zawracac sobie glowe tymi glupimi zadaniami. Ta matematyka. Czuje sie, jakbym rozwiazywala te zadania codziennie od urodzenia.

Karen zaczela chichotac i zanim matka zdolala odpowiedziec, wtracila:

– Jesli jestes taka dobra, Lauren, powinnas chyba dostac wiecej niz dobry z minusem.

– To tylko oceny. One nie sa tak wazne jak slowa. A co ty dostalas z ostatniego testu z angielskiego?

– Jestes niesprawiedliwa. Dotyczyl Bleak House, a dobrze wiesz, ze nie skonczylam go czytac, bo zabralas moj egzemplarz.

Lauren chwycila Jasiek i rzucila nim w siostre, ktora rozesmiala sie i cisnela go z powrotem. Oba rzuty byly niecelne. Megan uniosla reke w gore.

– Spokoj! – zawolala.

Blizniaczki obrocily sie do niej, a ona jak zwykle oniemiala na widok identycznych oczu, wlosow, identycznego sposobu, w jaki na nia patrzyly. To chyba czary, pomyslala. Tak dokladnie wiedza, co druga z nich czuje, co mysli, jak jej pomoc w razie potrzeby. One nigdy nie sa samotne.

– Sluchajcie – zaczela Megan. – Czy ktoras z was rozmawiala dzisiaj z dziadkiem? Odebral Tommy'ego ze szkoly i dotad nie wrocili. Moze zostawil wam wiadomosc, ze beda pozniej?

Probowala nie okazywac niepokoju.

– Nie – odpowiedziala Karen. Urodzila sie najpierw, dziewiecdziesiat sekund przed Lauren i zawsze pierwsza odpowiadala na pytania. – Denerwujesz sie?

– Nie, nie, ale to niepodobne do dziadka, zeby nie uprzedzil, ze wybiera sie do centrum.

– Niekoniecznie – wtracila Lauren. – Wiesz, ze zawsze robi to, co chce. Tak, jakby caly swiat byl jego sala sadowa, a on postepuje tak, jak sam uwaza, poniewaz ma do tego prawo.

Powiedziala to bez uszczypliwosci, tonem zwyklej informacji.

– Chyba rzeczywiscie tak mysli. – Megan usmiechnela sie

– Ale Tommy'ego traktuje wyjatkowo.

– Bo Tommy jest wyjatkowy.

– Wiemy, ale…

– Zadnych ale. Jest i juz.

– Nami sie nikt nie przejmuje, tylko on jest traktowany w szczegolny sposob. Byla to ich odwieczna, choc w pelni uzasadniona skarga.

– Karen, wiesz dobrze, ze to nie jest tak. Ludzie sa traktowani na rozne sposoby, poniewaz kazdy ma inne potrzeby. A Tommy ma po prostu duzo wieksze potrzeby niz wy, dziewczeta. Juz o tym rozmawialysmy.

– Wiem.

– Martwisz sie, ze cos sie moglo stac? – zapytala Lauren.

– Nie, martwie sie tak samo, jak martwilabym sie, gdybyscie wy nie wrocily ze szkoly na czas. Identycznie.

Ale wiedziala, ze to klamstwo. Zastanawiala sie, dlaczego bardziej przejmowala sie synem niz corkami. Cos w tym musialo byc. Cos z przeszlosci.

– Chcesz, zebysmy poszly do centrum i odnalazly ich? Zaloze sie, ze wiem gdzie sa.

– Jasne – dodala Karen. – Pod arkada, graja w zdobywcow kosmosu. Czy mamy tam pojsc?

– Nie, nie, pewnie zaraz tu beda. – Pokrecila glowa. – Zreszta odrabiajcie lekcje. I zadnej telewizji, poki nie skonczycie.

Kiedy zamykala drzwi, dobiegly ja pomruki niezadowolenia.

Megan weszla do swojej sypialni, zsunela spodnice i rajstopy, wciagnela wyplowiale dzinsy. Bluzke powiesila w szafie, wlozyla sweter i stare tenisowki, a nastepnie podeszla do okna. Mimo ciemnosci widocznosc z gory byla calkiem niezla. Ulica byla niepokojaco spokojna. Ze swego punktu obserwacyjnego widziala salon Wakefieldow po drugiej stronie ulicy. W srodku poruszaly sie cienie ludzi. Odwrocila glowe w kierunku sasiadujacego podjazdu Mayersow – staly tam ich dwa samochody. Wbila wzrok w glab ulicy, potem spojrzala na zegarek. Pozno, pomyslala. Bardzo pozno.

Poczula fale goraca. Pozno, pozno, pozno – tylko o tym mogla myslec. Ciezko usiadla na skraju lozka.

Co teraz?

Musiala cos zrobic, siegnela wiec po telefon i wystukala 911.

