– Pojedynczy wlos lonowy. Klopot polegal na tym, ze nie pasowal do Joanie Shriver. Do Fergusona tez nie nalezal.

Cowart potrzasnal glowa. Upal go niemal dusil.

– Skoro przyznal sie do winy, dlaczego nie powiedzial, gdzie znajduje sie ubranie? Dlaczego nie powiedzial, gdzie ukryl noz? Co za sens ma przyznanie sie, jesli nie wyjasnia wszystkich szczegolow?

Wilcox wsciekle popatrzyl na Cowarta i poczerwienial. Zaczal cos mowic, ale stlumil slowa i pytanie zawislo bez odpowiedzi w nieruchomym, goracym powietrzu.

– Chodzmy – powiedzial. Odwrocil sie i zaczal oddalac sie od miejsca zbrodni, nie patrzac, czy Cowart idzie za nim. – Musimy jeszcze dotrzec w jedno miejsce.

Cowart ponownie sie rozejrzal. Chcial zakodowac to miejsce w pamieci. Odczuwajac mieszanine podniecenia i niesmaku, ruszyl za detektywem.

Detektyw zatrzymal nie oznakowany samochod przed malym domkiem, przypominajacym inne domki przy tej ulicy. Byl to parterowy, bialy ceglany budynek, ze starannie przystrzyzonym trawnikiem i dobudowanym z boku garazem. Do domu wiodla wykladana czerwona kostka sciezka. Z tylu Cowart dostrzegl werande, obok ktorej stala czarna czasza rusztu. Wysoka sosna skrywala polowe domu przed sloncem, rzucajac wielki cien z przodu budynku. Nie mial pojecia, gdzie sie znajdowali ani dlaczego sie zatrzymali, wiec odwrocil wzrok od budynku i spojrzal na detektywa.

– Panska kolejna rozmowa – powiedzial Wilcox. Od momentu gdy opuscili miejsce zbrodni, w ogole sie nie odzywal, a teraz do jego glosu wdarla sie jakas cierpka nuta. – Jesli jest pan na nia przygotowany.

– Czyj to dom? – spytal Cowart niespokojnie.

– Joanie Shriver.

Cowart wzial gleboki oddech.

– Tutaj…

– Tutaj sie wybierala. Ale nigdy nie dotarla. – Spojrzal na zegarek. – Tanny powiedzial im, ze bedziemy przed jedenasta i jestesmy troche spoznieni, wiec lepiej sie pospieszmy. Chyba ze…

– Chyba ze co?

– Chyba ze nie chce pan przeprowadzac tej rozmowy.

Cowart popatrzyl na detektywa, na dom i znowu na detektywa.

– Rozumiem – powiedzial. – Chce sie pan przekonac, jak bardzo im wspolczuje, tak? Juz sie pan domyslil, ze dosc sceptycznie odnosze sie do winy Fergusona, wiec to ma byc czesc sprawdzianu, tak?

Detektyw patrzyl w druga strone.

– Tak?

Wilcox z impetem odwrocil sie na fotelu i spojrzal na niego.

– Nie zdazyl sie pan jeszcze przekonac, panie Cowart, ze to ten sukinsyn zabil te dziewczynke? Chce pan zobaczyc, co to naprawde znaczy, czy nie?

– Na ogol sam planuje swoje rozmowy - odparl Cowart, bardziej pompatycznie niz zamierzal.

– Wiec chce pan jechac? Wrocimy tu moze w bardziej odpowiednim czasie?

Wyczul, ze tego wlasnie chce detektyw. Wilcox bardzo pragnal wszelkich powodow, zeby go znienawidzic, a ten na poczatek by mu wystarczyl.

– Nie – odpowiedzial Cowart, otwierajac drzwi samochodu. – Porozmawiajmy z tymi ludzmi.

Trzasnal drzwiczkami, przeszedl szybko po sciezce i zadzwonil dzwonkiem u drzwi, podczas gdy Wilcox podazyl za nim. Przez chwile slyszal jakies szmery, po czym drzwi sie otworzyly. Stanal twarza w twarz z kobieta w srednim wieku, ktora, sadzac po wygladzie, bez watpienia byla gospodynia domowa. Miala niewiele makijazu, ale widac bylo, ze poswiecila rano troche czasu, zeby ulozyc swoje jasnobrazowe wlosy. Otaczaly aureola jej twarz. Ubrana byla w prosta brunatna podomke i sandalki. Miala jasnoniebieskie oczy i przez chwile Cowart widzial w twarzy matki brode, policzki i nos Joanie. Spogladala na niego z zaskoczeniem. Powiedzial:

– Pani Shriver? Jestem Matthew Cowart z „The Miami Journal”. Chyba porucznik Brown uprzedzil pania…

Przytaknela i przerwala mu:

– Tak, tak, prosze wejsc, panie Cowart. Prosze mowic do mnie Betty. Tanny powiedzial mi, ze detektyw Wilcox przywiezie pana dzis rano. Wiemy, pisze pan artykul o Fergusonie. Prosze bardzo, moj maz tez jest, chcielibysmy z panem porozmawiac.

W jej glosie brzmiala przyjemna swoboda, ktora nie potrafila zamaskowac zdenerwowania. Pomyslal, ze ostroznie dobiera slowa, zeby nie dac sie poniesc emocjom. Jednak im ustapi, pomyslal, idac za kobieta w glab domu.

Matka zamordowanej dziewczynki zaprowadzila Cowarta przez maly korytarzyk do saloniku. Zdawal sobie sprawe, ze Wilcox idzie za nimi, ale zignorowal go. Gdy wszedl do pokoju, z odchylanego fotela podniosl sie otyly, lysiejacy pan z duzym brzuchem. Mezczyzna przez chwile zmagal sie, zeby wydostac sie z fotela, po czym podszedl, aby uscisnac Cowartowi dlon.

– Nazywam sie George Shriver – powiedzial. – Ciesze sie, ze mamy taka okazje.

Cowart skinal glowa i szybko rozejrzal sie wokol, probujac zakodowac w pamieci szczegoly. Pokoj, podobnie jak caly dom, byl schludny i nowoczesny. Meble byly proste, a na scianach wisialy kolorowe reprodukcje. Panowala w nim atmosfera pewnej przytulnej przypadkowosci, jakby kazdy przedmiot zostal zakupiony niezaleznie od pozostalych, przede wszystkim dlatego ze przypadl do gustu, a niekoniecznie dlatego ze pasowal do reszty. Ogolnie odnosilo sie wrazenie jakiegos nieladu powiazanego z ogromna wygoda. Jedna sciana zostala poswiecona fotografiom rodzinnym i tam powedrowal wzrok Cowarta. Posrodku sciany wisiala ta sama fotografia Joanie, ktora widzial w szkole, otoczona innymi zdjeciami. Zwrocil uwage na starszego brata i siostre oraz zwyczajowe portrety rodzinne.

George Shriver podazyl za jego wzrokiem.

– Dwojka starszych dzieci, George junior i Anne, studiuja w innym miescie. Obydwoje sa na Uniwersytecie Florydy. Pewnie woleliby byc tutaj – powiedzial.

– Joanie byla najmlodsza – odezwala sie Betty Shriver. – Niedlugo miala isc do szkoly sredniej. – Kobiecie nagle zabraklo tchu, warga zaczela jej drzec. Cowart zauwazyl, jak zmaga sie ze soba i odwraca od fotografii. Jej maz wyciagnal potezna, gruba dlon i delikatnie zaprowadzil ja do kanapy, gdzie usiadla. Natychmiast jednak zerwala sie i powiedziala:

– Panie Cowart, przepraszam, co z moimi manierami. Czy ma pan ochote napic sie czegos?

– Z przyjemnoscia napije sie wody z lodem – odparl Cowart, odwracajac sie od zdjec i podchodzac do fotela. Kobieta na chwile wyszla. Cowart zadal George’owi Shriverowi banalne pytanie, takie, ktore, mial nadzieje, moglo rozproszyc ponura atmosfere panujaca w pokoju.

– Jest pan radnym miejskim?

– Bylem – odpowiedzial. – Teraz przesiaduje w sklepie. Jestem wlascicielem dwoch sklepow z artykulami metalowymi, jednego tutaj w Pachoula i jednego przy drodze do Pensacola. Daja mi dosc zajecia. Szczegolnie teraz, gdy czekamy wiosny.

Przerwal na chwile i ciagnal dalej:

– Byly radny miejski. Kiedys sie tym wszystkim interesowalem, ale wypadlem z obiegu, gdy Joanie od nas odeszla i spedzilismy tyle czasu w sadach, i tak dalej; to wszystko, po prostu, jakos sie od nas oddalilo i juz nigdy do tego nie wrocilem. Duzo sie dzialo. Gdybysmy nie mieli jeszcze dwojki, George’a juniora i Anne, chyba bysmy sie poddali. Nie wiem, co by sie z nami stalo.

Pani Shriver wrocila i wreczyla Cowartowi szklanke wody z lodem. Zauwazyl, ze zajelo jej chwile wziecie sie w garsc.

– Przepraszam, jesli ta rozmowa sprawia panstwu przykrosc – powiedzial.

– Nie. Wolimy pokazac nasze uczucia, niz je ukrywac – odparl George Shriver. Usiadl na kanapie obok zony i otoczyl ja ramieniem. – Ten bol nigdy nie ustapi – westchnal. – Moze troche oslabl i nie jest tak przenikliwy, ze mysli sie tylko o nim. Ale najdrobniejsze sprawy przywodza go z powrotem. Czasami po prostu siedze w fotelu i gdzies daleko uslysze glos dziecka sasiadow, i przez chwile wydaje mi sie, ze to ona. A to boli, panie Cowart. To okropny bol. Albo czasami schodze rano na dol, zeby sobie zrobic kawy, siadam i wpatruje sie w te zdjecia, tak jak pan przed chwila. I jedyne, co mi przychodzi do glowy, to ze to sie nie stalo, ze Joanie zaraz wypadnie ze swojego pokoju, jak zawsze jasniejaca szczesciem i radoscia, pelna wigoru, zeby zaczac nowy dzien; takim wlasnie byla

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату