inna grupka rozleniwionych mezczyzn, nastoletnich czlonkow gangow, krzykliwych prostytutek. Nawet bary szybkiej obslugi, mimo zobowiazujacej do porzadku i czystosci znanej nazwy, wydawaly sie zszarzale i podniszczone, odbiegajac zdecydowanie od ich srodmiejskich odpowiednikow. Miasto wygladalo jak stary bokser, uczestniczacy resztka sil w kolejnej rundzie jednej ze swych ostatnich walk, chwiejacy sie, lecz nadal trzymajacy sie na nogach, gdyz wiek, glupota, czy wreszcie upor nie pozwalaja mu upasc.
– Mowila pani, ze ten koles sie uczy? Nie ma mowy. Nie tutaj – stwierdzil autorytatywnie jeden z policjantow, malomowny Murzyn z siwizna na skroniach.
– Tak mi powiedzial jego adwokat – odparla.
– Tutaj jest tylko jedna szkola. Ucza tam, jak zostac panienka, alfonsem, jak sprzedawac narkotyki i cpac. Nie wiem, jak mozna by nazwac te szkole.
– No, nie przesadzaj – wtracil sie mlodszy, blondyn z opadajacymi na usta wasami – nie jest to tak do konca prawda. Mieszka tu sporo calkiem porzadnych ludzi.
– Tak – przerwal starszy – ktorzy musza sie chowac za stalowymi kratami.
– Niech pani na niego nie zwaza – powiedzial blondyn. – Wypalil sie. Nie wspomnial o tym, ze sam tutaj zaczynal i przepracowal pare lat, chodzac jednoczesnie na studia wieczorowe. Wiec nie jest to niemozliwe. Moze pani czlowiek dojezdza codziennie do Nowego Brunszwiku, bo studiuje na Uniwersytecie Rutgersa. Albo wieczorowo w St. Pete’s.
– Ale to nie ma zadnego sensu. Po co by ktos mial mieszkac w takiej zawszonej dziurze, jezeli nie musi? – goraczkowal sie starszy policjant. – Jedynym powodem, zeby mieszkac tutaj, jest brak szansy na przeniesienie sie gdzies indziej.
– Moge wymyslic jeszcze inny powod – oznajmil mlodszy.
– Jaki? – spytala Shaeffer.
Policjant zakreslil szeroki luk reka.
– Jesli ktos chcialby sie ukryc. Zniknac na jakis czas. Najlepsze miejsce na swiecie. – Wskazal opuszczony budynek, okrecil sie na siedzeniu i popatrzyl wprost na nia. – Czesci tych miast sa jak dzungla albo bagno. Przejezdzamy kolo takiego budynku, prosze spojrzec, niedawno sie spalil albo zostal opuszczony z jakiegos innego powodu, zreszta to nie ma znaczenia. Nikt tak naprawde nie wie, co dzieje sie w srodku. Ludzie mieszkaja tam bez wody, bez elektrycznosci. Spotykaja sie gangi, przechowuja bron. Cholera, w takim budynku ktos moglby ukryc sto trupow i nikt by ich nie znalazl. Nawet by nikt nie wiedzial, ze tam sa. – Zawiesil glos na moment. – Idealne miejsce, zeby sie zgubic. Komu by sie chcialo tutaj kogos szukac, nawet jesli naprawde by mu zalezalo? – spytal.
– Zdaje sie, ze mnie – odpowiedziala cicho.
– Do czego on pani potrzebny? – spytal kierowca.
– Moze miec jakies informacje dotyczace podwojnego morderstwa, nad ktorym pracuje.
– Mysli pani, ze moze nam wyciac jakis kawal? Moze powinnismy jeszcze kogos wezwac? Cos wspolnego z narkotykami?
– Nie. Bardziej morderstwo na zlecenie.
– Jest pani pewna? Bo nie chcialbym wyladowac oko w oko z jakims maslanookim typkiem, co to ma w jednej lapie giwere, a w drugiej kilo dynamitu.
– Nie, tak nie bedzie.
– To podejrzany?
Zawahala sie. Kim on wlasciwie byl?
– Niezupelnie. Po prostu musimy z nim pogadac. Jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie.
– Dobra. Wierzymy pani na slowo – stwierdzil mlodszy. – Ale nie podoba mi sie to. A co w ogole macie na niego?
– Niewiele.
– Wiec ma pani nadzieje, ze powie cos, o co sie bedzie mozna zaczepic, tak?
– Mniej wiecej.
– Zarzucanie wedki, co?
Rozbawila ja ironia stwierdzenia.
– Tak.
Dostrzegla, jak blondyn rzuca szybkie spojrzenie swemu partnerowi. Policjanci jechali dalej w ciszy. Mineli grupke mezczyzn podpierajacych sciane sklepu spozywczego. Widziala wyraznie, jak oczy mieszkancow tego miasta w miescie podazaja za nimi. Nie maja cienia watpliwosci, kim jestesmy, pomyslala. Rozszyfrowali nas w ulamku sekundy. Starala sie skoncentrowac na mijanych twarzach, ale zlewaly sie z tlem.
– To tam – odezwal sie policjant zza kierownicy. – W polowie ulicy.
Skierowal samochod w wolne miejsce pomiedzy czteroletnim wisniowym cadillakiem, z wydetymi bialymi oponami i nowa welurowa tapicerka, a starym gruchotem, pozbawionym czegokolwiek, co przedstawialoby jakas wartosc. Maly chlopiec siedzial na krawezniku przy drzwiach cadillaca.
– Jestesmy w domu – powiedzial mlodszy. – Jak pani to rozegra, detektywie?
– Milo i na luzie – odparla. – Najpierw pogadam z dozorca, jezeli w ogole kogos takiego znajde. Moze z sasiadem. A potem zapukam do niego.
Starszy policjant wzruszyl ramionami.
– Dobra. Bedziemy o krok za pania. Ale kiedy znajdzie sie pani w srodku, bedzie pani zdana na siebie.
Budynek zbudowany byl z wysluzonej czerwonej cegly, wysoki na szesc pieter. Shaeffer zaczela isc w jego strone, potem jednak zawrocila, kierujac sie do chlopca. Spod podartych spodni od dresu wystawaly blyszczace biela, wysokie buty koszykarskie dobrej firmy.
– Jak leci? – spytala. Chlopiec wzruszyl ramionami.
– W porzadku.
– Co porabiasz? Chlopiec wskazal samochod.
– Pilnuje kolek. Wy z policji?
– Jakbys zgadl.
– Ale nie stad.
– Nie. Znasz kogos o nazwisku Robert Earl Ferguson?
– Facet z Florydy. Jego szukacie?
– Tak. Jest w srodku?
– Nie wiem. Nikt go za czesto nie oglada.
– Czemu nie?
Chlopiec odwrocil sie plecami.
– Pewnie cos dziala.
Shaeffer skinela glowa i weszla po kilku schodach do wejscia, majac za soba dwoch policjantow. Przyjrzala sie skrzynkom pocztowym. Na jednej znalazla wydrapane nazwisko Fergusona. Spisala nazwiska kilku sasiadow, zanotowujac tez jedno, opatrzone skrotem „Doz.” Zadzwonila domofonem. Nie bylo zadnej odpowiedzi.
– Zepsuty – powiedzial starszy policjant.
– Jak wszystko tutaj – dodal mlodszy.
Wyciagnela reke i popchnela drzwi. Otworzyly sie, nie stawiajac najmniejszego oporu. Przez chwile poczula lekkie zawstydzenie.
– Domyslam sie, ze na Florydzie takie rzeczy jak zamki i dzwonki jeszcze nadal dzialaja – skomentowal starszy.
Wewnatrz dom przywodzil na mysl jaskinie. Korytarze byly waskie, straszace zapachem gnijacych smieci i moczu. Mlodszy policjant musial zauwazyc odraze na jej twarzy, bo powiedzial:
– Hej, tutaj i tak jest sto razy lepiej niz gdzie indziej. – Wskazal gestem mroczne zakamarki. – Nie widac zadnych pijakow mieszkajacych na korytarzu, prawda? A to juz duzy plus.
Odnalazla szybko mieszkanie dozorcy, gniezdzace sie pod schodami. Zapukala ostro trzy razy i po chwili z wnetrza daly sie slyszec stlumione stuki. A w chwile potem glos:
– Czego chca?
Podniosla swa odznake na wysokosc wizjera.
– Policja, prosze pana – oznajmila.
Przez chwile slychac bylo stlumiony odglos otwieranych zamkow. Wreszcie drzwi uchylily sie, odslaniajac