punktow w wygranym meczu, lecz ktory zdobywa dodatkowe punkty, zeby przypieczetowac swoj doskonaly rezultat. – Edna wybuchnela smiechem.

– Ale po co to wszystko?

Cowart wyczul, jak wzruszyla ramionami po drugiej stronie telefonu.

– Kto wie? Moze dlatego wszystkie gachy z FBI byly tak cholernie zainteresowane, zeby pogadac z Sullym, zanim poszedl na krzeslo.

– Ale…

– Pozwol, ze ci przedstawie pewna teorie. Mozesz ja nazwac postulatem McGee albo jeszcze przyjemniej i jeszcze bardziej naukowo. Zasiegnelam troche jezyka i zgadnij, co sie okazalo. Zawsze obarczano Tedda Bundy’ego wina za trzydziesci osiem morderstw. Moze nawet wiecej, ale to sa dane, jakie my posiadamy. O tylu wspominal, zanim sam wyslal siebie do diabla. Moim zdaniem stary Sully chcial byc troche lepszy. Posrod rzeczy osobistych naszego Sully’ego znaleziono przynajmniej trzy ksiazki na temat wyczynow Bundy’ego. Niezle, co? Nastepnym najlepszym morderca, jesli mozemy przyjac taka terminologie, czekajacym w celi smierci jest ten Polak, Okrent z Landerdale. Pamietasz go? Mial pewien problem z prostytutkami. Znaczy sie, zabijal je. Oficjalnie ma ich na koncie jedynie jedenascie. Nieoficjalnie – okolo siedemnastu, osiemnastu. Siedzial w tym samym skrzydle co Sully. Zaczynasz kapowac, o co mi chodzi, Matty? Stary Sully zapragnal slawy. Nie tylko z powodu swoich uczynkow, ale takze i nie swoich. A zatem sobie pozwalal.

– Teraz zaczynam rozumiec. Czy mozesz zalatwic kogos, kto to powie, a nastepnie zapisac wszystko?

– Nie ma sprawy, skarbie. Faceci z FBI powiedza, co tylko bede chciala. W Bostonie sa dwaj socjologowie zajmujacy sie wielokrotnymi mordercami. Rozmawialam z nimi juz wczesniej. Strasznie im sie spodobal postulat McGee. Reasumujac, jesli popracuje do pozna, powinno sie to ukazac najprawdopodobniej pojutrze.

– Wspaniale – stwierdzil Cowart.

– Ale, Matty, odniesie to lepszy skutek, gdybys rownoczesnie puscil cos swojego. Na przyklad artykulik o tym, kto zabil tych dwoje staruszkow w Keys.

– Ciagle nad tym pracuje.

– Postaraj sie jak najlepiej. To jedyna niewiadoma, jaka pozostala tam do rozwiazania, Matty. Wszyscy chca poznac prawde.

– Rozumiem.

– Zaczynaja sie niecierpliwic w dziale miejskim. Chca zaprzegnac do dzialania nasza rozslawiona na calym swiecie, wspaniala, i tylko czasami niekompletna druzyne.

– Oni nie moga sie nawet domyslac…

– Wiem, Matty, ale niektorzy ludzie powiadaja, ze jestes zdolowany.

– Nie jestem.

– Tylko cie ostrzegam. Sadzilam, ze bedziesz ciekaw, co ludzie gadaja za twoimi plecami. A ten artykul w „The St. Pete Times” wcale ci nie pomogl. Nie sprzyja ci rowniez fakt, iz nikt nie ma pojecia, gdzie przebywasz przez dziewiecdziesiat dziewiec procent czasu. Boze, redaktor miejski musial oklamac te detektyw z Monroe, gdy ktoregos ranka szukala cie tutaj.

– Shaeffer?

– To ladna kobitka o oczach, ktore wyrazaly, ze wolalaby cie przypiekac nadzianego na szpikulec od rozna, niz rozmawiac z toba.

– Tak, to niewatpliwie ona.

– A wiec przyszla tutaj i znalazla na ciebie jakiegos haka.

– W porzadku. Rozumiem.

– Sluchaj, zostaw to. Dowiedz sie, kto zalatwil tych staruszkow. Moze wygrasz nastepna duza sprawe, co?

– Nie sadze, zeby to byl dobry pomysl.

– Chyba nie ma nic zlego w fantazjowaniu?

– Raczej nie.

Odwiesil sluchawke, mruczac jakies przeklenstwa pod nosem, choc nie wiedzial dokladnie, kogo lub co przeklinal. Zaczal wykrecac numer do redaktora miejskiego, lecz przerwal po chwili. Co mogl mu powiedziec? Wtedy wlasnie uslyszal halas przy drzwiach, podniosl wzrok i ujrzal Bruce’a Wilcoxa. Detektyw wydawal sie nienaturalnie blady.

– Gdzie jest Tanny? – spytal – Gdzies sie tu kreci w poblizu. Wyszedl i kazal mi tu czekac. Myslalem, ze ciebie szuka. Dowiedziales sie czegos?

Wilcox potrzasnal glowa zrezygnowany.

– Nie moge uwierzyc, ze to spieprzylem – odparl.

– Czy w laboratorium cos znalezli?

– Po prostu nie miesci mi sie w glowie, ze nie sprawdzilem wtedy tego cholernego kibla. – Wilcox rzucil na biurko kilka kartek papieru. – Nie musisz ich czytac – powiedzial. – Na dzinsach, koszuli i dywaniku z samochodu znalezli cos, co przypomina slady krwi. Na milosc boska! Cos co przypomina. A sprawdzali to pod mikroskopem. Wszystko uleglo zniszczeniu, tak ze nie mozna tam niczego dojrzec. Trzy lata w gnoju, szlamie, brudzie i odpadkach. Zostalo cholernie malo. Patrzylem, jak technik rozpostarl koszule i rozpadla mu sie prawie w rekach, kiedy zaczal manipulowac przy niej pinceta. Podsumowujac: zadnej rzeczy, ktora moze byc uznana za rozstrzygajaca. Teraz chca to wszystko przeslac do lepszego laboratorium w Tallahassee, ale kto wie, co tamci znajda. Technik raczej nie byl optymistycznie nastawiony co do wynikow badan.

Wilcox przerwal i wzial dlugi, gleboki oddech.

– Oczywiscie i ty, i ja wiemy, czemu te rzeczy tam sie znalazly. W takiej sytuacji jednak nie mozemy oswiadczyc, ze sa jakims dowodem. Do diabla! Gdybym je znalazl trzy lata temu, kiedy wszystkie slady byly jeszcze swieze, rozumiesz, rozpuszczaja to gowno razem z calym brudem dookola i pozostaje krew. – Spojrzal na Cowarta. – Krew Joanie Shriver. A teraz to jedynie kilka kawalkow zniszczonych ciuchow. Cholera!

Detektyw zaczal miotac sie po pokoju.

– Nie moge uwierzyc, jak bardzo spieprzylem ta sprawe – powtorzyl. – Spieprzylem. Spieprzylem. Spieprzylem. Moja pierwsza cholernie wazna sprawe.

Zaciskal kurczowo piesci. Cowart zauwazyl, jak miesnie detektywa poruszaja sie pod cienka koszula. Zapasnik przed walka.

Tanny Brown siedzial przy biurku w dopiero co opustoszalym biurze, wykrecajac systematycznie numery telefonow. Drzwi byly zamkniete, a tuz przed nim lezal zolty, oficjalny bloczek na notatki i osobista ksiazeczka z adresami. Wykrecil czwarty z rzedu numer oczekujac cierpliwie, az ktos podniesie sluchawke.

– Policja Eatonville.

– Poprosze z kapitanem Luciousem Harrisem. Mowi porucznik Theodore Brown.

Czekal cierpliwie i po chwili w sluchawce rozlegl sie tubalny glos:

– To ty, Tanny?

– Czesc, Luke.

– No tak. Dawno sie nie slyszelismy. Co slychac?

– Raz lepiej, raz gorzej. A u ciebie?

– Ech, do diabla, Zycie to nie bajka, ale nie jest rowniez takie okropne, wiec mysle, ze nie moge narzekac.

Brown wyobrazil sobie potezna postac kolegi po drugiej stronie linii. Na pewno jest w mundurze, zbyt ciasnym na jego poteznie umiesnionym cielsku, szczegolnie przy szyi. Odnosilo sie wrazenie, ze glowa kapitana policji spoczywa na bialym krochmalonym kolnierzyku ozdobionym zlotymi insygniami. Lucious Harris byl niezwykle lagodny i pogodny, a wygladal, jakby zycie wydawalo mu sie wielka uczta. Tanny zawsze lubil rozmawiac z kapitanem, poniewaz bez wzgledu na to jak zly wydawal sie swiat dookola, wielki mezczyzna pozostawal pelen entuzjazmu i optymizmu. Tym razem jednak Tanny nie dzwonil, zeby pogawedzic sobie z przyjacielem.

– Jak sprawy w Eatonville? – spytal.

– Wiesz, Tanny, faktycznie stajemy sie czyms w rodzaju turystycznej pulapki. Ludzie sciagaja tu, poniewaz zwrocilismy na siebie uwage ta prozna pania Hurston. Co prawda nie mamy zamiaru konkurowac z Disney World czy Key West, ale fajnie jest tu wpasc.

Brown sprobowal wyobrazic sobie Eatonville. Jego przyjaciel dorastal tam i rytmy tego miejsca eksplodowaly

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату