Kiedys byli kryminalistami. A teraz sa rewolucjonistami. Wiedza, jak wykorzystac swoja wiedze dla dobra walki.

Ciemnowlosa kobieta przymknela oczy.

– Coz – odezwala sie. – Chyba lepiej by bylo, gdybysmy na pierwsza akcje wybrali cos latwiejszego, ale wierze ci.

– To dobrze. I pomysl o pieniadzach. Nowa bron. Lepsze kwatery. Nowi czlonkowie. Brygada Feniksa stanie sie rzeczywistoscia. Staniemy sie prawdziwie rewolucyjna organizacja. Zostaniemy zauwazeni. Z cala pewnoscia.

Emily rozesmiala sie.

– Boze, ale te Swinie sie wkurza.

Olivia ulozyla sie obok niej, jej palce powedrowaly po szyi kobiety.

– Musisz mi zaufac – powiedziala. – Musisz robic to, co ci mowie. Razem stanowimy armie.

– Bede. Wszyscy bedziemy.

Palce Olivii, przesuwajac sie w dol, rozpinaly guziki dzinsowej bluzy kobiety, badaly ksztalt jej piersi. Emily przymknela oczy.

– Bill jest zazdrosny, kiedy to robimy – powiedziala. Przebiegl ja dreszcz, gdy Olivia dotknela jej brzucha. Wyciagnela reke i przeczesywala palcami jasne wlosy Olivii. – Musi sie przyzwyczaic do tego, ze i ciebie kocham.

– I ja ciebie kocham – odparla Olivia odsuwajac zamek jej dzinsow. – Zawsze kochalam i bede kochac. – Nie powiedziala jednak: 'Jestes jedyna, ktora sie dla mnie liczy. Jedyna, na ktorej mi zalezy'. – Kiedy sie to wszystko skonczy, odejdziemy stad i zaczniemy od nowa, pozbedziemy sie tych pogmatwanych politycznych pasozytow, ktore sie nas uczepily. Razem poswiecimy sie nowemu swiatu. To my jestesmy prawdziwa Brygada Feniksa. My obie. Razem.

Emily zachichotala.

– Wszyscy sa tak podnieceni. Chyba kazdy to robi dzisiejszego ranka. Rozesmialy sie jednoczesnie. Potem szybko sie rozebraly. Olivia zaczela sie na nia nasuwac, kiedy zauwazyla, ze drzwi do sypialni lekko uchylily sie. Uslyszala czyjs oddech.

– Wejsc – zakomenderowala. Odczekala, poki nie zobaczyla brodatej twarzy meza swojej kochanki. – Mozesz sobie popatrzec – odezwala sie do Billa Lewisa obcesowo. – Tylko nie odzywaj sie i nie ruszaj. Po prostu patrz. – Brzmialo to jak polecenie, wydane tonem nie podlegajacym dyskusji. Glowa wskazala mu kat pokoju. Mezczyzna poczerwienial, blizna na szyi zaplonela jak latarnia morska. Zawahal sie, po czym skinal glowa. Cicho, bez slowa podszedl do wyznaczonego miejsca. Olivia usmiechnela sie do siebie w przyplywie poczucia wladzy i wslizgnela na swoja partnerke.

Tuz przed poludniem brygada zebrala sie w salonie.

– Swietnie – powiedziala Olivia. – Przecwiczmy nasz plan jeszcze raz. Wazne jest, zeby nie bylo zadnych watpliwosci co do roli poszczegolnych osob. Szybkim ruchem wskazala Emilie. – Co nalezy do ciebie?

– Wchodze pierwsza do banku, staje przy kontuarze i wypelniam formularz. Biore na cel straznika, kiedy bracia ruszaja na opancerzona furgonetke.

Olivia obrocila sie raptownie i wskazala na czarnoskorych. Odpowiedzial Kwanzi:

– To my zaczynamy cala zabawe. Zdejmujemy konwojenta, gdy tylko wejdzie w drzwi. Sundiata od srodka, ja z zewnatrz.

– Che?

– Ja zajmuje sie kasjerami, upewniam sie, ze nie wlaczyli alarmu. Skinela glowa i blyskawicznie zwrocila sie do Duncana.

– Ty?

– Siedze za kierownica pierwszej furgonetki. Parkuje na rogu River i Sunset, tak by widziec wejscie do banku. Kiedy Kwanzi i Sundiata przystapia do akcji, podjezdzam do nich i otwieram tylne drzwi samochodu.

– Co dalej?

– Czekam spokojnie.

– Slusznie. Megan?

Megan wziela gleboki oddech i probujac powstrzymac drzenie odpowiedziala:

– Siedze w drugiej furgonetce, zaparkowanej za drogeria, z wlaczonym silnikiem. Czekam, az sie pokaze woz Duncana. Ruszam, kiedy wszyscy do niego wsiada. Powoli w dol Sunset, obok banku.

– Tak jest.

Olivia zawahala sie.

– A co sie dzieje wewnatrz banku? Kwanzi natychmiast odpowiedzial:

– Zadnych strzalow bez potrzeby. A jesli juz, to w sufit. Pamietajcie, ze nic nie daje Swiniom takiego popedu jak strzelanina.

Wszyscy kiwneli glowami.

– Nie chce stosu trupow.

– Uwazam, ze bron powinnismy miec zabezpieczona – stwierdzil Duncan. – Bedziemy wtedy pewni, ze nikt nie zrobi bledu. Musimy pamietac o naszym celu – zabrac pieniadze i wyglosic oswiadczenie. Jesli sie wdamy w strzelanine, to swinska prasa nazwie nas po prostu banda rabusiow.

Pozostali zgodzili sie z nim.

– Brat ma racje – powiedziala Olivia. – Musimy pamietac po co tu jestesmy. Zeby nikogo bron nie swedziala.

– A jesli straznicy siegna po bron? – zapytala Emily.

– Nie siegna – orzekla Olivia. – Sa nauczeni, ze w razie napadow maja zachowywac sie spokojnie. – Rozesmiala sie. – A poza tym, to przeciez nie ich pieniadze. – Na twarzach obecnych pojawily sie usmiechy. – Zanim zorientuja sie, ze to napad, nas juz tam nie bedzie.

– Jeszcze jedno – dodal Sundiata. – Nie ruszac szuflad kasjerow. Moze, co prawda, byc w nich kilka patykow, ale banknoty moga byc specjalnie oznakowane. Lepiej nie byc zachlannym. Chodzi nam o pieniadze z furgonetki, bracia i siostry, nie tracmy wiec zimnej krwi.

Rozlegl sie szmer aprobaty.

– Bedzie tego ze sto tysiecy.

Ta liczba, wymieniana juz wczesniej, nadal robila wrazenie. Po chwili Olivia przerwala milczenie.

– Jakies pytania?

– A kto zajmie sie obserwacja? – zapytal Duncan.

– Ja – odparla Olivia. – Bede w drzwiach, obserwujac ulice. Mamy na wszystko cztery minuty. Minimalny czas na zareagowanie, w razie gdyby ktos byl na tyle glupi, zeby wlaczyc alarm, wynosi piec minut. Mamy wiec pol minuty, zeby sie zmyc, zanim pojawi sie pierwszy woz policyjny. Zreszta, Swinie rzuca sie pewnie prosto do srodka, nie rozgladajac sie na zewnatrz. Tylko pamietajcie, kiedy powiem: 'Idziemy!', to idziemy. Rozumiecie mnie?

– Siostra ma racje – przyznal Kwanzi. – Sundiata i ja wpadlismy w sklepie monopolowym tylko dlatego, ze nie spieszylismy sie z wyjsciem, kiedy jeszcze bylo mozna. Niech nikt nie spieprzy roboty, ludzie.

– Jestesmy armia – zaznaczyla Olivia. – I dzialamy jak jeden maz.

– Jasne – odpowiedzieli chorem dwaj czarnoskorzy.

– Pamietajcie – odezwala sie Olivia. – Wycofujemy sie w takim samym porzadku, w jakim przyszlismy. Prosto do furgonetki.

Rozlegl sie nerwowy smiech.

– No dobrze – Olivia zerknela na zegarek. – Juz niedlugo. Ruszamy za godzine.

Po chwili grupa rozproszyla sie. Kwanzi wyciagnal butelke szkockiej, pociagnal lyk i podal ja Sundiacie.

– Trzymaj.

Sundiata podal ja dalej.

– Zeby podraznic sobie troche nerwy. – Obaj popatrzyli po sobie i wybuchneli smiechem.

Cholerni zboczency udajacy mezczyzn, pomyslala Olivia. Czarne wiezienne pedaly. Wydaje im sie, ze jestem na tyle glupia, zeby im zaufac. Mysla, ze wykorzystaja nas dzieki temu calemu pseudorewolucyjnemu bajdurzeniu i nowym afrykanskim imionom.

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату