– Zostal skazany.

– Ale co pani mysli?

Wziela gleboki oddech.

– Nigdy nie dawalo mi spokoju, ze po prostu wsiadla do samochodu. Wydawala sie nie zastanawiac ani chwili. Skoro go nie znala, to dlaczego mialaby tak postapic? Nie widze zadnego powodu. Probujemy uczyc nasze dzieci, zeby byly rozwazne i roztropne, panie Cowart. Mamy lekcje poswiecone bezpieczenstwu. Ze nigdy nie nalezy ufac nieznajomym. Nawet tutaj, w Pachoula, chociaz moze trudno panu w to uwierzyc. Nie jestesmy az tak zacofani, jak sie pewnie panu wydaje. Przyjezdza tu wielu ludzi z miasta, tak jak ja. Mieszkaja tez tutaj ludzie, profesjonalisci, ktorzy dojezdzaja do pracy do Pensacola albo do Mobile, poniewaz to spokojna, bezpieczna miejscowosc. Ale wpajamy dzieciom zasady bezpieczenstwa. Ucza sie tego. Wiec nigdy tego nie moglam pojac. To dla mnie nigdy nie mialo sensu, ze ot tak, wsiadla do tego samochodu.

Przytaknal.

– O to tez chcialem pania zapytac – powiedzial.

Odwrocila sie gniewnie w jego strone.

– Przede wszystkim zapytalabym o to cholernego Roberta Earla Fergusona.

Nie odpowiedzial i po chwili napiecie z niej opadlo.

– Przepraszam, ze tak na pana naskoczylam. Wszyscy obarczamy sie wina. Wszyscy w szkole. Nawet pan sobie nie zdaje sprawy, co sie dzialo z innymi dziecmi. Dzieciaki baly sie chodzic do szkoly. Gdy juz przychodzily, byly zbyt przestraszone, zeby sluchac. W domu nie mogly spac. A gdy juz zasnely, snily im sie koszmary. Dostawaly napadow zlego humoru. Moczyly sie w nocy. Nagle wpadaly w gniew lub wybuchaly placzem. Dzieci o trudnym charakterze stawaly sie jeszcze gorsze. Dzieci, ktore zawsze byly zamkniete w sobie i wyobcowane, stawaly sie takie jeszcze bardziej. Zwyczajne dzieci, ktore nie sprawialy nigdy klopotu, nagle zaczely przysparzac problemow. Organizowalismy w szkole zebrania. Sciagalismy psychologow z uniwersytetow, zeby pomogli tym dzieciom. To bylo straszne. To zawsze bedzie straszne. – Rozejrzala sie wokol siebie. – Nie wiem, ale mam wrazenie, ze tego dnia cos tutaj peklo i nikt naprawde nie wie, czy kiedykolwiek da sie to naprawic.

Przez chwile milczeli. W koncu zapytala:

– Czy pomoglam?

– Oczywiscie. Czy moglbym zadac pani jeszcze jedno pytanie? – spytal. – I byc moze bede jeszcze chcial z pania porozmawiac, jak juz przeprowadze rozmowy z innymi osobami zwiazanymi z ta sprawa. Chocby z policjantami.

– Nie ma sprawy – odparla. – Wie pan, gdzie mnie znalezc. Niech pan strzela.

Usmiechnal sie.

– Niech mi pani powie, co takiego przyszlo pani na mysl kilka minut temu, jak rozmawialismy o zdjeciach samochodu i nagle pani przerwala.

Zatrzymala sie i zmarszczyla brwi.

– Nic – odrzekla.

Spojrzal na nia.

– Dobrze, pewna rzecz.

– Tak?

– Kiedy policjanci pokazali mi zdjecia, powiedzieli, ze ujeli zabojce. Ze przyznal sie do winy i w ogole. Powiedzieli, ze rozpoznanie przeze mnie samochodu to zwykla formalnosc. Zdalam sobie sprawe z tego, jakie to wazne, dopiero kilka miesiecy pozniej, tuz przed procesem. Wie pan, zawsze lezalo mi to na zoladku. Pokazali mi zdjecia, powiedzieli: „To jest samochod zabojcy, czy tak?”, a ja na nie spojrzalam i odparlam: „Oczywiscie”. Jakos nigdy nie dawalo mi spokoju, ze to wszystko odbylo sie w taki sposob.

Cowart sie nie odezwal, ale pomyslal sobie: Mnie tez to nie daje spokoju.

Artykul prasowy jest zbiorem chwil ujetych w cytatach, w spojrzeniach osob, w kroju ich ubran. W slowach kumuluja sie drobne obserwacje dziennikarza; co widzi, co slyszy. Wspiera go przeszlosc; potezna opoka detalu. Cowart zdawal sobie sprawe, ze musi zgromadzic wiecej faktow, i spedzil popoludnie na czytaniu wycinkow prasowych w bibliotece gazety „The Pensacola News”. Pomoglo mu to zrozumiec to swoiste szalenstwo, jakie ogarnelo miasteczko po tym, gdy matka dziewczynki zadzwonila na policje, zeby powiadomic, ze corka nie wrocila ze szkoly do domu. Nastapila malomiasteczkowa eksplozja troski. W Miami policja powiedzialaby matce, ze przez dwadziescia cztery godziny nic nie moga zrobic. Przyjeliby, ze dziewczynka uciekla z domu, poniewaz byla bita albo napastowana seksualnie przez ojczyma, albo po prostu chciala znalezc sie w ramionach chlopaka, pokazujac sie w okolicach szkoly w jego nowym czarnym pontiacu firebird.

Ale nie w Pachouli. Miejscowa policja natychmiast zaczela przeczesywac ulice w poszukiwaniu dziewczynki. Krazyli po bocznych drogach za miastem, z glosnikami, przez ktore wykrzykiwali jej imie. Do pomocy wlaczyla sie straz pozarna, syreny wyly posrod spokojnego, majowego wieczoru. – We wszystkich domach rozdzwonily sie telefony. Wiadomosc rozprzestrzeniala sie z alarmujaca predkoscia po wszystkich ulicach. Zebraly sie male grupy rodzicow i zaczely przeczesywac podworka w poszukiwaniu malej Joanie Shriver. Postawiono w stan gotowosci harcerzy. Ludzie wczesniej wyszli z pracy, zeby dolaczyc do poszukiwan. Zanim zaczal zapadac dlugi, poznowiosenny wieczor, musialo to wygladac, jakby cale miasteczko wyleglo na ulice w poszukiwaniu dziecka.

Oczywiscie wtedy juz nie zyla, pomyslal. Nie zyla od chwili, gdy wsiadla do tego samochodu.

Poszukiwania trwaly dalej, za pomoca reflektorow i smiglowca, sprowadzonego tej nocy z koszar policji stanowej kolo Pensacola. Warczal, furkotal wirnikami, a jego reflektory przeczesywaly ciemnosc jeszcze po polnocy. Z nastaniem switu wprowadzono do akcji psy goncze i poszukiwania przybraly na mocy. Do poludnia cale miasteczko sie zgromadzilo, jak armia przygotowujaca sie do dlugiego marszu, a wszystko dokumentowane bylo przez kamery telewizyjne i dziennikarzy prasowych.

Cialo dziewczynki zostalo odkryte poznym popoludniem przez dwoch strazakow gorliwie przeszukujacych skraj bagniska, chodzacych po zasysajacym blocie w kaloszach siegajacych do bioder, odganiajacych komary i wykrzykujacych imie dziewczynki. Jeden z nich zauwazyl w ostatnich promieniach swiatla poblask blond wlosow na brzegu wody.

Cowart wyobrazil sobie, ze wiadomosc musiala rozjuszyc miasto odpowiednio do tego, jak potraktowane bylo cialo dziewczynki. Zdal sobie sprawe z dwoch rzeczy: ze osoba, ktora zostala wybrana na przesluchanie w sprawie smierci Joanie Shriver, wkroczyla w sam srodek tej burzy, i ze presja wywarta na policjantow, iz musza zlapac zabojce, byla ogromna. Moze tak ogromna, ze nie dawala sie zniesc.

Hamilton Burns byl niskim, rumianym mezczyzna o siwych wlosach. Jego glos, jak inne glosy w Pachouli, zabarwiony byl rytmiczna gwara Poludnia. Dzien chylil sie ku zachodowi. Hawkins, dajac Cowartowi znak, zeby zajal miejsce w czerwonym, ponad miare wypchanym skorzanym fotelu, wspomnial cos o „sloncu, ktore znajduje sie nad nokiem rei”, z dolnej szuflady biurka wyczarowal butelke i nalal sobie szklanke burbona. Cowart potrzasnal glowa, gdy wysunal butelke w jego strone.

– Potrzeba troche lodu – powiedzial Burns i podszedl do naroznika niewielkiego biura, gdzie czesc drogocennej powierzchni zajmowala mala lodowka, zawalona wysokimi stertami akt sadowych. Cowart zauwazyl, ze Burns utyka przy chodzeniu. Rozejrzal sie po biurze. Bylo pokryte drewniana boazeria, a jedna sciane zapelnialy ksiazki prawnicze. Wisialo kilka dyplomow oprawionych w ramki oraz swiadectwo miejscowego klubu Kawalerow Kolumba. Bylo tez kilka zdjec pokazujacych usmiechnietego Hamiltona Burnsa, ramie w ramie z gubernatorem i innymi politykami.

Prawnik pociagnal solidnie ze szklanki, oparl sie wygodnie, krecac na krzesle za biurkiem naprzeciwko Cowarta, i rzekl:

– Wiec chcecie sie dowiedziec o Robercie Earlu Fergusonie. Co wam moge powiedziec? Moim zdaniem bedzie skladal apelacje o ponowny proces, szczegolnie ze jego sprawa zajmuje sie ten stary sukinsyn, Roy Black.

– Na jakiej podstawie?

– Jak to? To cholerne przyznanie sie do winy, a coz by innego? Sedzia powinien byl tego za cholere nie brac pod uwage.

– Dojdziemy do tego. Moze pan zaczac od opowiedzenia mi, jak to sie stalo, ze ta sprawa trafila w pana rece?

– Och, zlecenie z sadu. Dzwoni do mnie sedzia i pyta, czy zajme sie ta sprawa. Normalni obroncy z urzedu byli

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату