kobiet opuscila rece i wyszeptala przytlumionym glosem: 'Przepraszam'. Gwaltownie zrobila krok przez stos broni i rozerwala ludzkie kolo po przeciwnej stronie. Jej klapki plaskaly o linoleum kiedy przebiegala korytarzem, do lazienki, gdzie zatrzasnela za soba drzwi.

Pozostali patrzyli za nia w milczeniu.

Pierwsza odezwala sie Olivia:

– Hej, matematyk, lepiej zobacz, co z twoja cizia. – W jej tonie brzmialo szyderstwo.

Jeden z brodaczy wystapil z kola i pospieszyl do korytarza zatrzymujac sie przed drzwiami lazienki.

– Meg – odezwal sie cicho – slyszysz mnie? Co sie stalo?

Z tylu grupa rozeszla sie. Bron zebrano i polozono w bezpieczne miejsce. W kuchni, gdzie przystapiono do sniadania, rozlegl sie smiech. Brodacz uslyszal odglos wymiotow.

– Meg, co z toba? – szeptal pod drzwiami.

Nie zauwazyl, ze ktos za nim stanal, i az wzdrygnal sie na dzwiek glosu.

– Matematyk, moze twoja cizia nie jest jeszcze gotowa?

Brodaty gwaltownie odwrocil sie, jego glos byl piskliwy ze zdenerwowania:

– Mowilem ci, ze bedzie w porzadku. Juz mnie o to pytalas! Tak samo jej zalezy jak i nam wszystkim. Doskonale rozumie, po co tu jestesmy. Daj wreszcie temu spokoj, Tanya!

– Ty sam musisz sie oczyscic – kontynuowala Olivia stanowczym, pelnym pogardy glosem. – Musisz wyzbyc sie starego burzuazyjnego sposobu myslenia i zastapic go nieskazonym, rewolucyjnym plomieniem.

– Mowilem ci, jestesmy gotowi!

– Mysle, ze jestes slabym ogniwem, matematyk. Jestes wciaz przepojony swoja przestarzala edukacja. Wciaz jest w tobie jeszcze troche studencika bawiacego sie w rewolucje.

– Sluchaj, Tanya, ja w nic sie nie bawie i chcialbym, zebys sie w koncu ode mnie odczepila. Jestesmy tutaj, nie? Nie bede dluzej twoim drogocennym, pieprzonym matematykiem. Zostawilem to wszystko za soba. Ty jedyna przypominasz mi o tym. Przerabialismy to juz pare razy i zaczyna mnie to wkurzac. College to juz przeszlosc. Skonczylem z tym. Feniks jest taka sama rzeczywistoscia dla mnie, jak dla ciebie. Ty tez nie bylas rewolucjonistka przez cale pieprzone zycie, dobrze o tym wiesz.

– Nie bylam – odparla Olivia spokojnym, lagodnym choc gorzkim glosem. – Kiedys bylam Swinia. Ale juz nie jestem. Oddalam wszystko dla ruchu. Dlatego przyjelam nowe imie i dlatego moge umrzec nawet dzisiaj, i umieralabym szczesliwa. A ty? Umieralbys szczesliwy, matematyk? Z czego ty zrezygnowales? Swinie znaja Sundiate i Kwanziego, ich stare wiezienne imiona, ale my znamy ich imiona rewolucyjne. I oni sa sklonni poswiecic zycie. Dotad przezywali walki w swoim getcie, ale dzisiaj chca umrzec na wojnie. I inni tez – Emily i Bill Lewis – sympatyczne, zwyczajne, amerykanskie imiona, prawda? – a dzisiaj sa Emma i Che. Sa prawdziwymi zolnierzami. Nikt z nich nie robi tego dla rozrywki. Ale wy dwoje… jestescie jedynymi, o ktorych sie martwie.

– Skoncz te przemowe.

– To ty potrafisz tylko gadac. To, co slyszelismy od ciebie, to tylko gadanie. O tym, jak to potraktowano cie gazem, aresztowano i pobito. A gdzie twoje blizny, matematyk? No, zobaczymy. Masz teraz szanse zrewanzowac sie w walce, tylko zastanawiam sie, czy rzeczywiscie to zrobisz. Bez tego pacyfistycznego gowna, bez milutkiego niedzielnego obywatelskiego nieposluszenstwa. Na wojnie! Prosili sie o nia i beda ja mieli!

– Mam zginac, zeby pokazac, co jestem wart?

– Jak inni. Zawahal sie

– Powiedzialam ci. Jestesmy do tego gotowi. Zrobimy to, co bedziemy musieli.

– No wiec zobaczymy, prawda? Przekonamy sie niebawem.

Olivia popatrzyla na brodatego mezczyzne. Byla prawie tak wysoka jak on i mogla spojrzec mu prosto w oczy. Zasmiala sie szyderczo. Zanim brodacz zdolal powiedziec cos jeszcze, obrocila sie na piecie i zniknela w sypialni w glebi mieszkania. Ten patrzyl za nia przez chwile wsciekly na samego siebie.

– Mysli, ze wystepuje na pieprzonej scenie – powiedzial do siebie. W mysli dodal: I tak rzeczywiscie jest.

Ponownie odwrocil sie do drzwi lazienki.

– Meg, co z toba?

Uslyszal spuszczanie wody w toalecie i po paru sekundach drzwi powoli sie otworzyly. Byla blada i roztrzesiona.

– Wybacz, Duncan, zrobilo mi sie niedobrze. To chyba nerwy. Ale nie martw sie, wszystko bedzie jak trzeba. Powiedz mi tylko, co mam robic. – Wzrok zwrocila w glab korytarza, w kierunku pokoju, w ktorym przed chwila zniknela Olivia. – Wiesz, co o tym mysle. Ale zrobie, co zechcesz.

– Sluchaj, wszyscy jestesmy zdenerwowani. To naprawde wazny dzien.

– Nie zawiode.

– Wszystko bedzie dobrze. Sluchaj, wiecej w tym gestow niz prawdziwego zdecydowania. I naprawde nikt nie ma zamiaru dac sie zabic. Wiec nie denerwuj sie tak.

Ale ona wiedziala, ze to nie nerwy. Ze to zycie, peczniejace w niej, i przez sekunde zastanawiala sie, czy to byla odpowiednia chwila, by mu o tym powiedziec. Nie, pomyslala, nie tu, nie teraz. Ale kiedy? Czasu bylo niewiele.

Megan poglaskala go po policzku.

– A z toba wszystko w porzadku?

– Jasne, dlaczego pytasz?

– Po prostu tak sobie pomyslalam.

– Dlaczego? Co mogloby byc nie tak? Popatrzyla na niego bez slowa.

– Niech to szlag – wyszeptal ze zloscia – nie zaczynaj znowu. Juz rozmawialismy o tym. Mamy to za soba. Mam juz dosyc tych marszow, tych protestow. Do niczego nie doprowadzily. Probowalismy, wciaz probowalismy. Jedyna rzecza, jaka rzadzacy tym spoleczenstwem rozumieja, jest przemoc w ich wlasnym stylu. Trzeba uderzyc ich w samo serce. Moze to cos zmieni. To jedyna droga. – Zawahal sie i dodal: – To jedyny rodzaj symboliki, jaka sa zdolni pojac. Dopiero na to zwroca uwage. To jest konieczne.

W pierwszej chwili nic nie odpowiedziala. Potem odezwala sie cicho:

– Dobrze, swietnie. Wiara w to, ze cos sie zmieni, to jedno. Ale nie zaczynaj mowic jak Tanya, bo to nie pasuje do ciebie.

Westchnal zrezygnowany.

– Juz to przerabialismy. Przytaknela.

– Cholera, nie teraz. Tylko nie teraz!

Chwycil ja za ramiona, nie ze zloscia, ale tak zwyczajnie, trzymajac na odleglosc wyciagnietych rak. Otoczyla go ramionami.

– Nie teraz – wyszeptal. – Jezu, nie powinienem cie tu przyprowadzac. To nie jest dla ciebie. Dobrze wiedzialem.

– To, co jest dla ciebie, jest i dla mnie – odparla, po czym rozesmiala sie. – O rany, to rzeczywiscie brzmi staromodnie. – Wiedziala, ze zart pomoze mu sie odprezyc. Widziala napiecie w jego oczach. Miala nadzieje, ze bylo spowodowane watpliwosciami. Miala nadzieje, ze zdola go stad wyciagnac. Ze zdola wyciagnac stad ich oboje.

Po chwili puscil ja.

– Chodzmy cos zjesc – powiedzial normalnym glosem. Pstryknal ja delikatnie w podbrodek.

Pokrecila glowa.

– Chyba nie mam apetytu. Zawahala sie, jak gdyby zastanawiajac sie. – Zabawne, wlasnie poczulam, ze moglabym zjesc konia z kopytami. I z bita smietana.

– Na sniadanie?

– Juz dobrze – powiedziala ujmujac go za reke. Jej usmiech kryl jednak niepokoj, ktory krzyczal: 'Powiedz mu! Wszystko sie teraz zmienilo. Nie jestesmy juz tacy jak przedtem'.

Rozpaczliwie probowala znalezc wlasciwe slowa i odpowiednia chwile.

Olivia Barrow stala w ciasnej garderobie przy sypialni i wpatrywala sie w swoje odbicie w lustrze. Wlosy miala krotko przystrzyzone, co dodawalo ostrosci jej rysom. Przygladala sie swojej twarzy – prostemu nosowi, wydatnym kosciom policzkowym i wysokiemu czolu, ktore tak czesto sklanialy jej matke do uwag, kiedy stawaly obok siebie i patrzyly w lustro. Zawsze jej powtarzala, ze bedzie najladniejsza dziewczyna na kazdym przyjeciu towarzyskim. Zasmiala sie do siebie – najwidoczniej nie miala na mysli dzisiejszych spotkan. Przypomniala sobie jak kiedys, zaraz potem jak dostala sie do college'u, agencja dla modelek chciala podpisac z nia kontrakt.

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату