Spala z tym lekarzem, i to nieraz. Caly dom o tym wiedzial. Tamten nawet tego specjalnie nie ukrywal. Zreszta nikt tego nie ukrywal.
— Jak to dekarzem? — zdziwil sie Stas. Reka z lyzka zawisla mu przed wasami.
— A tak to — powiedzial Andrzej. — Dachy pokrywa, kobity pokrywa… — steknal, wstal i wyjal z komody papierosy. Znowu brakowalo dwoch paczek.
— Baby to rozumiem… — wymamrotal oszolomiony Stas, machajac lyzka nad garnkiem. — Ale dachy? A jak spadnie? Przeciez to lekarz…
— Oni tu w Miescie zawsze cos takiego wymysla — powiedzial zjadliwie wujek Jura. Juz mial wsunac lyzke za cholewe, ale spostrzegl sie i polozyl ja na stole. — Tak jak u nas, w Timofiejewce, zaraz po wojnie. W jednym kolchozie zrobili przewodniczacym Gruzina, bylego oficera politycznego…
Zadzwonil telefon. Selma odebrala.
— Tak. Taak… Nie, jest chory, nie moze podejsc…
— Daj mi sluchawke — powiedzial Andrzej.
— Z gazety — zaszeptala Selma, zakrywajac mikrofon dlonia.
Andrzej wyciagnal reke.
— Daj sluchawke — podniosl glos. — przestan za mnie mowic!
Selma dala mu sluchawke i chwycila papierosy. Trzesly sie jej rece, wargi tez.
— Woronin, slucham — powiedzial Andrzej.
— Andrzej! — To byl Kensi. — Gdzie cie diabli schowali? Wszedzie cie szukam. Co robimy? W miescie faszystowski przewrot.
— Dlaczego faszystowski? — zapytal oszolomiony Andrzej.
— Przyjdziesz do redakcji czy naprawde jestes chory?
— Przyjde, oczywiscie. Wytlumacz mi…
— Mamy listy — mowil Kensi szybko. — Korespondenci specjalni i rozne tam takie… archiwa…
— Jasne. Ale dlaczego myslisz, ze faszystowski?
— Nie mysle, wiem — odparl niecierpliwie Kensi.
Andrzej zacisnal zeby i steknal.
— Poczekaj — powiedzial z rozdraznieniem. — Spokojnie… — Zastanawial sie goraczkowo. — Dobra, przygotuj wszystko, ja juz wychodze.
— To czekam. Tylko uwazaj na ulicy.
Andrzej odlozyl sluchawke i odwrocil sie do farmerow.
— Chlopaki, musze jechac. Podwieziecie mnie do redakcji?
— Podwieziemy, czemu nie — odezwal sie wujek Jura. Wstawal juz od stolu, w biegu zaklejajac skreta. — Rusz no sie, Stas, nie ma sie co zasiadywac. My sie tu goscimy, a oni tam, rozumiesz, przejmuja wladze.
— Taak — powiedzial strapiony Stas i tez sie podniosl. — Diabli wiedza, co z tego wyszlo. Cala gorke niby zdjelismy, wszystkich powywieszalismy, a slonca i tak nie ma… Szlag by to, gdzie ja swoja maszynke polozylem?…
Zagladal we wszystkie katy, probujac znalezc swoj automat; wujek Jura, pykajac swoim skretem, niespiesznie naciagal na bluze podarty waciak. Andrzej tez sie juz podnosil, ale natknal sie na Selme. Selma, bardzo blada i bardzo zdecydowana, stala, zagradzajac mu droge.
— Ide z toba! — oswiadczyla tym zuchwalym tonem, ktorym zazwyczaj wszczynala klotnie.
— Pusc! — Andrzej probowal odsunac ja zdrowa reka.
— Nigdzie cie nie puszcze — zaprotestowala Selma. — Albo bierzesz mnie ze soba, albo zostajesz w domu.
— Zejdz mi z drogi! — wybuchnal Andrzej. — Tylko ciebie tam jeszcze brakowalo, idiotko!
— Nie puszcze! — zawolala z nienawiscia Selma.
Wtedy Andrzej uderzyl ja w twarz, bez zamachu, ale i tak bardzo mocno. Zapadla cisza. Selma nawet nie drgnela. Jej biala twarz z zacisnietymi ustami znowu pokryla sie czerwonym plamami. Andrzej opamietal sie.
— Przepraszam — warknal przez zeby.
— Nie puszcze… — powtorzyla Selma zupelnie cicho. Wujek Jura odkaszlnal pare razy i wymamrotal gdzies w bok:
— Tak w ogole, to w taki czas zostawiac kobiete sama w domu… niebezpiecznie.
— Pewnie, ze tak — podchwycil Stas. — Samej niebezpiecznie, a z nami nikt jej nie niszy, my farmerzy…
A Andrzej ciagle stal przed Selma i patrzyl na nia. Probowal, chocby tylko w tej chwili i tylko troche, zrozumiec te kobiete i jak zawsze kompletnie mu sie to nie udawalo. Byla dziwka, dziwka z natury, dziwka z zamilowania — to rozumial. Od dawna. Wiedzial, ze go kocha od pierwszego dnia. Wiedzial tez, ze w niczym jej to nie przeszkadza. Zostac samej w mieszkaniu — to byla dla niej pestka, nigdy i niczego sie nie bala. To tez doskonale wiedzial. Kazda z tych rzeczy z osobna rozumial, ale biorac to wszystko razem…
— Dobrze — powiedzial. — Ubieraj sie.
— Zebra bola? — zapytal wujek Jura, probujac zmienic temat.
— Glupstwo — burknal Andrzej. — Da sie wytrzymac. Jakos sie przebijemy.
Starajac sie na nikogo nie patrzec, wsunal do kieszeni papierosy i zapalki i podszedl do bufetu, gdzie w najglebszym kacie, pod sterta serwetek trzymal pistolet Donalda. Brac czy nie brac? Wyobrazil sobie rozne sceny i sytuacje, w ktorych pistolet moglby mu sie przydac… i zdecydowal sie nie brac. Do diabla z nim, jakos sobie poradze. Walczyc i tak nie mam zamiaru…
— To jak, idziemy? — zapytal Stas.
Stal juz przy drzwiach i ostroznie przekladal pas automatu przez zabandazowana glowe. Selma stala obok niego w dlugim, grubym swetrze, ktory wlozyla wprost na wydekoltowana sukienke. W reku trzymala plaszcz.
— Idziemy — zakomenderowal wujek Jura, uderzajac w podloge kolba cekaemu.
— Zdejmij kolczyki — mruknal Andrzej do Selmy i wyszedl na klatke.
Zaczeli schodzic po schodach. Na polpietrach, szepczac w ciemnosciach, stali mieszkancy. Na widok uzbrojonych ludzi milkli przestraszeni, odsuwali sie.
— To Woronin… — ktos powiedzial i natychmiast zawolal: — Panie redaktorze, nie wie pan przypadkiem, co tam sie na miescie dzieje?
Andrzej nie zdazyl nic odpowiedziec, bo pozostali zaczeli psykac na pytajacego ze wszystkich stron, a ktos zaszeptal zlowieszczo: Nie widzisz, idioto, ze go zgarneli…
Selma zachichotala histerycznie.
Wyszli na podworko, wsiedli na woz. Selma narzucila Andrzejowi plaszcz na plecy. Nagle wujek Jura zawolal: „Cicho!” i wszyscy zaczeli sie wsluchiwac.
— Gdzies strzelaja — powiedzial polglosem Stas.
— Dlugie serie — dodal wujek Jura. — Nie zaluja amunicji… A skad oni ja biora? Dziesiec nabojow — pol litra samogonu, a ten jak to daje… Noo! — krzyknal. — Ruszaj!
Woz z loskotem wtoczyl sie w brame. Na schodach przed strozowka stal z miotla i szufelka maly Wan.
— Przeciez to Wania! — wykrzyknal wujek Jura. — Prrrr! Witaj! A ty co tutaj?
— Zamiatam — odezwal sie usmiechniety Wan. — Dzien dobry.
— Zostaw to! — zawolal wujek Jura. — No cos ty, slowo daje! Jedz z nami, zrobimy cie, rozumiesz, ministrem, w czesuczy bedziesz chodzil, pobieda rozjezdzal!
Wan rozesmial sie uprzejmie.
— Dobra, wujku Juro! — zniecierpliwil sie Andrzej. — Jedzmy juz jedzmy!
Bardzo bolal go bok, na wozie bylo mu niewygodnie. Zaczynal zalowac, ze nie poszedl na piechote. Sam nawet nie zauwazyl, kiedy przysunal sie do Selmy.
— Dobra, Wania, jak nie chcesz, to nie — zdecydowal wujek Jura. — Ale co do ministra, to sie przygotuj! Uczesz sie, rozumiesz, szyje umyj… — Machnal lejcami. — Noo!
Wytoczyli sie z hukiem na Glowna.
— Czyj to woz, nie wiesz? — zapytal nagle Stas.
— A cholera go wie — odezwal sie wujek Jura, nie odwracajac sie. — Kon to chyba tego liczykrupy… tego co mieszka nad samym urwiskiem, rudy taki, piegowaty… Kanadyjczyk, czy jakos tak…