– W Miami, chyba ma pan racje. Odsiadka, to pewne.

– W Pachoula, smierc. To pewne.

– Taki jest system.

– Do diabla z systemem. Do diabla z nim. I jeszcze jedno; nie zrobilem tego. Nie popelnilem tego przekletego przestepstwa. Moze nie jestem idealny. W Newark wdalem sie w kilka burd jako nastolatek. Tak samo w Pachouli. Moze pan to sprawdzic. Ale, do cholery, nie zabilem tej dziewczynki.

Ferguson przerwal na moment.

– Wiem za to, kto ja zabil.

Przez chwile obydwaj sie nie odzywali.

– Pomowmy o tym – zaproponowal Cowart. – Kto i jak?

Ferguson odchylil sie razem z krzeslem. Cowart zauwazyl na twarzy wieznia usmieszek; nie usmiech, nie cos co poprzedza smiech, ale okrutny grymas. Poczul, ze cos sie zmienilo w pokoju; zmniejszylo sie napiecie gniewu. Ferguson zmienil sie w ciagu tych kilku sekund rownie sprawnie jak wczesniej, gdy zmienial akcenty.

– Tego jeszcze nie moge panu powiedziec – oznajmil.

– Gowno prawda – odparl Cowart, dopuszczajac do glosu nute niezadowolenia. – Niech pan nie bedzie tchorzem.

Ferguson potrzasnal glowa.

– Powiem panu – powiedzial – ale dopiero wtedy, gdy pan uwierzy.

– Co to za zabawa?

Ferguson pochylil sie do przodu, zawezajac przestrzen pomiedzy nimi. Zmierzyl Cowarta spokojnym, przerazajacym wzrokiem.

– To nie jest zadna pieprzona zabawa – powiedzial cicho. – To jest moje pieprzone zycie. Chca mi je odebrac, a to jest moja najlepsza karta. Niech mnie pan nie zmusza, zebym ja wylozyl, zanim bede do tego gotow.

Cowart nie odpowiedzial.

– Niech pan jedzie i obejrzy to, o czym panu mowilem. A wtedy, gdy pan uwierzy, ze jestem niewinny, gdy pan zrozumie, ze te skurwysyny mnie wrobily, powiem panu.

Kiedy zdesperowany czlowiek proponuje ci zabawe, powiedzial kiedys Hawkins, lepiej grac zgodnie z jego zasadami.

Cowart skinal glowa.

Obydwaj nie odzywali sie. Ferguson wlepil oczy w Cowarta i czekal na odpowiedz. Zaden z nich sie nie poruszyl, jakby byli ze soba spetani. Cowart zdal sobie sprawe, ze nie ma wyboru, ze stanal przed dziennikarskim dylematem: wysluchal opowiesci o zle i okrucienstwie. Zostal zmuszony do odkrycia prawdy. Nie mogl juz zrezygnowac z tego materialu.

– A wiec, panie Cowart – powiedzial Ferguson – taka jest moja historia. Pomoze mi pan?

Cowart pomyslal o tysiacach slow, jakie napisal o smierci i umieraniu, o przeroznych zdarzeniach wypelnionych bolem i udreka, z ktorymi sie zetknal i ktore pozostawily za soba drobniutkie urazy, a te z kolei przemienily sie w nocne mary. Napisal tyle felietonow, ale nigdy nikomu nie pomogly one w rozpaczy. Z cala pewnoscia nigdy nie ocalily zycia.

– Zrobie, co bede mogl – odparl.

Rozdzial trzeci

PACHOULA

Okreg Escambia jest polozony na uboczu, daleko w polnocno-zachodnim krancu Florydy, i z dwoch stron przylega do stanu Alabama. Kulturalnie zwiazany jest ze stanami lezacymi bezposrednio na polnoc. Niegdys byly to przede wszystkim tereny wiejskie, z wieloma skromnymi farmami, ktore zielenily sie na pagorkach, pooddzielane od siebie gestwinami karlowatej sosny oraz powyginanymi i poskrecanymi pnaczami dorodnych wierzb i winorosli. Jednak w ostatnich latach, tak jak cala reszta Poludnia, okreg ten przezywal boom budowlany. Przeksztalcano te, niegdys wiejskie tereny, podmiejskie dzielnice. A wszystko za sprawa rozwoju glownego miasta, portu Pensacola, ktory rozrastal sie, zapelniajac niegdysiejsze otwarte przestrzenie kompleksami handlowymi i dzielnicami mieszkaniowymi. Jednoczesnie jednak zachowaly sie tutaj tereny bagienne, podobne do tych w Mobile, ktore zreszta nie jest odlegle, jesli pojechac autostrada miedzystanowa, oraz slonowodne tereny przyplywowe na Wybrzezu Zatokowym. Jak w wielu miejscach gleboko na Poludniu, panuje tam sprzeczna atmosfera dobrze pamietanej biedy i nowej dumy; wrazenie skostnialego miejsca, ozywianego przez pokolenia, ktore doszly do wniosku, ze zycie na tym kawalku ziemi moze nie zawsze jest latwe, ale w kazdym razie lepsze niz gdziekolwiek indziej.

Wieczorny przelot lokalnymi liniami na male lotnisko byl przerazajaca seria podskokow i zawirowan, od ktorych krecilo w brzuchu. Samolot lecial wzdluz ogromnych, szarych burzowych chmur, ktore wydawaly sie bronic przed wtargnieciem w nie dwusilnikowej maszyny. Kabine pasazerska na przemian wypelnialy smugi naglego swiatla i cienia, w miare jak samolot wlatywal w chmury i je opuszczal, oraz czerwone ostrza slonca gasnacego szybko nad Zatoka Meksykanska. Cowart wsluchiwal sie w warkot silnikow zmagajacych sie z wiatrem; ich szum wzmagal sie i slabl jak oddech sprintera. Kolysal sie, spowity kokonem samolotu, i rozmyslal o czlowieku z celi smierci i o tym, co zastanie w Pachoula.

Ferguson rozpetal w nim wewnetrzna wojne. Cowart wrocil ze spotkania z wiezniem wmawiajac sobie, ze pozostal obiektywny, ze wysluchal wszystkiego i jednakowo rozwazyl kazde slowo. Ale jednoczesnie, wpatrujac sie w kropelki wody pelznace po szybie w oknie samolotu, zdawal sobie sprawe, ze nie jechalby do Pachouli, gdyby sie spodziewal, ze ta historia nie bedzie miala dalszego ciagu. Maly samolot cial niebo, a on zacisnal piesci na kolanach; w uszach wciaz dzwieczal mu glos Fergusona, wciaz czul lodowaty gniew tego czlowieka. Nagle pomyslal o dziewczynce. Jedenascie lat. To nie jest odpowiedni wiek, zeby umierac. O tym tez powinien pamietac.

Samolot wyladowal posrod szalejacej burzy i wyhamowal na pasie startowym. Cowart dojrzal przez okno szpaler zielonych drzew na obrzezach lotniska, odcinajacych sie czernia na tle nieba.

Wynajetym samochodem pojechal poprzez zapadajaca ciemnosc do zajazdu Admiral Benbow, tuz przy autostradzie, na przedmiesciach Pachoula. Gdy juz obejrzal skromny, niezwykle schludny pokoj, zszedl do baru motelowego, usiadl pomiedzy dwoma komiwojazerami i zamowil piwo u mlodej kobiety. Miala mysio-brazowe wlosy, ktore omiataly jej oblicze, wyostrzajac rysy, tak ze gdy robila sroga mine, cala twarz wydawala sie podazac za ruchem ust; byla w niej oschla bezwzglednosc – skutek serwowania zbyt wielu drinkow zbyt wielu komiwojazerom i odrzucania zbyt wielu propozycji skladanych przez facetow o trzesacych sie dloniach zacisnietych na szklance scotcha lub piwa imbirowego. Nalewajac piwo z beczki, przez caly czas badawczo przypatrywala sie Cowartowi, a mimo to wyczula moment, kiedy piana juz niemal przelewala sie ponad sciankami szklanki.

– Pan nie stad, nie?

Potrzasnal glowa.

– Prosze nie mowic – powiedziala. – Lubie zgadywac. Niech pan tylko powie: „Deszcz w Hiszpanii pada glownie na rowninach”.

Rozesmial sie i powtorzyl zdanie.

Usmiechnela sie do niego, zachowujac sie z odrobine mniejsza rezerwa.

– Z Mobile ani z Montgomery nie, to pewne. Z Nowego Orleanu ani Tallahassee tez nie. Zostaja dwa miejsca: albo Miami, albo Atlanta; ale jesli Atlanta, to sie pan tam nie urodzil, tylko gdzie indziej, na przyklad w Nowym Jorku, a w Atlancie tylko pan mieszkal przez jakis czas.

– Blisko – odparl. – Miami.

Zmierzyla go wzrokiem dokladnie, zadowolona z siebie.

– Niechze sie przyjrze – powiedziala. – Calkiem niezly garnitur, ale dosc konserwatywny, moglby go nosic prawnik… – Wychylila sie zza baru i potarla klape marynarki pomiedzy kciukiem i palcem wskazujacym. – Niezly. Nie jak ci ksiazeta odziani w bistor, co to przyjezdzaja tu bez przerwy i sprzedaja dodatki witaminowe dla bydla. Ale wlosy troche za dlugie nad uszami i zaczynaja pojawiac sie pierwsze pasma siwizny. Wiec troche pan za stary,

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×