stworzeniu regularnej armii, w ktorej proponowano mu wysokie stanowisko…” — Izia wrzucil zszywke pod stol i zatarl rece. — Jesli chodzi o polityke, to zawsze byles skonczonym oslem! Ale w ciagu tych ostatnich kilku miesiecy zglupiales doszczetnie. Slusznie zrobili, ze dali ci wycisk! Oko przynajmniej cale?
— Cale — odpowiedzial powoli Andrzej. Dopiero teraz zauwazyl, ze Izia jakos niezgrabnie rusza lewa reka, a trzy palce tej reki sa unieruchomione.
— Wylacz to wreszcie, do cholery! — wrzasnal Kensi, pojawiajac sie w drzwiach. — A, Andrzej, jestes juz… to dobrze. Dzien dobry, Selmo. — Pospiesznie przecial pokoj i wyrwal wtyczke z kontaktu.
— Czemu?! — krzyknal Izia. — Chce posluchac przemowien moich wodzow! Niech grzmia marsze bojowe! …
Kensi tylko spojrzal na niego z wsciekloscia.
— Chodz, Andrzej, opowiem ci, co zdzialalismy — powiedzial. — I trzeba jeszcze pomyslec, co robic dalej.
Rece i twarz mial wysmarowane sadza. Poszedl w glab redakcji i Andrzej podazyl za nim. Dopiero teraz poczul, ze w pokojach wyraznie czuc zapach palonego papieru. Izia z Selma szli z tylu.
— Ogolna amnestia! — syczal i bulgotal Izia. — Wielki wodz otworzyl drzwi wiezien! Potrzebne mu bylo miejsce dla innych wiezniow… — westchnal i zajeczal. — Wszystkich kryminalistow, co do jednego, wypuszczono, a przeciez ja, jak wiadomo, tez jestem kryminalista! Wypuscili nawet tych z dozywociem…
— Schudles — mowila z zaloscia Selma. — Wszystko na tobie wisi, jakis taki jestes wylinialy…
— No przeciez przez ostatnie trzy dni nie dawali nam zarcia i nie pozwalali sie umyc…
— To pewnie jestes glodny?
— Ale skad, ni cholery, tu sie nazarlem…
Weszli do gabinetu Andrzeja. Panowal w nim niesamowity upal. Slonce swiecilo prosto w okna, a w dodatku w kominku palil sie ogien. Przed kominkiem kucala sekretarka sierota, tez wysmarowana, jak Kensi. Starannie grzebala pogrzebaczem w stercie plonacego papieru. Wszystko w gabinecie bylo pokryte sadza i czarnymi strzepami popiolu.
Na widok Andrzeja sekretarka zerwala sie i, przestraszona, usmiechnela sie niesmialo. Nie spodziewalem sie, ze wlasnie ona zostanie, pomyslal Andrzej. Usiadl przy swoim stole i z mina winowajcy pokiwal jej i usmiechnal sie.
— Spisy wszystkich korespondentow specjalnych, spisy i adresy czlonkow kolegium redakcyjnego — wyliczal rzeczowo Kensi. — Oryginaly wszystkich artykulow politycznych, oryginaly cotygodniowych przegladow…
— Artykuly Dupaina trzeba spalic — powiedzial Andrzej. — Wydaje mi sie, ze to on byl glownym antyewrysta…
— Juz spalone — zniecierpliwil sie Kensi. — I Dupaina i, na wszelki wypadek, Filimonowa…
— Co wy sie tak miotacie? — zapytal wesolo Izia. — Przeciez was beda na rekach nosic!
— Jeszcze nie wiadomo. — odpowiedzial posepnie Andrzej.
— Jak to „nie wiadomo”! Chcesz sie zalozyc? O sto kopniakow!
— Czekaj, Izia! — zawolal Kensi. — Zamknij sie, na litosc boska, chociaz na dziesiec minut!… Zniszczylem cala korespondencje z merostwem, a korespondencje z Heigerem na razie zostawilem…
— Protokoly kolegium redakcyjnego! — przypomnial sobie Andrzej. — Z zeszlego miesiaca…
Siegnal pospiesznie do najnizszej szuflady biurka, wyjal teczke i podal ja Kensiemu. Ten, krzywiac sie, przerzucil kilka kartek.
— Taak… — pokrecil glowa. — O tym zapomnialem… A tu jak raz wystapienie Dupaina… — Podszedl do kominka i wrzucil teczke w ogien. — Niech pani nie przestaje rozgarniac! — powiedzial z irytacja do sekretarki, ktora z otwartymi ustami sluchala rozmowy kierownictwa.
W drzwiach stanal kierownik dzialu listow, spocony i bardzo wzburzony. W wyciagnietych rekach niosl sterte jakichs teczek, dociskajac je z gory podbrodkiem.
— Prosze… — wysapal, z trzaskiem zrzucajac sterte obok kominka. — Tu sa jakies badania socjologiczne, nawet tego dobrze nie przegladalem… Widze, ze sa nazwiska, adresy… Moj Boze, szefie, co z panem?
— Czesc, Danny — powiedzial Andrzej. — Dzieki, ze zostales.
— Oko cale? — zapytal Danny, ocierajac pot z czola.
— Cale, cale… — uspokoil go Izia. — Przez caly czas niszczycie nie to, co trzeba. Przeciez was nikt nie ruszy — jestescie liberalna gazetka opozycyjna. Po prostu przestaniecie byc opozycyjni i liberalni…
— Izia — powiedzial Kensi. — Ostatni raz cie prosza, przestan plesc byle co. Bo cie wyrzuce.
— Nie plote! — krzyknal zirytowany Izia. — Daj mi skonczyc! Listy, listy musicie zniszczyc! Na pewno pisali do was madrzy ludzie…
Kensi spojrzal na niego.
— Do licha! zasyczal i wybiegl z gabinetu. Danny pognal za nim, wycierajac w biegu twarz i szyje.
— Nic nie rozumiecie! — zawolal Izia. — Przeciez wy wszyscy tutaj — to sami kretyni. A niebezpieczenstwo grozi tylko ludziom madrym.
— Ze kretyni, to rzeczywiscie… — powiedzial Andrzej. — Masz racje.
— Aha! Madrzejesz! — wykrzyknal Izia, machajac kaleka reka. — Niepotrzebnie. To niebezpieczne! Na tym wlasnie polega caly dramat. Mnostwo ludzi teraz zmadrzeje, ale zmadrzeje niedostatecznie. Nie zdaza zrozumiec, ze akurat teraz trzeba udawac glupich…
Andrzej popatrzyl na Selme. Ta wpatrywala sie w Izie z zachwytem. Sekretarka tez gapila sie na niego z podziwem. A Izia stal rozstawiajac szeroko nogi w wieziennych butach, zarosniety, brudny, rozchelstany, koszula wylazla mu ze spodni, w rozporku brakowalo guzikow — stal w calej swojej krasie, taki jak zawsze, zupelnie nie zmieniony — i przemawial, i pouczal. Andrzej wyszedl zza biurka, podszedl do kominka, przykucnal obok sekretarki i, zabierajac jej pogrzebacz, zaczal przetrzasac i przekopywac palacy sie niechetnie papier.
— … I dlatego — glosil Izia — niszczyc trzeba nie tylko te papiery, w ktorych wymyslaja naszemu wodzowi. Wymyslac tez mozna roznie. Niszczyc trzeba papiery, ktore pisali ludzie madrzy!…
Do gabinetu zajrzal Kensi i krzyknal:
— Sluchajcie, pomoglibyscie… Dziewczyny, co sie tu obijacie, chodzcie ze mna!
Sekretarka zerwala sie od razu i, poprawiajac w biegu przekrecona spodniczke, zniknela za drzwiami. Selma postala chwile, jakby czekajac, ze ja zatrzymaja, wreszcie wdusila niedopalek do popielniczki i wyszla.
— … Was nikt nie ruszy! — Izia nie przestawal przemawiac, gluchy i slepy, jak tokujacy gluszec. — Jeszcze wam podziekuja, podrzuca wiecej papieru, zebyscie mogli zwiekszyc naklad, podniosa wynagrodzenie i zwieksza liczbe etatow… Dopiero pozniej, jesli zachce sie wam brykac, dopiero wtedy wezma was za kark i wypomna wam wszystko — i waszego Dupaina, i Filimonowa, i wszystkie wasze liberalno-opozycyjne brednie… Ale po co mielibyscie brykac? Nawet wam to w glowie nie postanie, wrecz przeciwnie!…
— Izia — powiedzial Andrzej patrzac w ogien. — Dlaczego wtedy nie powiedziales mi, co bylo w teczce?
— Co? W jakiej teczce? Ach, w tej…
Izia od razu przycichl, podszedl do kominka i przykucnal obok Andrzeja. Przez jakis czas obaj milczeli. Potem odezwal sie Andrzej:
— Oczywiscie, bylem wtedy oslem. Kompletnym balwanem. Ale przeciez nie plotkarzem i nie gadula. Myslalem, ze to rozumiesz…
— Po pierwsze, nie byles balwanem — powiedzial Izia. — Znacznie gorzej. Z ciebie zrobili balwana. Przeciez z toba nie dalo sie po ludzku rozmawiac. Rozumiem to, ja tez przez dlugi czas bylem taki sam… A poza tym — co maja do tego plotki? Zgodzisz sie chyba ze mna, ze takich rzeczy zwyczajni obywatele nie powinni wiedziec. Inaczej wszystko mogloby sie rozwalic w cholere…
— Co? — stropil sie Andrzej. — Z powodu twoich liscikow milosnych?…
— Jakich liscikow milosnych?
Przez chwile przygladali sie sobie ze zdziwieniem. W koncu Izia wyszczerzyl sie.
— Rany boskie, no jasne… Skad mi przyszlo do glowy, ze on ci o wszystkim opowie? Po co mialby to robic? Coz za orzel z tego naszego wodza! Kto wlada informacja, ten wlada swiatem — nie ma co, dobrze go nauczylem!…
— Nic nie rozumiem — wymamrotal Andrzej niemal z rozpacza. Czul, ze zaraz dowie sie czegos ohydnego o tej i tak juz ohydnej sprawie. — O czym ty mowisz? Jaki on? Heiger?