ruku.
— Bi mianie, kali chocas, ale ja usio adno nie zmouknu.
Ja vypusciu jaho ruku.
— Rabi sto chocas.
— Razumiejes, Sartoryus pasprabuje schavac peunyja fakty. Ja amal upeunieny u hetym.
— A ty nie budzies?
— Nie. Zaraz nie. Heta nie tolki nasa sprava. Ty z razumiejes, pra sto havorka. Akijan vyjaviu zdolnasc da razumnych dziejanniau, zdolnasc da arhanicnaha sintezu vysejsaha paradku, jaki nam nie viadomy. Akijan viedaje budovu, mikrastrukturu, abmien recyvau nasaha arhanizma…
— Dobra, — pacau ja. — Camu ty zamouk? Akijan praviou na nas sieryju… sieryju dosledau. Psichicnaja vivisiekcyja. Zasnavanaja na viedach, ukradzienych u nas. Jon nie ulicyu toje, da caho my imkniomsia.
— Kielvin, heta uzo nie fakty, navat nie vyvady. Heta hipotezy. U peunym sensie jon licyusia z tym, caho chaciela niejkaja abmiezavanaja, hlyboka schavanaja castka nasaj sviadomasci. Heta moh byc — padarunak…
— Padarunak! Boza moj!
Ja zasmiajausia.
— Pierastan! — kryknuu Snaut, chapajucy mianie za ruku.
Ja scisnuu jamu palcy. Ja sciskau ich usio macniej i macniej, az pakul nie chrusnuli sustavy. Snaut spakojna, prymruzvajucy vocy, pazirau na mianie. Ja adpusciu ruku i adysousia u kut. Stojacy tvaram da sciany, ja pramoviu:
— Pastarajusia biez isteryki.
— Drobiaz. Sto my budziem patrabavac?
— Kazy ty. Ja nie maju sily. Jana skazala sto-niebudz pierad tym, jak?..
— Nie. Nicoha. Ja licu, sto zaraz zjaviusia sanc…
— Sanc? Jaki sanc? Jaki?.. A-a… — pramoviu ja cisej, pazirajucy jamu u vocy, i raptam usio zrazumieu. — Kantakt? Znou Kantakt? Nam usio mala? I ty, ty sam, i uvies hety varjacki dom… Kantakt? Nie, nie, nie. Biez mianie.
— Camu? — spytausia Snaut absalutna spakojna. — Kielvin, ty pa-raniejsamu, a zaraz jasce bols, cym kali-niebudz, nasupierak rozumu prymajes jaho za calavieka. Ty nienavidzis jaho.
— A ty chiba nie?..
— Nie, Kielvin, jon za slapy…
— Slapy? — pautaryu ja, dumajucy, sto niedacuu.
— Viadoma, z nasaha punktu pohladu. Jon nie usprymaje nas tak, jak my usprymajem adzin adnaho. My bacym tvar, ciela i adroznivajem adno adnaho. Dla jaho heta prazrystaje sklo. Jon pranik u hlybiniu nasaj sviadomasci.
— Nu dobra. I sto z hetaha? Kudy ty chilis? Kali jon zdoleu azyvic, stvaryc calavieka, jaki isnuje tolki u majoj pamiaci, i zrabiu heta tak, sto jaje vocy, ruki, jaje holas… holas…
— Kazy! Kazy! Cujes!!!
— Ja kazu… kazu… Tak… Dalej… holas… z hetaha vynikaje, sto jon moza cytac nas, jak knihu. Razumiejes, sto ja maju na uvazie?
— Tak. Kali b jon zachacieu, to moh by z nami damovicca?
— Viadoma. CHiba nie jasna?
— Nie. Naturalna, nie, bo jon moh uziac tolki recept vytvorcasci, jaki skladajecca nie sa slou. Fiksavany zapis pamiaci maje bialkovuju strukturu, jak halouka spiermatazoida abo jajcakletka. Tam, u mozhu, niama nijakich slou, pacucciau. Uspamin calavieka — vobraz, zapisany movaj nukleinavych kislot na makramalekularnych asinchronnych krystalach. Takim cynam, jon uziau u nas toje, sto najbols vytraulena, mocna zabytaje, hlybiej za usio schavanaje, razumiejes? Ale jon moh nie viedac, sto heta, jakoje maje dla nas znacennie… Razumiejes, kali b my mahli stvaryc simietryjadu i kinuli b jaje u Akijan, viedajucy architekturu, technalohiju i budaunicy materyjal, ale nie asensavausy, navosta, dla caho jana stvorana, sto jana znacyc dla Akijana…
— Heta mahcyma, — skazau ja. — Tak, mahcyma. U hetym vypadku jon, vidac, naohul nie chacieu taptac nas, hanbic. Vierahodna. I tolki nieznarok…
Huby maje zadryzali.
— Kielvin!
— Tak, tak. Nicoha. Uzo nicoha. Ty dobry. Jon — taksama. Usie dobryja. Ale navosta? Rastlumac mnie! Navosta? Navosta ty heta zrabiu? Sto ty joj skazau?
— Praudu.
— Praudu, praudu! Sto imienna?
— Ty z viedajes. Pajsli da mianie. Budziem pisac rapart. Pajsli.
— Pacakaj. Sto ty, ulasna, chocas? CHiba ty chocas zastacca na Stancyi?
— Tak, chacu zastacca.
STARAZYTNY MIMOID
Ja siadzieu la vializnaha iluminatara i hladzieu na Akijan. Rabic nie bylo caho. Rapart, skladzieny za piac dzion, zaraz ujaulau pucok chvalau, jakija imcalisia u pustecy niedzie za suzorjem Aryjona. Kali pucok dasiahnie ciomnaj, pylavoj tumannasci, sto raskinulasia na terytoryi vasmi trylonau kubicnych mil i lavila luby sihnal i promien sviatla, jon patrapic u piersy z lancuha pieradatcykau. Adtul ad adnaho retranslatara da druhoha, skackami dauzynioj milard kilamietrau, jon budzie imcacca pa vializnaj duzie, pakul aposni pieradatcyk, mietalicnaja hlyba, daresty zabitaja dakladnymi pryborami, z pradauhavataj pyskaj antennakiravalnikau, nie zbiare pramiani jasce raz i nie nakiruje ich dalej u prastoru, da Ziamli. Potym minuc miesiacy, i hetki z pucok enierhii, nakiravany z Ziamli, pakinuusy pasla siabie baraznu impulsiunych skazenniau u hravitacyjnym poli Halaktyki, dasiahnie kasmicnaj chmary, prasliznie, uzmocnieny, uzdouz lancuha svabodna drejfujucych retranslatarau i na raniejsaj chutkasci paimcycca da dvajnoha sonca Salarys.
Akijan pad vysokim cyrvonym soncam zdavausia carniejsym, cym zvycajna. Ryzy tuman na haryzoncie spalucau jaho z niebam. Dzien byu nievierahodna haracy i, zdavalasia, abiacau adnu z tych strasnych vichur, jakija zredku, niekalki razou za hod, busujuc na planiecie. Josc padstavy mierkavac, sto adziny zychar planiety kantraluje klimat i sam vyklikaje vichury.
Jasce niekalki miesiacau mnie vypadala hladziec na jaho z iluminatara, z vysyni nazirac za svabodaj bielaha zolata i stomlenaj cyrvani, jakija cas ad casu pieralivajucca u niejkim vadkim vyviarzenni, u srabrystym puchiry simietryjady, sacyc za rucham nachilenych suprac vietru tonkich „mihciennikau”, sustrakacca z napaurazburanymi mimoidami, jakija asypajucca. Kali-niebudz usie ekrany videafonau zahavorac, zasvieciacca, azyvie dauno zmouklaja elektronnaja sihnalizacyja, jakuju pryviaduc u ruch impulsy, paslanyja zdaloku, z adlehlasci sotni tysiac kilamietrau. Sihnaly nahadajuc ab nablizenni mietalicnaha vielikana, jaki z praciahlymi hrymotami hravitatarau apuscicca nad Akijanam. Heta budzie abo „Ulis”, abo „Pramietej”, a mo niejki insy vializny krejsier dalokaha kasmicnaha plavannia. Kali ja apuscusia pa trapie z plaskataj strachi Stancyi, to ubacu na palubach serahi masiunych robatau u bielych pancyrach. Robaty nie toje, sto ludzi jany biazhresnyja i biazvinnyja, jany vykonvajuc kozny zahad — azno da zniscennia siabie abo pieraskody na slachu, kali takaja prahrama zakladziena u krystalach pamiaci. A zatym karabiel miakka uzdymiecca, palacic chutcej za huk, pakidajucy za saboj hrukat, jaki dasiahnie Akijana i budzie nahadvac roznyja basovyja aktavy. Ad dumki pra viartannie damou tvary ludziej prasviatlejuc.
Ale u mianie niama doma. Ziamla? Ja dumau pra vializnyja, sumnyja, smatludnyja harady, u jakich ja zhublusia, zniknu, jak moh zniknuc dzvie ci try nocy tamu, kali chacieu kinucca u Akijan, sto ciazka varocau chvali u ciemry. Ja patanu u natoupie. Budu mauklivy, uvazlivy, i tamu mianie pacnuc pavazac u hramadstvie, u mianie zjavicca smat znajomych, navat siabrou, buduc zancyny, a mo tolki adna zancyna. Niejki cas ja budu prymusac siabie usmichacca, klaniacca, ustavac, vykonvac tysiacu drobnych dziejanniau, z jakich skladajecca ziamnoje zyccio, pakul nie pryvyknu. Zjaviacca novyja zachaplenni, novyja zaniatki, ale ja nie zdoleju uzo nicym zachapicca calkam. Nicym i nikim. Mahcyma, noccu ja budu pazirac tudy, dzie skopisca kasmicnaha pylu cornaj zaslonaj chavaje na niebie zziannie dvuch soncau, zhadvac usio, navat toje, pra sto ja zaraz dumaju, zhadvac z pablazlivaj usmieskaj, u jakoj budzie krychu horycy i pieravahi, majo salenstva i nadzieja. U dalejsym ja nie budu horsym za taho Kielvina, jaki byu hatovy achviaravac usim dziela spravy — dziela Kantaktu. I nichto nie budzie miec prava asudzic mianie.
U pakoj uvajsou Snaut. Jon azirnuusia navokal, pasla pahladzieu na mianie; ja ustau i padysou da stala.
— Ty niesta chacieu?
— Mnie zdajecca, tabie niama caho rabic?.. — spytausia Snaut, mirhajucy. — Ja moh by prapanavac tabie siakija-takija razliki, prauda, nie nadta terminovyja…
— Dziakuj, — usmichnuusia ja, — ale heta niepatrebna.
— Ty tak licys? — spytausia jon, pazirajucy u akno.
— Tak. Ja dumau pra roznyja recy i…
— Ja chacu, kab ty miens dumau.
— Ach, ty zusim nie viedajes, u cym sprava. Skazy mnie… ty vierys u Boha?
Snaut pranizliva zirnuu na mianie.
— Sto? Chto sionnia vieryc…
Jaho vocy hareli niespakojem.
— Usio heta nie tak prosta, — pacau ja znarok abyjakavym holasam. — Mianie cikavic nie tradycyjna ziamny Boh. Ja nie nadta dasviedcany u relihijach i mo nicoha novaha nie prydumau, ale ty casam nie viedajes, ci isnavala kali-niebudz viera u Boha… niaudacnika?
— Niaudacnika? — zdziviusia Snaut. — Jak ty heta razumiejes? U peunym sensie Boh koznaj relihii byu niaudacnikam, bo jaho nadzialali calaviecymi rysami, tolki pierabolsanymi. Boh Staroha zapavietu, napryklad, prahnuu paklaniennia i achviarau, zajzdrosciu insym baham… hreckija bahi z-za svaich svarak i siamiejnych zvadak taksama byli pa-calaviecy niaudacnikami…
— Nie, — pierapyniu ja jaho, — ja maju na uvazie Boha, niedaskanalasc — halounaja, imanientnaja rysa. Heta Boh, abmiezavany u svaim usioviedanni, usiemahutnasci, jon pamylajecca u pradkazanniach buducyni svaich pacynanniau, los jakich zalezyc ad abstavin i moza palochac. Heta Boh… kaleka, jaki zausiody prahnie bols, cym moza, i nie adrazu razumieje heta. Boh, jaki skanstrujavau hadzinnik, a nie cas, jaki jon pakazvaje, vynajsau sistemy ci miechanizmy, sto sluzac peunym metam, a jany pierarasli hetyja mety i zdradzili im. Jon stvaryu biaskoncasc, jakaja pavinna byla zasviedcyc jaho usiemahutnasc, a stala prycynaj jaho pounaha parazennia.
— Niekali manichiejstva… — niaupeuniena pacau Snaut.
Dziunaja strymanasc, z jakoj jon zviartausia da mianie aposnim casam, znikla.
— Heta nie maje nicoha ahulnaha z dabrom i zlom, — adrazu z pierapyniu ja jaho. — Hety Boh nie isnuje pa-za materyjaj i nie moza ad jaje pazbavicca, jon tolki choca hetaha…
— Padobnaj relihii ja nie viedaju, — skazau Snaut, pamaucausy. — Takaja nikoli nie byla patrebna. Kali ja dobra ciabie zrazumieu, a bajusia, sto zrazumieu dobra, ty dumajes pra niejkaha evalucyjnaha Boha, jaki razvivajecca u casie i rascie, uzdymajecca na usio bols vysoki uzrovien mahutnasci,