– Tak jest.
Starszy konwojent odpial pasek od kabury pistoletu.
– W porzadku. – Usmiechnal sie. – Zgodnie z przepisami.
Przez chwile badawczo lustrowal ulice przez przednia szybe, potem poprawil zewnetrzne lusterko, zeby lepiej widziec, co sie dzieje za furgonetka.
– Lewa strona czysta.
– Prawa strona czysta.
– Wychodze. Ty mnie ubezpieczasz.
– Tak jest.
Starszy mezczyzna wysiadl i przeszedl na druga strone samochodu.
– W porzadku, ubezpieczam cie.
– Wychodze.
Mlodszy wysiadl, trzymajac bron w pogotowiu.
– Ide na tyl – oznajmil starszy.
– Jestes bezpieczny. Widze straznika, jak do nas idzie.
– Drzwi otwarte. Wyjmuje pieniadze. Sa juz na wozku.
– Ubezpieczam. Mozemy isc.
– Okay, synu. Idziemy.
Starszy mezczyzna, z rewolwerem w jednej rece, druga pchajac wozek z trzema torbami z pieniedzmi, wszedl w drzwi banku. Rozejrzal sie i juz zaczal kiwac na zaprzyjaznionego z nim straznika, kiedy zobaczyl, ze znajdujacy sie w srodku, niewysoki, czarnoskory mezczyzna wyraznie zmierza w jego kierunku. Nie zdazyl nawet pomyslec i zastanowic sie, tylko krzyknal instynktownie:
– Chyba mamy klopoty!
Mlodszy konwojent szybko sie odwrocil i spostrzegl, jak drugi czarny wylania sie zza rogu i zatrzymuje jakies szesc metrow przed nim, siegajac po cos w zanadrze.
Czyzby naprawde to sie stalo? – przemknelo mu przez mysl. Ale z gardla wyrwalo mu sie:
– Uwaga! Wy tam! Stac!
Czarny na ulicy zlekcewazyl rozkaz. Wyciagnal spod plaszcza przeciwdeszczowego rewolwer i wycelowal prosto w straznika. To niemozliwe, pomyslal ochroniarz. A potem wrzasnal:
– Bron!
W tym samym momencie powietrze rozdarl grzmot wystrzalu. On takze wypalil, chowajac sie jednoczesnie za furgonetke. Ale nie byl dosc szybki i blyskawica z rewolweru Kwanziego porazila go w udo. Krzyknal:
– Trafil mnie! Trafil! Lekarza! Lekarza! O Boze! Panie Howard! Pomocy! Lekarza!
Starszy konwojent nie odwracal sie jednak, probujac za wszelka cene wepchnac wozek do srodka. Kiedy zobaczyl pistolet w reku czarnego mezczyzny zachodzacego go od przodu, wyciagnal swoj. Ale kula trafila go, zanim uslyszal odglos strzalu. Poczul jakby potezna piesc uderzyla go w piers i runal do tylu roztrzaskujac szklo w drzwiach wejsciowych. Mgliscie dotarlo do niego, ze musialo stac sie z nim cos strasznego. Zdziwil sie, ze prawie nie moze oddychac. Nie rozumial, skad sie wziela krew jaka przesiakala na piersi jego koszula.
Sundiata, celujac teraz w kasjerow, probowal zlokalizowac straznikow bankowych. Wokol panowal halas i panika.
W rogu banku Emily wyciagala spod plaszcza pistolet. Zawadzila o kieszen, niemal wypuszczajac go z reki. Zaczela krzyczec:
– Stac! Stac! Nie ruszac sie! – I ona rozgladala sie za straznikami.
Bill, wymachujac pistoletem w kierunku urzednikow, rowniez wrzeszczal:
– Nie ruszac sie! Nie ruszac sie!
Jednak nikt nie sluchal ich rozkazow. Ludzie rozbiegali sie we wszystkie strony, chowali sie za stoly, krzesla, za cokolwiek. Niektorzy wciskali sie w katy. Maly oddzial banku wypelnil sie halasem paniki.
Straznik w banku w pierwszej chwili skryl sie za jakims biurkiem. Wyciagnal bron i – biorac gleboki oddech – powoli wyprostowal sie trzymajac oburacz pistolet. Z odleglosci trzech metrow oddal cztery strzaly do Sundiaty, ktory okrecil sie jak zabawka i osunal na ziemie,
Wtedy podniosl sie krzyk przerazenia, w ktory nagle wlaczyl sie ogluszajacy dzwiek alarmu. Znajdujacy sie w srodku czlonkowie brygady poczuli zamet w glowach, ze ich plany ida na marne.
Emily, z otwartymi ustami, wpatrywala sie w cialo Sundiaty, ktore upadlo jej wprost pod nogi, swiadoma, ze to ona miala wylaczyc straznika. Odwrocila sie w strone jego kryjowki i wystrzelila z pistoletu. Pocisk przebil szybe w oknie nad biurkiem, za ktorym przykucnal straznik. Ten oddal w jej strone dwa ostatnie strzaly, po czym znowu schowal sie, desperacko probujac zaladowac bron. Musial wyciagnac zapasowy magazynek z pasa. Dotad sadzil, ze nosi je glownie dla ozdoby. Palce mu drzaly. Uniosl glowe, slyszac jakis odglos pare metrow obok. Wysoka, atrakcyjna kobieta celowala w niego z czterdziestkipiatki. Byla smiertelnie blada.
– Swinia – powiedziala i wypalila.
Kula trafila w biurko tuz obok glowy straznika. Drzazgi powbijaly mu sie w twarz. Odrzucilo go do tym. Byl ogluszony. Olivia wyrzucila z siebie przeklenstwo, ponownie wycelowala i nacisnela spust.
Ale bron sie zaciela.
Szarpala spust jak opetana, mamroczac cos do siebie.
Straznik wcisnal wreszcie magazynek do rewolweru, zatrzasnal bebenek i wycelowal prosto w bezbronna Olivie. Mierzyl dokladnie, przez moment jakby zaskoczony, ze sam jeszcze zyje, ze ma szanse, ze moze sie bronic.
Nie widzial jednak, jak po przeciwnej stronie westybulu Emily podnosi bron i – bez celowania – strzela po raz drugi. Strzal dosiegnal straznika i w jednej chwili odrzucil na bok przez biurko skrecone zwloki.
Olivia odrzucila wlasna bron i chwycila pistolet straznika. Odwrocila sie do Emily, w jej glowie pozostala jedna tylko mysl: Nie tak, to nie mialo byc tak.
Po przeciwnej stronie ulicy przerazony Duncan bil sie z myslami. Widzial, jak Kwanzi wyskoczyl zza rogu, zgodnie z planem, i tak jak bylo postanowione, zapuscil silnik. Nie ujechal jednak nawet kilkunastu metrow, kiedy uslyszal, jak pierwszy wystrzal przecial spokojny nastroj upalnego popoludnia.
Zahamowal z piskiem opon, widzac jak mlody konwojent strzela i daje nurka za furgonetke. Nie widzial, co sie dzieje wewnatrz banku; halas na ulicy nagle nasilil sie, co go jeszcze bardziej zdezorientowalo.
Odwrocil sie i zobaczyl, jak strzal cisnal Kwanziego na sciane budynku. Kwanzi osunal sie po murze koloru piasku zostawiajac szeroka smuge krwi.
Duncan probowal wydac z siebie glos – bezskutecznie.
Odwrocil wzrok i zobaczyl, ze szyba w oknie banku rozpryskuje sie na drobne kawalki. Z wnetrza dochodzil huk wystrzalow. Duncan byl zdruzgotany.
Wyrwal bron zza pasa, niepomny postanowien, rozkazow i ustalonych zadan. Otworzyl drzwi busa, chcac wydostac sie z pojazdu, gdy w banku zaczal wyc alarm.
Zawahal sie, jakby przerazliwy dzwiek osadzil go w miejscu.
A potem dotarl do niego z oddali odglos? ktory stawal sie coraz glosniejszy i coraz blizszy.
O Boze! Syreny policyjne.
Jada tu!
Pomyslal o Olivii i reszcie towarzyszy znajdujacych sie w banku, wyobrazajac sobie, ze kule rozrywaja ich ciala. Pomyslal o Megan, czekajacej kilka przecznic dalej. Jest sama, pomyslal. Zupelnie sama.
Zatrzymal sie w drzwiach samochodu, wciaz trzymajac bron w rece, opartej na kierownicy.
Nie mial pojecia, co robic.
Olivia krzyczala histerycznie:
– Idziemy! Uciekac! Wszystko skonczone!
Slyszac zblizajace sie syreny jednym susem znalazla sie przy Emily, ktora stala jak wryta, ze wzrokiem wbitym w cialo straznika. Olivia chwycila ja za ramie.
– Uciekamy – powiedziala. – Natychmiast.
– Gdzie Bill?
Olivia nie miala pojecia.