tez. Po drugie, Warejkis dostanie po lapach. I w ogole, wszystkie te ideologiczne ograniczenia — zebym ich widzial. W innych dzialach — prosze bardzo, inne dzialy mnie nie obchodza… Przeciez tam nie ma wody, do licha! Dlaczego niby cale Miasto przesuwa sie na poludnie? Bo na polnocy wysychaja zrodla! I co, mam te wode niesc ze soba? Tyle, zeby starczylo na tysiac kilometrow?
— I co, moze mam te wode niesc na grzbiecie? — zapytal zirytowany.
Heiger, zdumiony, uniosl brwi.
— Jaka wode? Andrzej zreflektowal sie.
— No dobra, zgoda. Ale jesli tak nalegasz na wojskowych, to pamietaj, ja sam ich wybieram. Znajac ciebie, dalbys mi roznych balwanow… I zadnych dodatkowych kierownikow! — zawolal groznie, podnoszac palec. — Ja jestem dowodca!
— Ty, ty — uspokoil go Heiger. Usmiechal sie, odchylony na oparcie fotela. — Sam dobierzesz sobie wszystkich uczestnikow. Narzucam ci tylko jednego czlowieka — Izie. Cala reszte wybierzesz sam. Zatroszcz sie o dobrych mechanikow, o lekarza…
— A wlasnie, bede mial jakis transport?
— Bedziesz — odpowiedzial Heiger. — I to porzadny. Takiego jeszcze nie mielismy. Nic nie trzeba bedzie niesc, najwyzej bron Ale to sa drobiazgi. Bedziemy je jeszcze dokladnie omawiac pozniej, jak juz wybierzesz kierownikow pododdzialow… Ale chce zwrocic wasza uwage na cos innego: na problem zachowania tajemnicy. Musicie mi to zagwarantowac. Oczywiscie, nie da sie takiego przedsiewziecia utrzymac w zupelnej tajemnicy. Trzeba bedzie cos wymyslic — wyprawa po nafte czy cos w tym stylu. Ale o politycznych celach tej ekspedycji nie ma prawa wiedziec nikt procz was. Umowa stoi?
— Stoi — powiedzial Andrzej z troska w glosie.
— Izia, mowie przede wszystkim do ciebie. Slyszysz?
— Uhum — odparl Izia z pelnymi ustami.
— A po co wlasciwie robic z tego taka tajemnice? — zapytal Andrzej. — Co my takiego mamy zdzialac, zeby az sie z tym kryc?
— Nie rozumiesz? — skrzywil sie Heiger.
— Nie rozumiem — powiedzial Andrzej. — Nie widze tu nic, co mogloby zagrozic systemowi.
— Nie systemowi, glupku! — zawolal Heiger. — Tobie! Tobie to moze zagrozic! Czy ty nie rozumiesz, ze oni tak samo boja sie nas, jak my ich?
— Jacy oni? Mieszkancy twojego Antymiasta, czy co?
— Oczywiscie! Jesli my zdecydowalismy sie w koncu wyslac zwiad, to skad mozemy wiedziec, ze oni nie zrobili tego juz dawno? Ze w Miescie nie ma ich szpiegow? Nie usmiechaj sie, idioto! To nie sa zarty! Wejdziecie w pulapke i wyrzna was jak kurczeta…
— Dobra — powiedzial Andrzej. — Przekonales mnie. Bede milczal.
Przez jakis czas Heiger przygladal mu sie z powatpiewaniem, w koncu powiedzial:
— No dobrze. Cele, jak rozumiem, sa dla was jasne. Co sie tyczy tajemnicy — tez. To by bylo wlasciwe wszystko. Dzisiaj podpisze rozkaz dotyczacy twojej nominacji na kierownika operacji… no, powiedzmy… mmm…
— „Noc i mgla” — podpowiedzial Izia, przewracajac niewinnie oczami.
— Co? Nie, za dlugie. Powiedzmy… „Zygzak”. Operacja „Zygzak”. Niezle brzmi, co? — Heiger wyciagnal z kieszeni na piersi notesik i cos w nim napisal. — Andrzej, mozesz przystapic do przygotowan. Mam na mysli sprawy czysto naukowe. Wybierz ludzi, uscislij zadania, zamow wyposazenie… Dam twoim zamowieniom zielone swiatlo. Kto jest twoim zastepca?
— W kancelarii? Butz.
Heiger zmarszczyl sie.
— No dobra — powiedzial. — Niech bedzie Butz. Zwal na niego cala kancelarie, a sam zupelnie przestaw sie na operacje „Zygzak”… I uprzedz swojego Butza, zeby mniej trzepal jezykiem! — warknal nagle.
— Wlasnie — podchwycil Andrzej. — Umowmy sie…
— Nie, nie! — zawolal Heiger. — Nie chce teraz o tym rozmawiac. Wiem, co chcesz mi powiedziec! Ale ryba zaczyna gnic od glowy, panie radco, a w tej twojej kancelarii rozplenili sie… do licha!
— Jakobini — podpowiedzial Izia.
— Cicho badz, Zydzie! — wrzasnal Heiger — Zeby was wszystkich diabli wzieli, gaduly jedne! Zamacili mi zupelnie… O czym to ja mowilem?
— Ze nie masz ochoty o tym rozmawiac — powiedzial Izia.
Heiger popatrzyl na niego nic nie rozumiejacym wzrokiem i wtedy Andrzej powiedzial umyslnie bardzo spokojnym tonem:
— Bardzo cie prosze, Fritz, zebys odgrodzil moich pracownikow od tych wszystkich ideologicznych glupot. Sam tych ludzi wybieralem, wierze im, a ty, jesli rzeczywiscie chcesz miec w Miescie nauke, to zostaw ich w spokoju.
— Dobrze, dobrze — zawarczal Fritz. — Nie mowmy o tym dzisiaj…
— Wlasnie ze mowmy — powiedzial krotko Andrzej, rozczulajac sie nad samym soba. — Znasz mnie, jestem calkowicie po twojej stronie. Prosze cie, zrozum: ci ludzie nie moga nie zrzedzic. Tacy juz sa. Kto nie zrzedzi, ten nic nie jest wart. Niech zrzedza, a ideologicznej moralnosci w mojej kancelarii juz jakos sam dopilnuje. Mozesz byc spokojny. I powiedz, prosze, naszemu drogiemu Romerowi, zeby sobie zakarbowal na swoim pawianim nosie…
— A mozna bez ultimatow? — zapytal wyniosle Fritz.
— Mozna — odparl juz zupelnie potulnie Andrzej. — Wszystko mozna. Bez ultimatow mozna, bez nauki mozna, bez ekspedycji mozna…
Heiger wpatrywal sie w niego, oddychajac glosno przez rozdete nozdrza.
— Nie chce.teraz o tym rozmawiac! — krzyknal.
I Andrzej zrozumial, ze na dzisiaj wystarczy. Tym bardziej ze na takie tematy lepiej rozmawiac w cztery oczy.
— Nie chcesz, to nie — powiedzial pojednawczo. — Tak tylko chcialem… Warejkis mi dzisiaj dal, rozumiesz… Posluchaj, mam jeszcze jedno pytanie: ogolny ciezar ladunku, ktory moge ze soba wziac. Przynajmniej orientacyjnie.
Heiger jeszcze przez chwile wciagal powietrze przez nos, potem spojrzal na Izie i zaglebil sie w fotelu.
— Mozesz liczyc na piec, szesc ton… mozliwe, ze na troche wiecej — powiedzial w koncu. — Skontaktuj sie z Mandzuro… Tylko pamietaj — o prawdziwych celach ekspedycji nie wie nawet on, chociaz jest czwarta osoba w panstwie. Odpowiada za transport. Od niego dowiesz sie o wszystkich szczegolach.
Andrzej kiwnal glowa.
— Dobrze. A z wojskowych, wiesz, kogo chce wziac? Pulkownika.
Heiger drgnal.
— Pulkownika? On jest najlepszy! A z kun ja tu zostane? Na pulkowniku trzyma sie caly sztab generalny!
— No i bardzo dobrze — powiedzial Andrzej. — To znaczy, ze pulkownik przeprowadzi przy okazji doglebny rekonesans. Osobiscie, ze tak powiem, zbada potencjalny teatr dzialan. Poza tym, jestem z nim w dobrych stosunkach… A wlasnie, przyjaciele, dzisiaj urzadzam niewielkie przyjecie. Bedzie mieso po burgundzku. Co wy na to?
Na twarz Heigera wplynal wyraz zaklopotania.
— Hmm… Dzisiaj? Nie wiem, stary, nie moge nic obiecac… Po prostu nie wiem. Moze wpadne na minute.
Andrzej westchnal.
— No coz. Tylko jesli sam nie przyjdziesz, to nie przysylaj zamiast siebie Romera, jak ostatnim razem. Nie zapraszam prezydenta, tylko Fritza Heigera. I nie potrzebuje oficjalnych ekwiwalentow.
— Zobaczymy, zobaczymy… — mruknal Heiger. — Jeszcze po filizance? Mamy czas. Parker!
Rumiany Parker pojawil sie na progu, nachylajac glowe z idealnym przedzialkiem, wysluchal polecenia i powiedzial delikatnym glosem:
— Radca Romer czeka na pana prezydenta przy telefonie.
— O wilku mowa… — zawarczal Heiger, wstajac. — Przepraszam, chlopaki, zaraz wroce.