– Och, nie martw sie. Dobiora sie takze do mojej dupy. Ameryka jest przyzwyczajona do zabojcow. Ale niepowodzenia? Niepowodzeniom poswieca sie specjalna uwage. Spieprzenia i bledy nie sa amerykanskie. Tolerujemy mordercow, ale nie porazki. Juz to widze: Panie Cowart, otrzymal pan nagrode Pulitzera udowadniajac, ze ten czlowiek jest niewinny. Czego pan oczekuje obecnie, mowiac, ze on jednak jest winny? Potem zrobi sie jeszcze gorecej. Winny? Niewinny? Co pan chce osiagnac, panie Cowart? Nie moga przeciez istniec dwa rozwiazania. Dlaczego nie powiedzial nam pan o tym wczesniej? Dlaczego pan zwlekal? Co staral sie pan ukryc? Jakie jeszcze bledy pan popelnil? Czy odroznia pan prawde od klamstwa, panie Cowart?

Wzial gleboki oddech.

– Musisz zrozumiec jedna rzecz, detektywie.

– Jaka?

– Jest tylko dwoje ludzi, ktorych opinia bedzie uwazala za winnych. Ty i ja.

– A Ferguson?

– On odejdzie. Co prawda w klopotliwym polozeniu, ale wolny. Moze nawet w jakims odpowiednim miejscu, wsrod odpowiednich ludzi zostanie okrzykniety bohaterem. Moze nawet wiekszym bohaterem niz jest obecnie.

– Zeby…

– Zeby robil cokolwiek, na co ma ochote…

Cowart otworzyl drzwi i wysiadl z samochodu. Stanal na chodniku pozwalajac, by podmuchy wiatru ostudzily jego emocje. Rozejrzal sie po ulicy i jego wzrok zatrzymal sie na staromodnym salonie fryzjerskim, posiadajacym jeszcze tradycyjne godlo w ksztalcie spirali, ktorej trzykolorowy wzor zdawal sie nieustannie wirowac. Dopiero po jakims czasie zauwazyl, ze Brown rowniez wysiadl z samochodu i stoi tuz za nim.

– Przypuscmy – powiedzial detektyw do odwroconego plecami Cowarta. – Przypuscmy, ze juz robi to, na co ma ochote. Jakas inna dziewczynka. Dawn Perry. Zniknela pewnego dnia.

Czy moge isc na basen, poplywac? Wroce przed kolacja…

– Teraz juz wiemy, co on lubi, co, Cowart?

– Tak.

– I nic go nie powstrzyma przed zajmowaniem sie tym samym, co robil przed wakacjami w celi smierci, he?

– W istocie nic. Masz jakas propozycje, detektywie?

– Pulapka – powiedzial beznamietnie Brown. – Zastawimy pulapke i uzadlimy go. Jesli nie mozemy go dostac z powodu jego starych przewinien, powinnismy go nakryc na czyms nowym.

Cowart nie musial obracac sie w tyl, zeby stwierdzic, ze twarz policjanta wyraza w tej chwili zlosc.

– Tak – powiedzial. – Mow dalej.

– Cos niedwuznacznego, co pozwoli ukazac jego prawdziwe oblicze. Tak jasne, ze kiedy go przymkne, a ty napiszesz artykul, nikt nie bedzie mial zadnych watpliwosci. Zadnych, kapujesz? Zadnych watpliwosci. Czy mozesz napisac taki artykul, Cowart? Napisac tak, zeby facet nie mial wyjscia?

Matthew Cowart przypomnial sobie rybaka zakladajacego przynete, skladajaca sie z kawalkow zdechlych ryb w pulapce na ostrygi, i spuszczajacego ja za burte lodzi w lodowate czarne odmety wod przybrzeznych. Dzialo sie to podczas letnich wakacji za czasow jego mlodosci. Zafascynowala go wtedy smiertelnie prosta konstrukcja pulapki na ostrygi. Skrzynka zbita z kilku desek i drucianej siatki. Stworzenia wpelzaly do samego konca, nie mogac oprzec sie powabowi gnijacej padliny. Po zjedzeniu nie byly w stanie obrocic sie i przedostac sie przez male oczka drucianej siatki.

Schwytane przez mieszanine chciwosci, potrzeby i fizycznych ograniczen.

– Moge napisac ten artykul – odparl po chwili. Obejrzal sie w strone detektywa dodajac: – Pulapki wymagaja jednak czasu. Czy mamy czas, detektywie? Jezeli tak, to ile?

Brown potrzasnal glowa.

– Wszystko co mozemy zrobic, to probowac.

Brown pozostawil Cowarta w swoim biurze, a sam wyszedl mowiac, ze idzie sprawdzic, czy Wilcox powrocil juz z pierwszymi wynikami z laboratorium dotyczacymi strzepow odziezy i kawalka wykladziny z samochodu. Reporter przygladal sie przez chwile notatkom i fotografiom znajdujacym sie na biurku, po czym podniosl sluchawke telefonu i wykrecil numer „The Miami Journal”. W centrali polaczono go z Edna McGee. Cowart zastanowil sie, ilu ludzi zostalo oglupionych serdecznoscia jej glosu, nie zdajac sobie sprawy, ze w tej ksztaltnej glowie znajduje sie stalowy umysl wychwytujacy najmniejsze szczegoly i sprzecznosci.

– Edna?

– Matty, Matty, gdzie sie podziewales? Przez caly czas zostawiam dla ciebie wiadomosci.

– Jestem uziemiony w Pachouli. Razem z gliniarzami.

– Dlaczego z nimi? Myslalam, ze miales jechac do Starke, zeby rozejrzec sie po wiezieniu.

– Mhm, to moze zaczekac.

– No coz, ja bym tam pojechala. „The St. Pete Times” poinformowal dzisiaj, ze Blair Sullivan pozostawil po sobie kilka pudelek wypelnionych dokumentami, dziennikami i opisami. Nie wiem czym jeszcze. Byc moze jakies opisy tych wszystkich morderstw. Gazeta mowi, ze teraz detektywi z Monroe zajmuja sie tymi rzeczami szukajac jakiegos sladu. Przesluchuja takze kazdego, kto pracowal w celi smierci podczas odsiadki Sullivana. Maja rowniez liste osob odwiedzajacych. Wykonalam pare telefonow i wysmarowalam maly artykulik. Zarzad zastanawia sie, gdzie, do diabla, sie podziewasz, a w szczegolnosci zastanawia sie, dlaczego, do diabla, nie splodziles tego artykulu przed tym sukinsynem z „St. Pete”. Nie sa zbyt zadowoleni. Gdzie sie wloczyles?

– Na Keys.

– Masz cos ciekawego?

– Nic dla gazety. Przynajmniej na razie. Mam jakies przypuszczenie, moze dwa… Edna, daj mi odpoczac.

– No coz, Matty. Na twoim miejscu wyszlabym z siebie i wymyslila jak najszybciej cos spektakularnego. W przeciwnym razie wilki pojawia sie przed twoimi drzwiami, wyjac w oczekiwaniu na obiad. Kapujesz, o co mi chodzi?

– Tlumaczysz w miare jasno. I apetycznie.

– Nikt nie chce przerzucac sie z kawioru na jedzenie dla psow. – Edna sie rozesmiala.

– Dzieki, Edna. Potrafisz przekonac.

– Tylko ostrzegam.

– To juz slyszalem. A zatem co masz ciekawego?

– Podazanie tropem waszego pana Sullivana okazalo sie swietnym ksztalceniem sie w konstruktywnej sztuce klamstwa.

– Co przez to rozumiesz?

– Z czterdziestu, czy cos kolo tego, zabojstw, o ktore zostal oskarzony, stwierdzilam, ze jest winien okolo polowy z nich. Moze nawet ciut mniej.

– Tylko dwadziescia… – Uslyszal wlasne slowa i zdal sobie sprawe, jak glupio brzmialy. Tylko dwadziescia. Jakby czynilo to z niego tylko w polowie tak nikczemnego jak ktos, kto zabil czterdziestu ludzi.

– Zgadza sie. Przynajmniej ta dwudziestka wydaje sie przekonujaca.

– A co z innymi?

– No coz, sa takie, ktorych na pewno nie popelnil, poniewaz skazano za nie innych. Niektorzy nawet siedza w celi smierci. On jakby wplotl te historyjki miedzy wydarzenia z wlasnego zycia. Rozumiesz? Podobnie jak ze zbrodnia w Miccosukkee Reservation. Wtedy rowniez powiedzial ci, ze zabil kobiete tuz za Tampa. Pamietasz te historie? Spotkal kobiete w barze, obiecal, ze dobrze sie zabawia, a skonczylo sie na morderstwie.

– Aha, pamietam, ze zbytnio sie nie rozwlekal nad ta opowiescia. Skupil sie na rozkoszy samego zabijania.

– Tak, to wlasnie ten przypadek. Nie pomylil sie tutaj w zadnym szczegole, ale jedna rzecz nie calkiem sie zgadzala. Facet, ktory faktycznie popelnil to morderstwo, zabil jeszcze dwie inne kobiety w tej okolicy. Zajmuje cele oddalona o jakies dziesiec metrow od starego pokoiku Blaira Sullivana w celi smierci. Po prostu wsadzil te historyjke pomiedzy dwie inne. Dopiero gdy zaczelam wszystko dokladnie sprawdzac, oswiecilo mnie. Wiesz, co on zrobil? Przywlaszczyl sobie zbrodnie tamtego faceta, a nie mamy zadnych watpliwosci, ze tamten byl zabojca, i dodal do swojej kolekcji. Uczynil podobnie z kilkoma innymi morderstwami, za ktore siedza faceci w celi smierci. Cos na zasadzie przodujacego zawodnika w druzynie futbolowej, ktory ma na swoim koncie wystarczajaca liczbe

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату