wznosily sie na wysokosc trzech pieter i z kazdej strony byly zakonczone schodami. W scianie, naprzeciwko cel, umieszczone byly trzy rzedy brudnych okien, ktore otwieraly sie, zeby wpuscic powietrze. Pomiedzy kladka, biegnaca po zewnetrznej stronie cel, i oknami znajdowala sie pusta przestrzen. Zdal sobie sprawe, ze ludzie zamknieci w celach mogli tam lezec i wpatrywac sie w niebo widoczne po drugiej stronie okien, odleglych o jakies dziesiec krokow, a jednoczesnie milion kilometrow. Zadrzal na te mysl.

– Tam jest Robert Earl – powiedzial sierzant.

Cowart odwrocil sie i zobaczyl, ze sierzant wskazuje mala okratowana klatke w najdalszym zakatku hali. Wewnatrz na zelaznej lawce siedzialo czterech mezczyzn i wpatrywalo sie w niego. Trzech z nich bylo ubranych w niebieskie dresy, jak sprzatacze. Jeden mezczyzna mial na sobie jaskrawo-pomaranczowa odziez. Czesciowo zaslaniali go pozostali mezczyzni.

– Niedobrze jest nosic pomaranczowe ubranie – powiedzial sierzant cicho. – Oznacza ono, ze zegar odmierza ostatnie chwile zycia.

Cowart ruszyl w strone klatki, ale sierzant powstrzymal go, gwaltownie lapiac za ramie. Poczul mocny uscisk jego palcow.

– Nie w te strone. Pokoj widzen jest tam. Gdy przychodzi ktos z odwiedzajacych, przeszukujemy delikwenta i sporzadzamy liste wszystkiego, co posiada – papierow, ksiazek, wszystkiego. Potem prowadzimy go do tej izolatki. Przyprowadzimy go do pana. Pozniej, jak juz konczy sie wizyta, cala procedura sie powtarza. Trwa to cala wiecznosc, ale wzgledy bezpieczenstwa, rozumie pan. Wolimy czuc sie bezpiecznie.

Cowart przytaknal i poprowadzono go do sali widzen. Byl to surowy pokoj, pomalowany na bialo, wyposazony w metalowy stolik stojacy na srodku i w dwa stare, obdrapane brazowe krzesla. Na jednej scianie widnialo lustro. Posrodku popielniczka. Nic wiecej.

Wskazal lustro.

– Lustrzana szyba? – zapytal.

– Oczywiscie – odparl sierzant. – Przeszkadza to panu?

– Nie. Hej, jest pan pewien, ze to jest wlasnie salon dyrektorski? – Odwrocil sie do sierzanta i usmiechnal sie. – My, chlopaki z miasta, jestesmy przyzwyczajeni do troche wiekszych wygod.

Sierzant Rogers rozesmial sie.

– Tak tez myslalem. Przykro mi, ale tak juz jest.

– Jakos wytrzymam – powiedzial Cowart. – Dziekuje.

Usiadl i czekal na Fergusona.

Gdy ujrzal wieznia, jego pierwsze wrazenie bylo, ze jest to mlody czlowiek liczacy sobie okolo dwudziestu pieciu lat, o chlopiecej, delikatnej budowie ciala, ale posiadajacy pewna zwodnicza, niezlomna sile, ktora poczul w jego uscisku dloni. Robert Earl Ferguson mial podwiniete rekawy koszuli i widac bylo jego zylaste miesnie. Byl szczuply, waski w biodrach i w ramionach, jak dlugodystansowiec, a poruszal sie z niewymuszona elegancja sportowca. Mial baczne, szybkie, przeszywajace spojrzenie; Matthew Cowart odniosl wrazenie, ze w jednej chwili go zmierzyl, ocenil i zaklasyfikowal.

– Dziekuje, ze pan przyjechal – powiedzial wiezien.

– To nic wielkiego.

– To bedzie cos wielkiego – odparl Ferguson ufnie. Mial sterte oficjalnych dokumentow, ktore rozlozyl na stoliku przed soba. Cowart zauwazyl spojrzenie wieznia rzucone sierzantowi Rogersowi, ktory skinal glowa, odwrocil sie i wyszedl, zamykajac drzwi z trzaskiem.

Cowart usiadl, wyjal notes i dlugopis i umiescil magnetofon posrodku stolu.

– Nie ma pan nic przeciwko temu? – zapytal.

– Nie – odpowiedzial Ferguson. – To oczywiste.

– Dlaczego pan do mnie napisal? – spytal Cowart. – Wie pan, czysta ciekawosc. Skad pan wzial moje nazwisko?

Wiezien usmiechnal sie i odchylil na krzesle. Byl dziwnie zrelaksowany jak na moment, ktory mogl byc dla niego decydujacy.

– W ubieglym roku wygral pan nagrode Stowarzyszenia Wieziennego Florydy za serie felietonow na temat kary smierci. Panskie nazwisko ukazalo sie w gazecie w Tallahassee. Przekazal mi je inny wiezien z celi smierci. Dodatkowa zaleta jest fakt, ze pracuje pan dla najwiekszej i najbardziej wplywowej gazety w calym stanie.

– Dlaczego pan zwlekal ze skontaktowaniem sie ze mna?

– Coz, szczerze mowiac, myslalem, ze sad apelacyjny odrzuci moj wyrok. Gdy tak sie nie stalo, wynajalem nowego adwokata. Wynajalem to moze niewlasciwe okreslenie. Postaralem sie o nowego adwokata i zaczalem ostrzej dzialac w sprawie mojego polozenia. Wie pan, panie Cowart, nawet gdy zostalem skazany i otrzymalem wyrok smierci, wciaz nie docieralo do mnie, ze to wszystko dzieje sie naprawde. To przypominalo jakis sen. Myslalem, ze lada chwila obudze sie i wroce do szkoly. Albo ze ktos przyjdzie i powie: „Hej, chwileczke. Nastapila straszliwa pomylka…”; jednak nieco sie mylilem. Nie zdawalem sobie sprawy, ze powinienem ostro walczyc o swoje zycie. Ze nie moge oczekiwac tego od systemu.

Cowartowi przyszlo na mysl, ze bedzie to pierwszy cytat do jego artykulu.

Wiezien pochylil sie do przodu, polozyl dlonie na stole, a nastepnie, rownie szybko, odchylil sie tak, zeby dla podkreslenia swych slow mogl uzywac rak do szybkiej, przemyslanej gestykulacji. Mowil cichym lecz zdecydowanym glosem, ktory z latwoscia niosl ciezar slow. Gdy mowil, wysuwal ramiona w przod, jakby popychala go sila wiary. Na skutek tego maly pokoj skurczyl sie wylacznie do rozmiarow wolnej przestrzeni pomiedzy reporterem i wiezniem, napelniajac scene czyms w rodzaju niezwykle goracej mocy.

– Rozumie pan, wydawalo mi sie, ze wystarczy byc niewinnym. Myslalem, ze na tym to wszystko polega. Myslalem, ze nie musze podejmowac zadnych dzialan. Potem, gdy mnie tu zamknieto, troche sie nauczylem. Naprawde nauczylem.

– Co pan przez to rozumie?

– Ludzie w celach smierci maja nieoficjalny system przekazywania informacji o adwokatach, apelacjach, ulaskawieniach, co pan tylko zechce. Widzi pan, tam… – wskazal glowny budynek wiezienia – skazani rozmyslaja o tym, co beda robic, jak stad wyjda. Lub moze mysla o ucieczce. Zastanawiaja sie, jak odsiedza wyrok, i rozmyslaja, jak najlepiej sie urzadzic. Maja luksus snucia marzen o czyms, o przyszlosci, nawet jesli jest to przyszlosc za kratkami. Zawsze moga marzyc o wolnosci. I maja ten najwiekszy przywilej ze wszystkich mozliwych, przywilej niepewnosci. Nie wiedza, co zycie trzyma dla nich w zanadrzu. Z nami jest inaczej. Wiemy, jaki koniec nas czeka. Wiemy, ze nadejdzie dzien, kiedy wladze stanowe wysla nam do mozgu dwa i pol tysiaca wolt. Wiemy, ze mamy przed soba piec, moze dziesiec lat. To tak jakby przez caly czas u szyi wisial ogromny balast, ktory trzeba uniesc. Za kazdym razem, gdy mija kolejna minuta, mysli sie: „Czy zmarnowalem ten czas?” Za kazdym razem, gdy zapada noc, do glowy przychodzi mysl: „Minal kolejny dzien”. Za kazdym razem, gdy nadchodzi kolejny dzien, ma sie poczucie utraty jednej nocy. Ten balast u szyi to skumulowanie wszystkich minionych chwil. Wszystkich zanikajacych marzen. Wiec nasze troski sa inne.

Przez chwile obydwaj milczeli. Cowart slyszal swoj wlasny oddech, jakby przed chwila wbiegl po schodach.

– Mowi pan jak filozof.

– Wszyscy skazancy w celi smierci sa filozofami. Nawet ci szaleni, ktorzy bez przerwy wrzeszcza i wyja. Albo psychiczni, ktorzy ledwie sobie zdaja sprawe, co sie z nimi dzieje. Ale czuja ten balast. Ci, ktorzy maja nieco formalnego wyksztalcenia, potrafia to troche lepiej wyrazic. Ale wszyscy czujemy to samo.

– Zmienil sie pan tutaj?

– A kto by sie nie zmienil?

Cowart przytaknal.

– Gdy moja pierwsza apelacja nie przyniosla rezultatu, niektorzy z wiezniow, ktorzy siedzieli w celi smierci od pieciu, osmiu czy dziesieciu lat, zaczeli ze mna rozmawiac na temat mojej przyszlosci. Jestem mlodym czlowiekiem, panie Cowart, i nie chce jeszcze konczyc zycia. Wiec postaralem sie o lepszego adwokata i napisalem do pana list. Potrzebuje pana pomocy.

– Za chwile do tego dojdziemy. – Cowart nie byl do konca pewien, jaka mial odgrywac role podczas tej rozmowy. Wiedzial, ze chce utrzymac pewien zawodowy dystans, ale nie wiedzial do jakiego stopnia. Zastanawial sie wczesniej, jak powinien sie zachowywac wobec wieznia, lecz nic mu nie przychodzilo do glowy. Czul sie troche glupawo, siedzac naprzeciwko czlowieka skazanego za morderstwo, w srodku wiezienia wypelnionego ludzmi,

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×