych rozpasanych pragnien seksualnych. Mial na swoim koncie odsiadke za gwalt na starej kobiecie. Dziecko, staruszka, pociag do mezczyzn – to byly jego slabosci, ktore pchnely go takze do Olivii. Ona zas wiedziala, ze dopoki bedzie w stanie przewidywac i kontrolowac jego sklonnosci i popedy, moze manipulowac nim do woli. On mnie pragnie. Bill takze. Teraz obu mam w swoich rekach.

– Ramon – powiedziala szorstko – bierz kluczyki. Musimy wykonac pewien telefon, a poza tym chce zabrac samochod tej starej Swini, zanim go zaczna szukac.

– Dobrze to wszystko zaplanowalas. – Usmiechnal sie.

– Jasne. Obmyslalam to przez drugie lata. Juz w samochodzie dodal:

– Nie lubie bic starych, ale tak mnie jakos naszlo. Pomyslalem o tych wszystkich braciach i siostrach, ktorych prawdopodobnie wyslal do wiezienia, i reka sama mi poleciala. Byloby zle, gdybym zrobil mu krzywde. Potrzebujemy go.

– Postapiles bardzo dobrze. Ale musimy caly czas kontrolowac sytuacje. To, co rozpieprza takie sprawy, to brak kontroli. Wszystko musi byc zgodne z planem. My o tym wiemy, oni – nie. Dlatego zawsze bedziemy mieli nad nimi przewage. Zarowno nad naszymi goscmi, jak i wlasciwymi przeciwnikami.

Przez chwile jechali w milczeniu. Mijali inne samochody, ktorych swiatla przebijaly sie przez wczesny, wieczorny mrok. Wracaja z pracy do swoich domow, pomyslala. Na mily obiadek, pozniej troche telewizji. Strzela sobie pewnie piwko, popatrza na mecz, jakis serial komediowy, ukryta kamere albo policyjny show. Nieco przemocy przed wiadomosciami i rutynowe pieprzonko pod kolderka przed snem. Sa tacy zadowoleni z siebie, tacy przecietni. A nie wiedza kto jest tuz obok, niemal wsrod nich.

– W twoich ustach brzmi to tak prosto – powiedzial z podziwem.

– Bo takie jest. Jak dotad. Wiesz co?

– Co?

– Bedzie jeszcze prostsze. Jakbysmy dopiero zaczynali.

Samochod wyjechal na glowna ulice miasteczka. Mineli poczte, posterunek policji, bistro College Inn i pare restauracji. Widziala grupki studentow zmierzajacych do pizzerii i barow kanapkowych, mezczyzn i kobiety interesu, idacych w kierunku parkingow. Wszystko to bylo takie malomiasteczkowe, takie uladzone.

Widzac kabine telefoniczna na rogu, naprzeciwko skromnego, nowoczesnego biurowca, wskazala na stacje benzynowa nieco dalej.

– Wyrzucisz mnie tutaj, a sam zajmiesz sie samochodem, kiedy bede telefonowac.

– To tutaj? – zapytal Ramon. W jego glosie dala sie wyczuc nutka nerwowosci.

– Tak, tutaj. – Rozesmiala sie. – Jest wlasnie tu. I nie ma pojecia, co sie na niego szykuje.

Ramon pokiwal glowa l przelknal sline.

– Wezme benzyne – powiedzial. – Powinnismy zawsze miec pelny bak.

– Slusznie – odparla.

Widziala pare wydobywajaca sie jej z ust przy oddychaniu, niczym dym z papierosa. Widziala, jak Ramon pomachal jej ruszajac od kraweznika w kierunku stacji benzynowej.

Facet bez jaj, pomyslala. Kieruje sie albo strachem, albo slaboscia. Pamietaj o tym.

Po chwili odsunela od siebie mysli i zaczela koncentrowac sie na czekajacym ja zadaniu. Weszla do kabiny i wrzucila dwudziestopieciocentowke do otworu. Numer znala na pamiec, wiec wystukala go niemal machinalnie. Byla dokladnie piata. Nie wiedziala na pewno, czy sekretarka jest jeszcze, czy juz wyszla. Telefon zadzwonil dwa razy, po czym uslyszala glos, na ktory czekala tyle lat.

– Zbieram sie wlasnie do domu… – powiedzial bez wstepu. Odpowiedziala automatycznie, bez namyslu.

– Naprawde? Nie sadze. Nie sadze, zebys sie gdzies zbieral. Juz nie.

Jej serce napelnilo sie rozkosza, kiedy po drugiej stronie linii zapadla glucha cisza.

Wie! – pomyslala. Wie!

Wiedzialam. Zawsze wiedzialam, ze tak bedzie.

I w ciagu tych paru sekund kiedy Duncana Richardsa ogarniala gwaltowna panika wspomnien, ona poczula jak minione osiemnascie lat nagle ulatnia sie z niej. Z trudem zapanowala nad soba.

Na poddaszu sedzia Pearson uslyszal, jak ktos zapala silnik i samochod odjezdza po zwirowej drodze. Jada zadzwonic, pomyslal. Sa zbyt sprytni, zeby korzystac z wlasnego telefonu. Usiadl na brzegu lozka obejmujac Tommy'ego. Nagle wyprostowal sie.

To jest szansa, uznal.

– W porzadku, Tommy, sprobujemy cos zrobic. Wejdz za lozko. Gdyby byly jakies klopoty, chowaj glowe. Szybko.

Tommy pokiwal glowa i wcisnal sie tak, zeby nie bylo go widac. Sedzia podszedl do drzwi i mocno zastukal.

– Hej tam! Na pomoc! Czekal na jakis odglos.

Zawahal sie, po czym znowu zalomotal w drzwi. Zauwazyl, ze zamek jest dosc solidny, ale framuga lekko zadrzala. Same drzwi nie sa za mocne, ocenil. Pewnie, jak to sie dzisiaj robi, sa tylko obite sklejka i puste w srodku

– Halo tam!

Odczekal chwile, az w koncu uslyszal zblizajace sie po schodach kroki.

– Czego chcesz, stary?

Numer Dwa, pomyslal Tommy. Skulil sie jeszcze bardziej, ale glowe wysunal, tak by widziec dziadka i slyszec co sie dzieje.

– Sluchaj, musze skorzystac z pisuaru. Mam klopoty z pecherzem i cale to – sedzia zawahal sie – zamieszanie sprawilo, ze

– Co?

– Musze isc do lazienki.

– Chryste!

– Sluchaj, jeden z was moze pojsc ze mna, a inny pilnowac chlopca, ale prosze…

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату