ile, jakies trzydziesci piec?… zeby zajmowac sie handlem obwoznym. Gdyby byl pan prawnikiem w tym wieku, to z cala pewnoscia mialby pan jakiegos asystenta, golowasa zaraz po szkole, ktorego by pan tu wyslal w podroz sluzbowa, zamiast przyjezdzac samemu. Nie wyglada mi pan na gliniarza, jakos inaczej panu patrzy z oczu; na agenta nieruchomosci i na biznesmena rowniez nie. Nie wyglada pan tez na handlowca, jak ci faceci. No to co moze sprowadzac tutaj z Miami takiego goscia jak pan? Ostatnia rzecz, jaka przychodzi mi do glowy, to ze moze jest pan dziennikarzem, ktory poluje tu na jakis material.

Rozesmial sie.

– Bingo. I mam trzydziesci siedem lat.

Odwrocila sie, zeby nalac kolejna szklanke piwa, ktora postawila przed innym gosciem, i wrocila do Cowarta.

– Jest pan przejazdem? Nie wiem, jaki temat moglby pana tu przywiesc. Za duzo sie tu nie dzieje, jesli pan tego jeszcze nie zauwazyl.

Cowart zawahal sie, zastanawiajac, czy powinien trzymac jezyk za zebami, czy nie. Nastepnie wzruszyl ramionami i pomyslal, ze skoro w ciagu dwoch minut domyslila sie, kim jest, nic nie da sie utrzymac w sekrecie, gdy zacznie rozmawiac z miejscowymi gliniarzami i prawnikami.

– Sprawa morderstwa – powiedzial.

Skinela glowa.

– Tak sie spodziewalam. Zaciekawil mnie pan. Co to za historia? Do licha, nie moge sobie przypomniec ostatniego morderstwa, jakie sie tutaj wydarzylo. Co innego w Mobile albo w Pensacola. Chodzi panu o tych handlarzy narkotykow? Jezu, ludzie mowia, ze kokaina naplywa tutaj z calej zatoki; tonami; co noc. Czasami przyjezdzaja tu ludzie mowiacy po hiszpansku. W zeszlym tygodniu przyjechalo trzech facetow, wszyscy mieli modne garnitury i te male piszczace aparaciki przy paskach. Rozsiedli sie, jakby to miejsce do nich nalezalo, i zamowili butelke szampana przed obiadem. Musialam wyslac po nia chlopaka do sklepu monopolowego. Nietrudno bylo sie domyslic, co tak oblewaja.

– Nie, nie chodzi o narkotyki – rzekl Cowart. – Od jak dawna pani tu jest?

– Od kilku lat. Przyjechalam do Pachouli z mezem, ktory byl lotnikiem. Nadal lata, chociaz juz nie jest moim mezem, a ja tkwie tutaj, na ziemi.

– Pamieta pani sprawe sprzed jakichs trzech lat; dziewczynka o nazwisku Joanie Shriver? Przypuszczalnie zamordowal ja facet, ktory nazywal sie Robert Earl Ferguson?

– Ta mala dziewczynka, ktora znalezli kolo Bagniska Millera?

– Wlasnie.

– Pamietam. To sie stalo dokladnie wtedy, gdy przyjechalam tutaj ze swoim mezem; niechby go szlag trafil. To byl pierwszy tydzien, jak prowadzilam ten bar. – Rozesmiala sie krotko. – Do diabla, myslalam, ze ta cholerna praca zawsze bedzie taka ekscytujaca. Ludzie naprawde sie przejeli ta dziewczynka. Przyjezdzali dziennikarze z Tallahassee i telewizja az z Atlanty. Wlasnie wtedy nauczylam sie rozrozniac takich gosci jak pan. Wiekszosc zatrzymywala sie tutaj. Tak naprawde to poza tym zajazdem nie ma juz gdzie. Zanim oswiadczyli, ze zlapali chlopaka, ktory ja zabil, przez pare dni bylo niezle zamieszanie. Ale to juz bylo dawno. Nie spoznil sie pan troche?

– Niedawno sie o tym dowiedzialem.

– Ale ten chlopak siedzi w wiezieniu. Ma wyrok smierci.

– Istnieje kilka watpliwosci, w jaki sposob sie tam znalazl. Nie wszystko jest do konca wyjasnione.

Kobieta odchylila glowe do tylu i rozesmiala sie.

– Zaloze sie, ze to nie ma specjalnego znaczenia. Powodzenia, czlowieku z Miami.

Po czym odwrocila sie, zeby obsluzyc nastepnego klienta, zostawiajac Cowarta sam na sam ze szklanka piwa. Juz nie wrocila.

Ranek wstal rzeski i przejrzysty. Wydawalo sie, ze poranne slonce doklada wszelkich staran, aby wysuszyc co do jednej wszystkie kaluze pozostajace na ulicach po wczorajszym deszczu. Stopniowo narastal upal dnia, mieszajac sie z uciazliwa wilgotnoscia. Gdy Cowart szedl z motelu do swego wynajetego samochodu, a potem gdy jechal ulicami Pachouli, czul, jak koszula przylepia mu sie do plecow.

Miasteczko wydawalo sie trwala osada; polozone na plaskim kawalku terenu opodal autostrady, sluzylo jako rodzaj spoiwa laczacego ja z rozciagajacymi sie wokol polami uprawnymi. Bylo wysuniete nieco zbyt daleko na polnoc, zeby mozna bylo tu z dobrym skutkiem uprawiac sady pomaranczowe, ale minal po drodze kilka gospodarstw, gdzie drzewka rosly rownymi rzedami, oraz inne, gdzie na pastwiskach paslo sie bydlo. Domyslil sie, ze wjezdza do miasteczka od jego zamoznej strony; zabudowania byly parterowe, z brunatnej lub czerwonej cegly; wszechobecne domy ranczerskie, bedace symbolem pewnego statusu. Na wszystkich znajdowaly sie wielkie anteny telewizyjne. Na niektorych podworkach ustawione byly nawet anteny satelitarne. Gdy zblizal sie do Pachouli, na poboczach pojawily sie sklepiki i stacje benzynowe. Minal z boku niewielkie centrum handlowe z okazalym sklepem spozywczym, pizzerie i restauracje. Zauwazyl, ze rowniez poza glowna ulica w strone miasta rozciagaly sie domy mieszkalne, tez jednorodzinne, zadbane, dobrze utrzymane – swiadectwo solidnosci i umiarkowanego sukcesu.

Centrum miasteczka zajmowalo zaledwie trzy przecznice i znajdowalo sie tam kino, pare biur, jeszcze kilka sklepow i dwa sygnalizatory ze swiatlami ulicznymi. Ulice byly czyste i zastanawial sie, czy tak wymiotla je burza poprzedniej nocy, czy tez byla to zasluga miejscowej spolecznosci.

Przejechal przez miasteczko, wjechal na niewielka, waska droge i zaczal oddalac sie od sklepow zelaznych, magazynow z czesciami samochodowymi i restauracji szybkiej obslugi. Odniosl wrazenie, ze zaszla pewna zmiana w kolorycie otaczajacego go krajobrazu; soczysta zielen, ktora widzial chwile wczesniej, ustapila miejsca brunatnym prazkom ugorow. Droga stala sie wyboista, a domy, ktore sie teraz przy niej pojawily, byly drewniane, chylily sie od starosci i wszystkie pomalowano na wyblakly jasny kolor. Szosa wslizgnela sie pomiedzy szpaler drzew i spowila Cowarta ciemnoscia. Rozproszone swiatlo przesaczalo sie przez galezie wierzb i sosen, ktore utrudnialy widocznosc. Niemal przeoczyl szutrowa droge odchodzaca w lewo. Opony stracily przyczepnosc na blocie i zanim znowu jej nabraly, zaczal podskakiwac na wyboistej drodze. Prowadzila wzdluz dlugiego zywoplotu. Od czasu do czasu udawalo mu sie dostrzec ponad nim niewielkie gospodarstwa. Zwolnil i minal trzy drewniane szopy, przytulone do siebie na skraju drogi. Gdy przejezdzal powoli, przygladal mu sie stary czarny mezczyzna. Spojrzal na licznik i przejechal jeszcze kilometr do nastepnej rudery usadowionej przy drodze. Zatrzymal sie przed nia i wysiadl z samochodu.

Rudera miala z przodu ganek, na ktorym stal jeden bujany fotel. Z boku byl maly kojec dla drobiu, gdzie kurczeta grzebaly w ziemi. Droga konczyla sie na podworku przed domem. Stal tu zaparkowany stary chevrolet kombi z podniesiona maska.

Panowal potezny, obezwladniajacy upal. Cowart uslyszal w oddali szczekanie psa. Zyzna, brunatna gleba podworka przed domem byla udeptana na tyle mocno, ze udalo jej sie przetrwac burze poprzedniego wieczora. Odwrocil sie i zobaczyl, ze chalupa wychodzi na rozlegle pole, obramowane ciemnym lasem.

Zawahal sie, po czym podszedl do frontowego ganku.

Kiedy postawil stope na pierwszym stopniu, uslyszal ze srodka glos.

– Widze cie. Czego chcesz?

Zatrzymal sie i odpowiedzial:

– Szukam pani Emmy Mae Ferguson.

– A po co ci ona?

– Chce z nia porozmawiac.

– To mi nic nie mowi. Po co ci ona?

– Chce porozmawiac o jej wnuczku.

Drzwi frontowe, ktore w polowie skladaly sie z siatki odchodzacej od popekanej ramy, uchylily sie lekko. Wyszla stara Murzynka o siwych wlosach, sciagnietych mocno z tylu glowy. Byla drobnej, ale mocnej budowy i poruszala sie wolno, jednak w zdecydowany sposob, ktory zdawal sie swiadczyc, iz wiek i slabe kosci to po prostu drobna niedogodnosc.

– Z policji?

– Nie. Nazywam sie Matthew Cowart. Z „Miami Journal”. Jestem dziennikarzem.

– Kto cie przyslal?

– Nikt mnie nie przyslal. Po prostu przyjechalem. Czy pani Ferguson?

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату