Biurze Szeryfa Okregu Escambia, lecz wiedziano, ze bedzie pierwszym, ktory do czegos dojdzie. Zbyt wiele plusow stalo po jego stronie: miejscowy chlopak, gwiazda futbolu, bohater wojenny, dyplom okregowego college’u. Stare postawy erodowaly jak skala na wietrze, zamieniana w piasek przez ciagly napor przybrzeznych fal.

Poczul nieprzyjemne uklucie winy. W swojej pamieci czesto slyszal krzyki rannych, ale rannych, ktorych uratowal. Pomyslal, ze z latwoscia przywolywal w pamieci poszczegolne glosy. Przypominaly mu, ze robil cos dobrego posrod tego calego zla dookola. Pierwszy raz pomyslal o krzyku tego ostatniego czlowieka.

Czy Bruce Wilcox wolal o pomoc? – zastanowil sie. Jego rowniez opuscilem.

Zdal sobie sprawe, ze bedzie musial powiadomic rodzine Wilcoxa, ktory na szczescie nie mial zony ani stalej dziewczyny. Przypomnial sobie o jego siostrze, ktora wyszla za oficera marynarki wojennej w San Diego. Matka Wilcoxa nie zyla, a jego ojciec mieszkal sam w domu spokojnej starosci. W okregu Escambia znajdowalo sie sporo takich domow i byl to przemysl, ktory naprawde sie rozwijal. Przypomnial sobie kilka spotkan z ojcem Bruce’a; sztywny, szorstki stary czlowiek. I tak juz nie cierpi tego swiata. Smierc syna dodatkowo przyczyni sie do tych gorzkich odczuc. Nagla wscieklosc porazila Browna. Co ja mu powiem? Ze go zgubilem? Ze pozostawilem go na posterunku z niedoswiadczonym detektywem z okregu Monroe, a on zniknal? Przypuszczalnie nie zyje? Uznany za martwego? Zaginiony podczas akcji? Pozarty w dzungli?

Po chwili jednak zdal sobie sprawe, ze tak wlasnie bylo.

Wlaczyl swiatla, w ktorych natychmiast zamigotaly czerwone oczy oposa, najwidoczniej chetnego stawic czolo kolom samochodu. Tanny Brown trzymal mocno kierownice obserwujac zwierze, ktore w ostatnim momencie dalo nurka do pobliskiego rowu, do enklawy bezpieczenstwa.

W tej samej chwili porucznik zapragnal podobnie zaszyc sie w jakims bezpiecznym schronieniu.

Nie ma szans, powiedzial sobie w duchu.

Jakis czas potem skierowal woz na parking przed zajazdem Admiral Benbow na przedmiesciach Pachouli. Tutaj wysadzil Shaeffer i Cowarta. Stali na chodniku, a ich twarze oswietlal lsniacy bialy znak, na tyle jasny, ze zwracal uwage kierowcow przejezdzajacych autostrada miedzyokregowa.

– Wroce – rzucil krotko.

– Co masz zamiar zrobic?

– Zorganizowac wsparcie. Chyba nie sadzicie, ze powinnismy jechac po niego sami, co?

Cowart pomyslal o tym, co Brown powiedzial, gdy byli jeszcze w Newark. Nie przyszlo mu do glowy, ze moga potrzebowac wsparcia.

– O ktorej godzinie? – zapytala Shaeffer.

– Wczesnie. Przyjade po was przed switem. Powiedzmy kwadrans po piatej…

– A potem?

– Pojedziemy do jego babki. Mysle, ze wlasnie tam bedzie. Moze zaskoczymy go w czasie snu. Moze nam sie poszczesci.

– A jesli nie? Przypuscmy, ze go tam nie ma. Co wtedy?

– Wtedy zaczniemy szukac intensywniej. Mysle jednak, ze wlasnie tam go znajdziemy.

Skinela glowa. Wydawalo jej sie to proste, a zarazem niemozliwe.

– Gdzie teraz jedziesz? – zapytal jeszcze raz Cowart.

– Juz mowilem. Zalatwic wsparcie. Moze napisac pare raportow. Na pewno chce sprawdzic, co z moja rodzina. Zobaczymy sie tutaj przed wschodem slonca.

Uruchomil silnik i ruszyl szybko, pozostawiajac za soba reportera i mloda detektyw, ktorzy wygladali teraz jak para turystow zagubionych w obcym kraju.

Spojrzal w lusterko wsteczne i dostrzegl jeszcze, jak skierowali sie do motelu. Wydawali sie tacy mali i pelni sprzecznych odczuc. Skrecil i wtedy calkowicie znikneli mu z pola widzenia. Poczul, jakby cos zaczelo sie w nim rozplatywac, jakby cos powiazanego scisle zaczelo sie rozluzniac. Czul rowniez eksplozje goryczy, czul jej smak na jezyku. Skrzydla nocy otulily go szczelnie i po raz pierwszy od wielu dni poczul wewnetrzny spokoj. Pozwolil, by policjantka i reporter odplyneli daleko z jego mysli, lecz nie az tak daleko, by stlumic plomienie gniewu.

Prowadzil samochod szybko i zdecydowanie, pedzac przed siebie, lecz nie zmierzajac w jakims konkretnym kierunku. W tej chwili absolutnie nie mial najmniejszej ochoty na pisanie raportow czy zalatwianie wsparcia. Ksiegowosc smierci moze poczekac, powiedzial sobie w duchu.

Shaeffer i Cowart zameldowali sie w motelu i poszli do restauracji. Zadne z nich nie czulo sie specjalne glodne, lecz byla to odpowiednia godzina, wiec posilek wydawal sie im rzecza calkiem naturalna. Zlozyli zamowieniu u kelnerki, ktora sprawiala wrazenie, jakby bylo jej niewygodnie w niebiesko-bialym wykrochmalonym, o caly rozmiar za malym kostiumie, uciskajacym jej obfite ksztalty, a szczegolnie klatke piersiowa. Gdy czekali, Cowart przyjrzal sie uwazniej Shaeffer i zdal sobie nagle sprawe, ze prawie nic o niej nie wie i ze juz sporo czasu siedzi naprzeciwko mlodej kobiety. Byla naprawde atrakcyjna dziewczyna, pomimo swojej silnie emanujacej osobowosci przypominajacej ostrze brzytwy. Pomyslal, ze gdyby to wszystko wydarzylo sie w Hollywood, odnalezliby laczace ich uczucie i rzucili sie sobie w objecia. Chcial sie usmiechnac, lecz zamiast tego pomyslal: Bede zadowolony, jesli po prostu ze mna porozmawia. Nie byl jednak nawet pewien, czy dziewczyna jest do tego zdolna.

– Zupelnie inaczej niz w Keys, co? – odezwal sie. – Tak.

– Tam sie wychowywalas?

– Tak. Mniej wiecej. Urodzilam sie w Chicago, ale znalazlam sie w Keys, gdy bylam bardzo mloda.

– Co cie sklonilo do pracy w policji?

– Czy to wywiad? Chcesz to wlaczyc do artykulu?

Cowart zaprzeczyl ruchem reki, lecz zdal sobie sprawe, ze prawdopodobnie miala racje. Prawdopodobnie zalaczylby kazdy, nawet najmniejszy szczegol tego, co sie wydarzylo.

– Nie. Probuje najzwyczajniej pogadac. Nie musisz odpowiadac. Rownie dobrze mozemy pomilczec i nie bede mial nic przeciwko temu.

– Moj ojciec byl policjantem. Detektywem w Chicago. Zastrzelili go. Po jego smierci przeprowadzilismy sie do Keys. Jak uciekinierzy. Pomyslalam, ze praca w policji moze mi sie spodobac, wiec zapisalam sie do szkoly. Przeszlo w genach, jak przypuszczalnie mozesz myslec. No i juz wszystko wiesz.

– Od jak dawna…

– Dwa lata w wozach patrolowych, szesc miesiecy wlamania i napady rabunkowe. Trzy miesiace w ciezkich zbrodniach. To cala historia.

– Czy zabojstwa w Tarpon Drive byly twoja pierwsza wazna sprawa?

Zaprzeczyla ruchem glowy.

– Nie. Wszystkie przestepstwa sa wazne. – Nie byla pewna, czy przelknal to zawodowe klamstwo, czy w ogole je zauwazyl, poniewaz spuscil glowe przygladajac sie uwaznie salatce; troche chrupkiej salaty z cwiartka pomidora i z przyczepionym z boku dresingiem. Nadzial pomidora na widelec, uniosl go do ust mowiac:

– Numer szesc New Jersey.

– Co?

– Pomidory z Jersey. Prawde mowiac, jeszcze zbyt wczesna pora na nie, lecz ten sprawia wrazenie, jakby byl o rok za stary, przynajmniej o rok. Wiesz, co z nimi robia? Zrywaja je zielone, na dlugo zanim dojrzeja. Dzieki temu sa naprawde twarde, twarde jak kamienie. Podczas krojenia nie rozlatuja sie. Ani pestki, ani soczysty miazsz pomidora nie odczepiaja sie. Tego wlasnie chca restauracje. Oczywiscie nikt nie zje zielonego pomidora, wiec wstrzykuje im sie czerwony barwnik, zeby wygladaly jak dojrzale. Sprzedaja je w miliardach sztuk do miejsc z szybka zywnoscia.

Popatrzyla na niego uwazniej. Marudzi, pomyslala. No coz, trudno go winic. Cale jego zycie jest w strzepach. Moze to nas laczy.

Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu. Malomowna kelnerka przyniosla obiad i ustawila talerze na stole przed nimi. Andrea Shaeffer nie mogla juz dluzej wytrzymac.

– Powiedz mi, co wedlug ciebie, u diabla, sie stanie?

Jej glos brzmial nisko, niczym konspiracyjny szept, lecz byl przesycony ostrym, nie znoszacym sprzeciwu naleganiem. Cowart odchylil sie nieco do tylu i wpatrywal sie w nia przez chwile, zanim odpowiedzial:

– Mysle, ze znajdziemy Roberta Earla Fergusona u jego babki.

– I?

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату