– Skreca w East Street.
– Jeszcze pol przecznicy. Dajmy mu minute, a potem wolno przejedziemy obok.
Kiedy mijali dom, odwrocila sie. Megan i Duncan stali w drzwiach jak zamurowani pod wplywem wiadomosci, ktora ich obezwladnila.
– Doskonale – orzekla z bezwzgledna satysfakcja. – Niech sobie tak pomysla o tym przez chwile. Niech zmartwienie i lek narastaja w nich az do wrzenia.
Ramon pokiwal glowa i wyszczerzyl zeby w usmiechu.
– Z powrotem do domu?
– Najpierw musimy zabrac samochod sedziego i ukryc go gdzies w lesie. A potem zobaczymy, co z naszymi goscmi.
To jest jak przygotowywanie potrawy, pomyslala. Teraz przyszedl czas, zeby troche odczekac, zanim podkreci sie ogien.
Megan i Duncan przeszli do salonu i usiedli naprzeciw siebie. Przytloczeni druzgoczaca wiadomoscia nie byli w stanie pozbierac mysli. Po pierwszym szoku i lzach oboje popadli w stan otepienia, znajdowali sie na granicy paniki.
Megan probowala wziac sie w garsc – nie byla pewna, czy minely godziny, czy zaledwie sekundy. Stracila poczucie czasu. Usilowala przypomniec sobie kilka podstawowych faktow: Jest wtorek. Jestesmy w domu. Jest pora obiadu.
To stwierdzenie wywolalo u niej potok lez. Musisz zajac czyms mysli, desperacko blagala sama siebie. Rozejrzala sie po pokoju, patrzac na tak dobrze znane przedmioty, zmuszajac sie, zeby przypomniec sobie historie kazdego z nich: popiersie antyczne, kupione w Hadley, starannie odrestaurowane; komplet czarek z galerii w Mystic; akwarela przedstawiajaca statki w doku, autorstwa przyjaciolki, ktora po odchowaniu dzieci wrocila do malarstwa. Kazda z tych rzeczy
– Czegos tu nie rozumiem – odezwala sie w koncu.
– Czego mianowicie? – warknal. – No dobrze. Krotko po piatej, pare minut po twoim telefonie zadzwonila Olivia Barrow. Powiedziala, ze ma ich obu, ze uprowadzila ich sprzed szkoly. Ze bedziemy jej musieli za nich zaplacic, jesli chcemy miec ich znowu.
– Myslalam, ze ona jest w wiezieniu…
– Okazalo sie jednak, ze nie.
– Zostaw te uszczypliwosci!
– Dobrze, ale nie rozumiem co to, do cholery, ma do rzeczy, jak sie tu znalazla! Jest tu! I ma ich! Tylko to ma znaczenie!
Megan skoczyla z fotela, prosto do niego, nie zwazajac na nic, poddajac sie udrece.
– To przez ciebie! Przez ciebie! Och, Tommy! Tato! To wszystko twoja wina. To byli twoi kretynscy przyjaciele! Ja nie chcialam miec nic z nimi wspolnego! Zabawa w rewolucjonistow! Jak mogles? Ty sukinsynu! – Skoczyla na Duncana, ktory siedzial zaskoczony. Jej pierwszy cios nie trafil go, drugi – zostal przez niego zablokowany. Rzucila sie na niego, mlocac na oslep piesciami i jeczac. Zlapal ja mocno, az w koncu sie poddala. Przytulil ja i kolysal w przod i w tyl.
Po paru minutach ciszy, przerywanej jedynie skrzypieniem fotela i cichymi spazmami placzu, Megan z trudem wymowila.
– Przepraszam. Nie chcialam tego. Och, Duncan.
– Juz dobrze – wyszeptal. – Rozumiem cie. – A po chwili dodal: – Bylismy wtedy zupelnie inni.
Spojrzala na niego przez lzy.
– Duncan, prosze cie, musisz zachowac rozsadek. Przez cale zycie, od naszego pierwszego spotkania, zawsze byles taki zrownowazony. Prosze, nie zmieniaj sie teraz. Nie wiem, jak w przeciwnym razie sobie poradzimy.
– Badz spokojna – powiedzial cicho. – Zrobie, co bede mogl. Ucichli. Megan poczula twarda kulke w gardle.
– Och, moje biedne dziecko – wydobyla z siebie. Scisnela reke Duncana, wyobraznia podsuwala jej setki roznych obrazow, roznych przypuszczen, nie do sprawdzenia. Z trudem przelknela sline.
– I co teraz zrobimy? – zapytala w koncu bezbarwnym, plaskim glosem.
– Nie wiem.
Pokiwala glowa i znow zaczela sie kolysac.
– Moje dziecko, moj ojciec…
– Megan, posluchaj mnie. Wszystko bedzie dobrze. Sedzia poradzi sobie. I zaopiekuje sie Tommym. Jestem tego pewny.
Wyprostowala sie i spojrzala na niego.
– Myslisz?
– Na pewno. Staruszek ma jeszcze duzo wigoru. Usmiechnela sie.
– Naprawde duzo. – Pogladzila Duncana po policzku. – Nawet jesli to nieprawda, musimy tak myslec.
– Sluchaj, przede wszystkim nie mozemy wpadac w panike.
– Ale jak to zrobic? Powiedz, Duncan, jak mamy nie wpadac w panike?
– Sam chcialbym wiedziec.
Zaczela znowu plakac, ale przerwala gwaltownie slyszac glosy corek.
– Mamo? Tato? Cos sie stalo? – To byla Karen, stojaca w drzwiach. Zza jej plecow wysuwala glowe Lauren.
– Slyszalysmy, jak plakalas, a potem sie klociliscie. Gdzie jest Tommy? Gdzie jest dziadek? Czy cos sie stalo? Co z nimi? – Glosy dziewczat drzaly.
– Och, Boze, dziewczeta – powiedziala Megan.
Duncan widzial, jak zbladly. Widzial lek malujacy sie na ich twarzach i nie mogl wymowic slowa.
– Czy cos im sie stalo? – zapytala Karen glosem podniesionym ze zdenerwowania.
– Gdzie oni sa? Co sie wydarzylo? – Lauren zadawala wciaz te same pytania. – Mamo? Tato? – Obie zaczely plakac z przerazenia.
– Chodzcie, dziewczynki, siadajcie. O ile wiemy, nic im sie nie stalo… Patrzyl, jak wchodza do pokoju, na ich identyczne, jak zwykle, ruchy, tak jakby byly ze soba powiazane niewidzialna nicia. Widzial, ze sa przerazone, ze nic nie rozumieja. Usiadly na kanapie naprzeciwko rodzicow.
– Zblizcie sie – poprosil.
Blizniaczki usiadly na podlodze, u stop rodzicow. Plakaly cicho, jeszcze nie wiedzac dlaczego, wiedzac tylko, ze cos zaklocilo rodzinny spokoj. Duncan zaczal im tlumaczyc:
– Tommy i dziadek zostali porwani.
Twarze dziewczat spasowialy, oczy otworzyly sie szeroko.
– Porwani? Przez kogo? – Jak?
Nie wiedzial, co odpowiedziec. W pokoju zapadla cisza. Teraz ich lzy zastapilo cos innego niz smutek i lek. Nie mial pojecia, co im chodzi po glowach. Podniosl reke.
– Skupcie sie na chwile. – Na kolanie poczul dlon Megan. Na jej twarzy malowal sie niepokoj. – Musimy powiedziec im wszystko – zwrocil sie do zony. – Ich to tez dotyczy. Jestesmy rodzina i wszyscy jestesmy w to uwiklani. Musza znac prawde.
– Jaka prawde? Co w tym jest prawda? Pokrecil glowa.
– Sam nie wiem.
– Duncan, przeciez to jeszcze dzieci! – Gwaltownie objela blizniaczki ramionami. Wyrwaly sie.
– Nie! My chcemy wiedziec!
– To prawda! Daj spokoj, mamo! Duncan odczekal chwile, po czym rzekl:
– Jeszcze jedna rzecz, Megan, ktora dopiero teraz sobie uswiadomilem: skad wiesz, ze i one nie sa w niebezpieczenstwie?
Megan opadla na fotel porazona.
– Och nie, to niemozliwe!