– Posterunek policji i strazy pozarnej w Greenfield.

– Mowi Megan Richards z Queensbury Road. Wlasciwie nic sie nie stalo, ale zaczynani sie niepokoic… Widzi pan, moj syn i ojciec powinni juz dawno wrocic ze szkoly. Ojciec odbieral go dzisiaj i zwykle wracaja prosto do domu, jada South Street a potem szosa numer 116, zastanawiam sie wiec…

Dalsze slowa przerwala jej rutynowa odpowiedz.

– Nie mamy informacji o wypadku dzisiaj wieczorem. Nie ma tez w tej okolicy zadnych korkow. Nie wysylalismy karetek ani samochodow policyjnych. Nie Odnotowalem tez specjalnej aktywnosci policji stanowej, z wyjatkiem zderzenia trzech samochodow na autostradzie miedzystanowej, niedaleko Deerfield.

– Nie, nie, to nie mogliby byc oni. To nie ten kierunek. Dziekuje panu.

– Prosze bardzo.

Polaczenie zostalo przerwane. Odkladajac sluchawke czula sie troche glupio, ale tez odetchnela z ulga. Zdenerwowanie ustapilo znowu miejsca irytacji.

– Tym razem dam mu wycisk – powiedziala na glos. – Nie obchodzi mnie, ze ma siedemdziesiat jeden lat i jest sedzia.

Wstala, wygladzila narzute na tapczanie. Znowu podeszla do okna.

Powrocila natarczywa mysl: 'Co teraz'. Probujac odpowiedziec na to pytanie poczula, ze ogarniaja niepokoj.

Podeszla do telefonu i wybrala numer meza. Nie odpowiadal. Pewnie jest w drodze, pocieszala sie.

Pokrecila sie po pokoju, zastanawiajac sie, gdzie teraz pojsc. Na dol, zobaczyc co z obiadem.

Kiedy wychodzila z sypialni, kacikiem oka dostrzegla kolorowy blysk zza drzwi pokoju Tommy'ego. Weszla i zobaczyla gore czerwonych swetrow i niebieskich dzinsow, brudnych skarpet i bielizny, zwinietych w klebek i porzuconych na podlodze. Nigdy nie nauczy sie uzywac kosza na bielizne. To przekracza jego mozliwosci. Przez moment zawahala sie – kiedys myslelismy, ze wszystko przekracza jego mozliwosci. Ale nie pozwolilam, zeby kleska i rozpacz wypelnily mi noce. I zwyciezylismy. W koncu zwyciezylismy. Teraz wydaje sie, ze juz nie ma rzeczy, ktora przekraczalaby jego mozliwosci. Dotarlo do jej swiadomosci, ze po raz pierwszy snuje najzwyklejsze fantazje rodzicielskie, wyobrazajac sobie, kim bedzie ich dziecko, kiedy dorosnie. Dorosnie i kims bedzie. Potoczyla wzrokiem po pokoju, po niechlujnie poslanym lozku, po zabawkach i ksiazkach i roznych skarbach, ktore zapelnialy pokoj kazdego chlopca, roznych szpargalach uwazanych za cos niezwykle cennego. Probowala odkryc jakis slad problemow Tommy'ego, ale nie bylo zadnego. Nie daj sie oglupic, pomyslala. Byly tutaj. Ale juz ich nie ma. Przypomniala sobie, jak pewien lekarz sugerowal kilka lat temu, zeby wylozyc jego pokoj czyms miekkim, na wypadek gdyby mial napady szalu. Dzieki Bogu, ze zawsze sluchalismy samych siebie.

Usiadla na lozku chlopca wpatrujac sie w figurke zolnierzyka. Byl zawsze dzielny jak zolnierz. Podczas tych wszystkich testow, dzgania, klucia, badan EEG i stymulacji bodzcow. Przeciez cierpial w czasie tego wszystkiego. Dla Duncana i dla mnie to bylo latwe. Wszystko, co musielismy zrobic, to tylko denerwowac sie. Ale to on pokazywal nam, jak byc dzielnym.

Odlozyla zabawke.

Gdzie on jest?

Cholera!

Zerwala sie, szybko zeszla na dol, do drzwi frontowych. Otworzyla je, wyszla na dwor, w zimna noc i stala tam, dopoki nie przeniknal jej chlod.

Gdzie oni sa?

Wrocila do srodka, potracajac stojacy w hallu stolik.

Dosc scen, zdecydowala. Bedziesz sie glupio czula za pare minut, kiedy wpadna do srodka, wolajac o obiad.

Skarcila sie i to ja na chwile uspokoilo. Ale tylko na chwile. Zle tlumiony strach zaczal ponownie opanowywac ja od srodka. Podeszla do schodow i zawolala:

– Dziewczeta!

Uslyszala glos Karen i Lauren.

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату