tez na niego patrzyly jakies typy z karabinami i bialymi opaskami na rekawach.
— Tak… — odezwal sie Andrzej, skladajac list i chowajac go do koperty. Nie wiedzial, od czego zaczac.
Wobec tego inicjatywe przejal mlodszy adiutor.
— To panscy wspolpracownicy, panie Woronin? — zapytal rzeczowo, wskazujac zebranych reka.
— Tak.
— Hmm… — wyrazil watpliwosc pan Rajmund Cwirik, wpatrujac sie w Izie. W tym momencie Kensi ostro zapytal:
— A kim pan wlasciwie jest?
Pan Rajmund Cwirik spojrzal na niego, a potem zdziwiony odwrocil sie do Andrzeja. Andrzej zakaszlal.
— Panowie — powiedzial. — Pozwolcie, ze wam przedstawie: pan Cwirik, mlodszy koadiutor…
— Adiutor! — poprawil go niezadowolony Cwirik.
— Co? Ach, tak, adiutor. Nie koadiutor, po prostu adiutor. (Selma nagle ni z tego, ni z owego parsknela smiechem i zatkala sobie usta reka). Mlodszy adiutor, przedstawiciel polityczny w naszej gazecie. Od dzisiaj.
— Przedstawiciel czego? — zapytal nieprzejednany Kensi.
Andrzej chcial siegnac do koperty, ale Cwirik, coraz bardziej niezadowolony, zawolal:
— Przedstawiciel polityczny wydzialu informacji!
— Panskie dokumenty! — rzucil ostro Kensi.
— Co takiego?! — kaprawe oczka pana Cwirika zamrugaly w oburzeniu.
— Dokumenty, pelnomocnictwo — ma pan cos oprocz tej swojej idiotycznej kabury?
— Kto to jest?! — krzyknal przenikliwie pan Cwirik, zwracajac sie do Andrzeja. — Kim jest ten czlowiek?!
— To pan Kensi Ubukata — wyjasnil cierpliwie Andrzej. — Zastepca redaktora naczelnego… Kensi, zadne pelnomocnictwa nie sa potrzebne. Przeciez on przekazal mi list od Fritza…
— Od jakiego znowu Fritza? — zapytal pogardliwie Kensi. — Co ma do rzeczy jakis Fritz?
— Gwaltownych ruchow! — zawolal Izia. — Blagam was, nie robcie gwaltownych ruchow!
Cwirik patrzyl to na Izie, to na Kensiego. Jego twarz juz nie blyszczala, powoli stawala sie purpurowa.
— Widza, panie Woronin — wyjasnil wreszcie — ze panscy wspolpracownicy nie do konca zdali sobie sprawe, co wlasciwie sie dzisiaj wydarzylo! Albo moze przeciwnie! — Podniosl glos. — Wiedza, ale zle to zrozumieli! Widze tutaj spalony papier, widze ponure twarze, a nie widze zadnej gotowosci przystapienia do pracy! I to teraz, gdy cale Miasto, caly nasz narod…
— A tamci to kto? — przerwal mu Kensi, wskazujac na typow z karabinami. — Moze tez nowi pracownicy?
— Niech pan sobie wyobrazi, ze tak, panie byly zastepco redaktora naczelnego! To nowi pracownicy. Nie moge obiecac, ze…
— Jeszcze zobaczymy — obcym, skrzypiacym tonem wyjasnil Kensi, podchodzac do Cwirika. — Na jakiej podstawie…
— Kensi! — zawolal bezradnie Andrzej.
— Na jakiej podstawie pan sie tu rzadzi? — ciagnal Kensi, nie zwracajac na Andrzeja uwagi. — Kim pan jest? Jak pan smie tak sie zachowywac? Czemu nie okazal pan dokumentow? Jestescie zwyklymi uzbrojonymi bandytami, ktorzy wtargneli tutaj w celach rabunkowych!…
— Zamknij sie, ty zolta dupo! — wrzasnal dziko Cwirik, chwytajac za kabure.
Andrzej rzucil sie do przodu, zeby ich rozdzielic, ale ktos pchnal go w ramie i przed Cwirikiem pojawila sie Selma.
— Jak smiesz wyrazac sie w ten sposob przy kobietach, bydlaku! — wrzasnela. — Lajzo, tlusta dupo! Bandyto!
Andrzej zupelnie stracil glowe. Cwirik, Selma i Kensi zaczeli jednoczesnie przerazliwie krzyczec. Katem oka Andrzej zauwazyl, ze typy w drzwiach, spogladajac na siebie niepewnie, przygotowaly karabiny. Obok nich nagle pojawil sie Danny Lee, trzymajac w reku ciezki redakcyjny taboret z metalowym siedzeniem. Najstraszniej i najbardziej niesamowicie wygladala Amalia, ktora, garbiac sie drapieznie i szczerzac drugie biale zeby, okropne w tej wydluzonej, jakby martwej twarzy, ukradkiem zblizala sie do Cwirika, trzymajac w prawym reku, jak kij golfowy, dymiacy pogrzebacz…
— Ja cie, sukinsyna, zapamietalem! — wydzieral sie Kensi. — Pieniadze przeznaczone dla szkol kradles, szmaciarzu, a teraz nagle koadiutor?!…
— Wszystkich was zgnoje! Gowno bedziecie zrec! Wrogowie ludzkosci!…
— Milcz skukinsynu! Milcz, pokis caly!…
— Gwaltownych ruchow! Blagam!…
Andrzej jak zaczarowany, niezdolny do jakiekolwiek ruchu, obserwowal wznoszacy sie pogrzebacz. Czul, wiedzial, ze za chwile stanie sie cos strasznego i nieodwracalnego, i ze nie sposob temu zapobiec.
— Powiesic was trzeba! — purpurowy adiutor wrzeszczal dziko. Nie wiadomo kiedy w calym tym zamieszaniu zdazyl wyciagnac swoj pistolet, ktorym teraz bez sensu wymachiwal. Przez caly czas przenikliwie krzyczal. Wtedy Kensi podskoczyl do niego i chwycil za klapy palta. Tamten zaczal odpychac go obiema rekami. Nagle padl strzal, od razu potem drugi i trzeci. Bezszelestnie mignal w powietrzu pogrzebacz. Wszyscy zamarli.
Cwirik stal posrodku gabinetu, jego twarz szybko szarzala. Jedna reka rozcieral bolace ramie, druga, trzesaca sie, wyciagal przed siebie. Pistolet lezal na podlodze. Typy w drzwiach, z jednakowo rozdziawionymi ustami, staly, trzymajac w rekach opuszczone karabiny.
— Ja nie chcialem… — wyjasnil drzacym glosem Cwirik.
Z rak Danny'go z glosnym stukiem wypadl taboret. Dopiero wtedy Andrzej zrozumial, na co wszyscy patrza. Wszyscy patrzyli na Kensiego, ktory jakos tak dziwnie, bardzo, bardzo powoli odchylal sie do tylu, przyciskajac obie dlonie do dolnej czesci piersi.
— Nie chcialem… — powtorzyl Cwirik placzliwym tonem. — Bog widzi, ze nie chcialem!…
Nogi ugiely sie pod Kensim; miekko, niemal bezglosnie upadl obok kominka w sterte popiolu i sadzy, i wydajac niewyrazny dzwiek, z trudem podciagnal nogi pod brzuch.
Wtedy Selma krzyknela przerazliwie i wbila paznokcie w tlusta, blyszczaca, brudnobiala twarz Cwirika, a wszyscy pozostali rzucili sie do lezacego, zawisli nad nim, zaslaniajac go… Potem Izia wyprostowal sie, zwrocil w strone Andrzeja nienaturalnie wykrzywiona twarz z wysoko uniesionymi brwiami i wymamrotal:
— Nie zyje… Zabity…
Rozlegl sie dzwonek telefonu. Nie zdajac sobie sprawy z tego, co robi, Andrzej jak we snie wyciagnal reke i podniosl sluchawke.
— Andrzej? Andrzej! — to byl Otto Friza. — Jestes caly i zdrowy?
Chwala Bogu, tak sie o ciebie martwilem! No, teraz juz wszystko bedzie dobrze. Teraz jakby co, to Fritz nam pomoze…
Mowil cos jeszcze o kielbasie, o masle, ale Andrzej juz go nie sluchal.
Selma kucajac i zaslaniajac glowe rekami, zanosila sie placzem, a mlodszy adiutor Rajmund Cwirik rozmazywal na poszarzalych policzkach plynaca z glebokich bruzd krew i przez caly czas powtarzal, jak zepsuty mechanizm:
— Nie chcialem. Przysiegam na Boga, nie chcialem…
CZESC 4. PAN RADCA
ROZDZIAL 1