chudego czarnego mezczyzne w srednim wieku, w ubraniu roboczym, za to bez butow.

– Pan Washington? Pan jest dozorca? Przytaknal.

– Czego chcecie? – powtorzyl.

– Chce wejsc do srodka – powiedziala szorstko. Otworzyl drzwi na cala szerokosc, wpuszczajac ich.

– Ja nic nie zrobilem.

Shaeffer rzucila okiem na wysluzone meble i naddarta wykladzine, a nastepnie odwrocila sie do dozorcy i zapytala:

– Robert Earl Ferguson. Jest na gorze? Wzruszyl ramionami.

– Zdaje sie. Tak mysle. Nie pilnuje, kto wchodzi, kto wychodzi. – A kto pilnuje?

– Moja zona – rzekl, wskazujac palcem. Kobieta postapila z wysilkiem do przodu, opierajac sie calym ciezarem na zaimprowizowanym balkoniku. Oddychala szybkimi, urywanymi haustami, ktorym towarzyszyly chrapliwe poswistywania.

– Nie ruszam sie prawie. Cale dnie siedze sobie, o tu – wskazala frontowe okno. – Patrze, co tam na swiecie, zanim sie z nim pozegnam. Na drutach robie, takie tam. Ale chociaz wiem, kiedy kto idzie, a kiedy zachodzi.

– A Ferguson ma jakis staly plan?

Skinela glowa. Shaeffer wyjela notes i cos zapisala.

– A gdzie on tak chadza?

– No, nie wiem nic na pewno, ale jak idzie, ma ze soba w torbie te uczone ksiazki. A torba zwykla, taka na plecy. Zarzuca ja sobie i wyglada, jakby szedl na wojne albo i na wycieczke. Wychodzi popoludniami. Nie widze, zeby wracal przed noca, dopiero pozno. Zdarza sie, wychodzi z mala walizka. Wtedy potrafi go nie byc i z pare dni. Chyba gdzies wyjezdza.

– A pani w nocy jeszcze patrzy? Pozno, kiedy wraca?

– I tak za dobrze nie spie. Za dobrze nie chodze. Za dobrze nie oddycham. Niczego nie robie za dobrze.

Andrea poczula nagly dreszcz podniecenia.

– A jak z pani pamiecia? – spytala.

– Nie, pamiec mi jeszcze nie kuleje, jesli o to pani chodzi. Pamiec w porzadku. A co by pani chciala wiedziec?

– Tydzien do dziesieciu dni temu. Czy Ferguson wyjezdzal z miasta? Widziala go pani z walizka? Nie bylo go moze z dzien czy dwa? Stalo sie cos dziwnego, innego niz zwykle?

Kobieta zamyslila sie. Shaeffer widziala, jak probuje posortowac wszystkie przyjscia i wyjscia, ktore zauwazyla. Oczy kobiety zwezily sie, a potem nagle rozszerzyly, jakby jakis obraz czy wspomnienie przemknely jej przez umysl. Otworzyla juz usta, by cos powiedziec, jednoczesnie jedna reka puszczajac balkonik. Zanim jednak jakies slowa mogly pasc z jej ust, zawahala sie, jakby inna mysl wyprzedzila te pierwsza. Wreszcie potrzasnela glowa.

– Mysle, ze nie. Ale jeszcze sie nad tym zastanowie. Nie moge byc ze wszystkim pewna, dokad sie nad tym dobrze nie namysle. Wie pani, jak to jest.

Shaeffer patrzyla na widoczny niepokoj kobiety. Przypomniala sobie cos, pomyslala. Tylko nie chce powiedziec.

– Niech sie pani dobrze zastanowi.

– Tak zrobie – odparla kobieta ze znuzeniem. – Moze mi sie cos niecos przypomni, jak troche sie nad tym poglowie. Tydzien, dziesiec dni temu, tak pani mowila?

– Tak.

– Pomysle.

– Dobrze. Pani tak zrobi. Jest ktos jeszcze, kto moglby wiedziec?

– Nie. On sam siedzi, nie trzyma z nikim. Wychodzi popoludniami. Wraca w nocy. Wczesniej. Pozniej. Ten chlopiec nigdy nie robi halasu, nie rozrabia, nawet narzeczonej nie ma. Po co pani to wszystko wiedziec? Czy on ma jakis klopot z policja?

– Wie pani cos o tym, co on robil przez ostatnie kilka lat? Jeszcze na Florydzie? Pan Washington wmieszal sie do rozmowy:

– Slyszelismy, ze jakis czas siedzial. Ale nic poza tym.

– Pobyt w pudle nie jest tutaj niczym nadzwyczajnym, prosze pani. Chyba nie ma tu takiego, co by nie siedzial – wlaczyla sie jego zona. Spojrzala na meza. – A Bog swiadkiem, ze ci, co jeszcze nie siedzieli, niezadlugo pojda siedziec. Tak to juz tutaj jest, prosze pani.

– A jak u niego z placeniem czynszu? – spytala Shaeffer.

– Zawsze gotowka. Pierwszego dnia miesiaca. Bez problemu.

Zanotowala to.

– Ale nie placi duzo. Nie mamy tutaj luksusow, jesli pani jeszcze nie zauwazyla.

– Widzial go kto kiedy z nozem? Duzym, takim jak na polowania? Albo moze u niego w mieszkaniu?

– Nie, prosze pani.

– A pistolet?

– Nie, nie mysle. Ale mysle, ze miejscowe ludzie maja jakis gdzies schowany, kazdy jeden, to czemu by i on…

– Czy cos w ogole utkwilo panstwu w pamieci na jego temat? Cos dziwnego?

– No, nie jest tu na przyklad specjalnie normalne spedzac czas nad tymi ksiazkami. – Pan Washington usmiechnal sie niepewnie.

Shaeffer skinela glowa. Podala Washingtonom swoje wizytowki, po jednej dla kazdego. W rogu widnial wyrazny emblemat biura szeryfa z okregu Monroe.

– Cos sie panstwu przypomni, to dzwoncie. Na moj koszt. Bede pod tym numerem przez nastepne kilka dni. – Zapisala numer centrali hotelu w poblizu lotniska, gdzie zostawila torbe.

Oboje patrzyli poslusznie na wizytowki, gdy wychodzila na korytarz. Juz na zewnatrz starszy policjant zapytal:

– Dowiedziala sie pani czegos nowego? Bo mnie nie wydalo sie to specjalnie ekscytujace. No, moze oprocz tego, jak stara klamala, kiedy mowila, ze nie pamieta, co sie dzialo tydzien temu.

– Zdecydowanie cos sobie przypomniala – dodal mlodszy.

– Wy tez to zauwazyliscie?

– Trudno bylo nie zauwazyc. Ale i tak za cholere nie wiem, co to moze znaczyc. Pewnie nie za wiele. A pani co na to?

– Dojdziemy i do tego – odparla. – A teraz czas zobaczyc, czy nasz czlowiek jest w domu.

Rozdzial osiemnasty

WIZYTA

Wziela gleboki, powolny oddech, starajac sie zapanowac nad walacym sercem, i zapukala. Korytarz w budynku byl prawie zupelnie ciemny, jesli nie liczyc umieszczonego w szczycie niewielkiego, nie mytego od lat okna. Nie miala pojecia, czego sie spodziewac. Domniemany zabojca, pomyslala. Kim on wlasciwie jest? Jednym z bokow trojkata. Czlowiekiem, ktory studiuje, lecz czasem pakuje walizke i znika na kilka dni. Ponownie zapukala; po chwili nadeszla oczekiwana odpowiedz.

– Kto tam?

– Policja. – Slowo zawislo w powietrzu, odbijajac sie echem w niewielkiej przestrzeni.

– Czego chcecie?

– Zadac pare pytan. Prosze otworzyc drzwi.

– Jakich pytan?

Wyczuwala obecnosc tamtego czlowieka doslownie o kilkanascie centymetrow od siebie, oddzielonego od niej tylko gruboscia brazowego drewna.

– Prosze otwierac.

Dwaj policjanci staneli sztywno kilka krokow za jej plecami, usuwajac sie z zasiegu wizjera. Ponownie

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату