– Widzi pan kogos, kto moglby pomoc malej jedenastoletniej dziewczynce?

– Nikogo.

– Widzi pan, gdzie sie pan znalazl? W piekle. Piec minut drogi. Tylko tyle. I znika cala cywilizacja. Tutaj jest pieprzona dzungla. Rozumie pan?

– Rozumiem.

– Chcialem po prostu, zeby pan to zobaczyl oczami Joanie Shriver.

– Rozumiem.

– W porzadku – powiedzial detektyw i znowu sie usmiechnal. – Wlasnie tak szybko to sie stalo. Potem zabral ja jeszcze dalej. Chodzmy.

Wilcox wysiadl z samochodu i podszedl do bagaznika. Wyjal dwie pary szerokich nieprzemakalnych spodni z brazowej gumy i rzucil jedna Cowartowi.

– To bedzie musialo wystarczyc.

Cowart zaczal wciagac spodnie. Wykonujac te czynnosc, spojrzal w dol. Pochylil sie gwaltownie i dotknal ziemi. Nastepnie poszedl na tyl wozu policyjnego i stanal obok detektywa. Wzial gleboki oddech, usmiechajac sie do siebie. W porzadku, pomyslal, pobawimy sie troszke.

– Slady opon – powiedzial krotko, wskazujac palcem ziemie.

– Co takiego?

– Pieprzone slady opon. Niech pan sie przypatrzy tej glebie. Jesli ja tu przywiozl, bylyby slady opon. Mozna by je dopasowac do tych z jego samochodu. Czy moze wy, kowboje, nie znacie takich sztuczek?

Wilcox usmiechnal sie i nie polknal haczyka.

– To byl maj. Ziemia wtedy zmienia sie w popiol.

– Nie pod taka gestwina.

Detektyw przerwal i przygladal sie reporterowi. Nagle rozesmial sie, a grymas usmiechu wykrzywil mu twarz.

– Nie jest pan glupi, prawda?

Cowart nie odpowiedzial.

– Miejscowi dziennikarze nie byli tacy sprytni. O nie.

– Niech mi pan nie prawi komplementow. Dlaczego nie zbadal pan odciskow opon?

– Poniewaz po calym tym terenie jezdzily bez przerwy ekipy ratownicze i pieprzone grupy poszukiwawcze. To na poczatku byl nasz najwiekszy problem. Jak tylko rozniosla sie wiadomosc, ze ja znaleziono, wszyscy sie tu zlazili. Doslownie wszyscy. I na amen stratowali miejsce zbrodni. Zanim dotarlem tu z Tannym, narobili pieprzonego balaganu. Strazacy, kierowcy karetek pogotowia, harcerze, Chryste, wszystko co zywe. Zadnej kontroli. Nikt niczego nie zabezpieczyl. Wiec nawet powiedzmy, ze znalezlismy slad opony. Ze wzielismy odcisk. Jakis kawalek podartego materialu na krzaku jezyny, cokolwiek. W zaden sposob nie mozna by tego do niczego dopasowac. Zanim tam dojechalismy, a do licha, jechalismy najszybciej, jak sie dalo, w tym miejscu byl juz wielki tlum. Do diabla, nawet ruszyli jej cialo z miejsca zbrodni; wyciagneli ja na brzeg.

Detektyw zastanawial sie przez chwile.

– Wlasciwie nie mozna miec do nich pretensji – kontynuowal. – Ludzie oszaleli na punkcie tej dziewczynki. To nie byloby po chrzescijansku zostawic ja w tym bagnie, zeby ja podgryzaly drapiezne zolwie.

Chrzescijanstwo nie mialo nic do tego, pomyslal Cowart. To wszystko bylo poganskie.

– Wiec spieprzyli sprawe?

– Tak. – Detektyw spojrzal na niego. – Nie chce tego widziec w artykule. To znaczy, moze pan dac do zrozumienia, ze miejsce zbrodni bylo wielkim balaganem. Ale nie zycze sobie, zeby bylo napisane: „Detektyw Wilcox powiedzial, ze miejsce zbrodni zostalo spieprzone”… chociaz tak, bylo spieprzone.

Cowart przygladal sie, jak detektyw wciaga gumowe spodnie. Przypomnial sobie inna maksyme Hawkinsa: Jak sie dobrze przyjrzysz, to miejsce zbrodni powie ci wszystko. Ale Wilcox i Brown zostali pozbawieni miejsca zbrodni. Nie mieli zadnych dowodow, ktore nie bylyby naruszone. Wiec musieli pozyskac inna rzecz, ktora pozwolilaby przedstawic sprawe w sadzie: przyznanie sie do winy.

Detektyw zaciagnal paski i pomachal do Cowarta.

– Dalej, chlopcze z miasta. Pokaze panu wspaniale miejsce do umierania.

Ruszyl w strona lasu. Gdy szedl, niskie krzaki szelescily, ocierajac sie o gumowe spodnie.

Miejsce, w ktorym zmarla Joanie Shriver, bylo ciemne i otoczone platanina pnaczy i pedow; na gorze zwieszaly sie galezie odgradzajace slonce i tworzace naturalna pieczare. Byl tam maly pagorek wznoszacy sie moze na jakies trzy metry nad bagniskiem, ktore poblyskiwalo czarna woda i blotem ciagnacymi sie od lasu. Dlonie i twarz Cowarta byly podrapane od odgarniania ciernistych galezi. Odeszli zaledwie o piecdziesiat metrow od samochodu, ale byla to uciazliwa wedrowka. Spocil sie mocno; pot splywal mu do oczu i draznil je. Gdy zatrzymali sie na malej polance, pomyslal sobie, ze to wszystko jest przerazajace. Przez drobna, straszna chwile wyobrazil sobie tutaj wlasna corke i az zaparlo mu dech. Przygladal sie detektywowi i mowil do siebie: Znajdz trudne pytanie. Cos, co zlamie te pewnosc siebie, w ktora wyposaza go jego wyobraznia.

– Jak mogl przez cos takiego przeciagnac dzieciaka, ktory kopal i wrzeszczal? – spytal powoli.

– Domyslamy sie, ze byla nieprzytomna. Bezwladny balast.

– Jak to?

– Nie miala na ramionach ani na dloniach zadnych ran, ktore powstalyby w wyniku samoobrony… – Wyciagnal rece i skrzyzowal je przed twarza pokazujac, jak sie to wedlug niego odbylo. – Jakby bronila sie przed ciosami nozem. Nie bylo zadnych znakow, ze w ogole sie bronila. Chociazby strzepy skory pod paznokciami. Miala dosc duza rane z boku glowy. Lekarz sadowy doszedl do wniosku, ze stracila przytomnosc stosunkowo wczesnie. Chyba lepiej dla niej. Przynajmniej nie wiedziala, jaka krzywda jej sie dzieje.

Wilcox podszedl do pnia drzewa i wskazal w dol.

– Tutaj znalezlismy jej ubranie. To dziwne, ale bylo ladnie i rowniutko zlozone.

Odsunal sie o kilka krokow i stanal z powrotem na srodku polanki. Spojrzal w gore, jakby probowal ujrzec niebo przez pokrywe roslin, potrzasnal glowa i kiwnal na Cowarta.

– Tutaj znalezlismy glowne slady krwi. Dokladnie w tym miejscu ja zabil.

– Jak to sie stalo, ze nie znaleziono nigdy narzedzia zbrodni?

Detektyw wzruszyl ramionami.

– Niech sie pan rozejrzy. Przeszukalismy caly teren. Uzywalismy wykrywacza metalu. Nic. Albo wyrzucil to gdzie indziej, albo nie mam pojecia, co sie z tym stalo. Niech pan spojrzy, mozna podejsc na brzeg bagniska, wziac noz i wetknac go prosto w bloto na dwadziescia piec, trzydziesci centymetrow i juz nigdy mozemy go nie znalezc. Chyba ze przypadkiem nadepnie pan na niego.

Detektyw szedl dalej przez polanke.

– Tutaj wiodl slad znaczony krwia. Sekcja wykazala, ze gwaltu dokonano przed zgonem. Okolo polowy ran rowniez. Jednak kilka zadano posmiertnie, jakby sie wsciekl, ze umarla, i cial, i klul na oslep. W kazdym razie, jak skonczyl, przyciagnal ja tutaj i wrzucil do wody.

Wskazal brzeg bagniska.

– Wepchnal ja tutaj, pod korzenie. Nie bylo jej widac, az sie na nie nie nastapilo. Przykryl ja luznymi fragmentami roslin. Mielismy szczescie, ze tak szybko ja znalezlismy. Do licha, mielismy szczescie, ze w ogole ja znalezlismy. Chlopcy przeszliby tuz obok niej, tylko ze jednemu akurat spadl kapelusz, bo zawadzil o niska galaz. Dojrzal ja tam, jak po niego siegal. Prawdziwy slepy lut glupiego szczescia.

– A co z jego ubraniem; czyz nie zostalyby jakies slady? Krew albo wlosy czy cos w tym rodzaju?

– Po tym, jak przyznal sie do winy, dosc dokladnie przeszukalismy dom. Ale nic nie znalezlismy.

– To samo z samochodem. Musialo cos byc.

– Jak pojechalismy po tego sukinsyna, wlasnie konczyl polerowac samochod. Naprawde porzadnie go wyczyscil. Po stronie pasazera wycial kawalek dywanika, ale jakby nie bylo go tam od dawna. W kazdym razie ten cholerny samochod blyszczal jak fabrycznie nowy. Nic nie znalezlismy. – Detektyw potarl czolo i przyjrzal sie kroplom potu na palcach. – Nie mamy takich mozliwosci w zakresie medycyny sadowej jak chlopaki u was, w miescie. To nie znaczy, ze tkwimy w sredniowieczu, ale ekspertyzy laboratoryjne sa powolne i nie zawsze dokladne. Prawdziwy zawodowiec, ze spektrografem FBI, byc moze moglby cos tu znalezc. My nie moglismy. Staralismy sie jak najmocniej, ale nic z tego nie wyszlo. – Przerwal na chwile. – Wlasciwie znalezlismy jedna rzecz, ale w niczym nie pomogla.

– Co takiego?

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату